środa, 21 marca 2018

#21.03.

      Potępiasz dyskryminację, dlaczego więc sam dyskryminujesz?

     Powroty do domu często są uważane za najlepsze z powrotów, choć i w tej kwestii istnieją wyjątki. Mnie on nie dotyczył i jak każdego roboczego dnia wracałam do domu dla gości z myślą, że wreszcie znajdę się w miejscu, w którym dane mi będzie odpocząć. Nie przeszkadzało mi nawet to, że obie ręce miałam zajęte przez reklamówki z zakupami, które zrobiłam po drodze. Szelest plastiku działał na mnie kojąco, do tego myśl, że niedługo będę mogła usiąść w kuchni i poprawić sobie humor, tworząc pyszny deser bez pieczenia, działa na mnie niczym melisa - uspokajała mnie po dniu pełnym nerwów i bardzo niegrzecznego zachowania mojego kierownika.
     Tuż po przekroczeniu progu domu odłożyłam zakupy, by móc się rozebrać z płaszcza, i wykrzyknęłam wgłąb mieszkania:
     - Jestem!
     - My też! - Chloe, moja jedyna współlokatorka, zawsze odpowiadała w ten sposób, a mnie robiło się lżej na duchu, że nie będę jedyną osobą w domu.
     Jak mogłam się tego spodziewać, swoich przyjaciół spotkałam w kuchni, gdzie przy długim stole nad czymś żywo debatowali. Cała czwórka - Chloe, jej starszy brat Vincent, Nicholas oraz Matt - miała na twarzy wymalowaną determinację. Na środku mebla leżał kalendarz, w którym zazwyczaj zapisywano kolejne przyjazdy gości. Podejrzewałam, że ktoś chciał zarezerwować termin na majówkę, a moi współlokatorzy zastanawiali się, czy damy radę upchnąć tutaj kogoś jeszcze. Na tę chwilę zapowiedziało się dwadzieścioro dwoje ludzi, którzy w naszym mieście, w tej dzielnicy, chcieli spędzić kilka dni wolnego. A to oznaczało, że naprawdę nie mamy już wolnego pokoju.
     Przyjrzałam się każdemu z nich, po czym bez żadnego wcześniej sygnału ostrzegawczego unikałam torby z zakupami i położyłam na stole, ukrywając pod nimi kalendarz.
     Wówczas zwróciłam na siebie uwagę.
      - Cześć - przywitałam się, na co Nick i Matt uśmiechnęli się i odpowiedzieli to samo. Tylko Vincent, jak na mojego Najlepszego Przyjaciela, musiał zachować się inaczej.
     Wstał i przygarnął mnie do siebie jednym ramieniem, by uścisnąć. Jak zwykle zatraciłam się na chwilę w tym objęciu, a na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
     - Hej, Tania. - Mężczyzna cmoknął mnie w czubek głowy. - Głodna? Znowu mamy dla ciebie zapiekankę.
     - Dziękuję, nie jestem zbytnio głodna - odpowiedziałam, na co Vin zmarszczył czoło. - Macie może ochotę na moje popisowe ciasteczko-babeczki? - zapytałam resztę, nie chcąc tłumaczyć się przed przyjacielem, dlaczego nie mam apetyty, choć zazwyczaj wracam z pracy głodna jak wilk.
     Widziałam, jak w oczach moich przyjaciół pojawiły się iskierki podekscytowania.
     - Masz na myśli te z orzechami laskowymi, karmelem, mleczną i białą czekoladą? - upewnił się Nick, a ja mogłam sobie wyobrazić, jak strumień śliny dopływa mu do ust.
     - Tak, dokładnie te.
     - Tak! - Matt i Nick przybili sobie piątkę, na co Chloe westchnęła głośno i zwróciła się do mnie.
     - Pomóc ci w czymś?
     - Wystarczy, że powyciagacie zakupy, ja zajmę się resztą, tylko się przebiorę.
     - Dobrze.
     Pozostawiłam ich w kuchni i przeszłam do swojego pokoju, którego drzwi przymknęłam, ale nie zamknęłam, by słyszeć, czy czasem któraś z czekolad nie zostaje otwarta za szybko. Znając moich współlokatorów, prawdopodobieństwo takiego zdarzenia było bardzo wysokie.
     Zrzuciłam z siebie garsonkę i już byłam gotowa do wciśnięcia się w ukochany dres, kiedy ktoś zapukał do drzwi i wszedł do środka, pytając:
     - Mogę?
     Tylko jedna osoba w tym domu tak robiła, w dodatku była właścicielem tego przybytku, więc miała prawo wchodzić tam, gdzie jej się akurat podobało. Nawet jeśli oznaczało to widok przyjaciółki w samej bieliźnie.
     Westchnęłam ciężko.
     - Nigdy się nie nauczysz, że należy zaczekać, aż ktoś powie proszę, byś mógł wejść?
    Vincent ledwo na mnie spojrzał, po czym rzucił się na łóżko, jedyny większy mebel, jaki udało się wcisnąć do tej klitki, i wygodnie rozłożył, jakby właśnie szykował się do snu.
     - Nie, za stary już jestem na takie rzeczy. Coś się stało, Tania? - zapytał, a głowa prawie utknęła mi w koszulce, tak niespodziewane to było.
      - Nie, niby dlaczego? - odpowiedziałam pytaniem, naciągając bluzkę i sięgając po spodnie.
     - Bo nikt nie ma dzisiaj urodzin, a ty chcesz robić ciasteczko-babeczki, które robisz, by świętować albo by poprawić sobie bardzo kiepski humor. Dzisiaj powodem jest to drugie, prawda?
      To chyba jest najgorsze w przyjaźni - najlepszy przyjaciel zna twoje myśli, zanim ty pozwolisz im żyć, wypowiadając je głośno. Czasami mocno działało mi to na nerwy.
     - Może - powiedziałam, by nie dać jednoznacznej odpowiedzi, i zapięłam pod samą szyję rozpinaną bluzę. Mój najwygodniejszy strój już na mnie leżak, teraz pora brać się za deser.
     - Co takiego się stało? - Vincent wstał i stanął krok ode mnie, przypatrywał mi się badawczo, a ja pomyślałam, że co jakiś czas powinnam oddalić się od tego Walijczyka, by nie zacząć przypatrywać mu się z podziwem.
     Westchnęłam kolejny raz.
      - Dowiesz się, jak o tym napiszę, a teraz pozwól mi zrobić ciastka. Proszę.
     Popatrzył na mnie jeszcze trochę, po czym się poddał. Nie naciskał, a tylko pogłaskał mnie po głowie niczym starszy brat.
     - Trzymam cię za słowo. A teraz idź, nim nasi koledzy coś ci porwą, zanim ciastka będą gotowe.
     Przygotowanie deseru nie było trudne. Tu zmielić, tu zrobić karmel, z czekolad mieć płyny, wszystko w odpowiedniej kolejności i proporcji połączyć, po czym schować blaszkę ze stygnacymi babeczkami do lodówki, by stwardniały. Po dwudziestu minutach pracy, w tym zmywaniu, pozostawało jedynie czekać. Tę godzinę, która dzieliła od skosztowania, postanowiłam wykorzystać na to, co robiłam w każdą środę - na napisanie na bloga tekstu z myślami z całego kolejnego, w dodatku przeżytego bez większego uszczerbku na zdrowiu, tygodnia. A w nim zawrzeć to, co wydarzyło się dzisiaj, a co wciąż pozostawało dla mnie nie do końca zrozumiałe.
    Włączyłam laptop, weszłam na odpowiednią stronę, otworzyłam okno gotowe przyjąć moje opisy i pytania retoryczne i wzięłam się do pracy.

     Dyskryminacja. To nie jest łatwy temat. Może dotknąć praktycznie każdego z nas. Czym tak właściwie jest? Można powiedzieć, że sprowadzeniem kogoś do kategorii podczłowieka ze względu na jego płeć, wykształcenie, pochodzenie, kolor skóry czy też wyznawaną religię, która to w społeczeństwie uchodzi za gorszą.     Czy kiedykolwiek dyskryminacja dotknęła i mnie? Owszem i to już wtedy, gdy byłam szczerbatą ośmiolatką. Z pochodzenia jestem Belizyjką, do tego Metyską. Z powodu brązowych oczu i karnacji oraz ciemnych, falujących włosów po przeprowadzce do Stanów Zjednoczonych otrzymałam od rówieśników przezwisko Brownie. Do tego słyszałam, jak sąsiadki mówiły o mojej rodzinie ta meksykańska hołota, pewne, że nie zrozumiemy, bo przecież z siostrą często szczebiotałyśmy na podwórku po hiszpańsku. Przez swoją ignorancję sąsiadki ani myślały sięgnąć po encyklopedie, by dowiedzieć się, że moim pierwszym językiem jest angielski, przez co doskonale rozumiem ich słowa, a hiszpański mogłam poznać przez mieszkanie w dystrykcie Cayo blisko granicy z Gwatemalą.     Dyskryminacja rasowa skierowana we mnie osłabła, gdy przeprowadziliśmy się do Wielkiej Brytanii. Tutaj, gdzie multikulturowość jest codziennością, przestano tak bardzo zwracać na mnie uwagę. Skończyło się przeżywania, wreszcie mogłam mieć koleżanki, bo nikt nie wytykał mnie palcami. W Walii, gdzie mieszkam od prawie ośmiu lat, czuję się jak wśród swoich. Ten stan rzeczy bardzo mi się podoba.     Dlaczego dzisiejszy wpis na tak długi wstęp? Po to, by zaprezentować Wam, że jako osoba będąca w przeszłości dyskryminowana nie mogę patrzeć na to, jak dyskryminowani są inni. A akurat dzisiaj byłam świadkiem dyskryminacji, która dotknęła również mnie. Do tej pory nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego się pojawiła, może na dniach się to wyjaśni.
     Po tych kilku akapitach potrzebowałam małej przerwy, dlatego odwróciłam oczy od ekranu i już chciałam wstać, by pójść do kuchni po szklankę wody, gdy sytuacja z pukaniem i drzwiami  się powtórzyła, a Vincent wślizgnął się do pokoju, trzymając rzeczoną szklankę w dłoni.
     - Nie przeszkadzam? Pomyślałem, że skoro nie jadłaś obiadu, to może zapchasz żołądek wodą.
     Uśmiechnęłam się i przejęłam naczynie.
     - Dziękuję bardzo. A jak tam ciastka?
     - Nie martw się, siedzę na straży, by te dwa głodomory się do nich zawczasu nie dorwały. No nic, nie przeszkadzam. - Uśmiechnął się do mnie w ten sposób, który lubiłam najbardziej. - Pisz dalej, chce wiedzieć, co się dzisiaj wydarzyło.
     Patrzyłam, jak wychodzi, wróciłam do pisania, a zdarzenie sprzed kilku godzin stanęło mi przed oczami niczym żywe.

     Jednym z moich obowiązków w pracy jest tworzenie miesięcznych raportów, których przedstawienie wypada na dwudziesty pierwszy dzień każdego miesiąca poza weekendami. Tworzę je wespół z koleżanką z boksu obok, co jest naszym wspólnym zadaniem od początku mojej pracy w biurze, czyli od dwóch i pół roku. Dzisiaj, na pół godziny przed planowaną prezentacją, mój kierownik oznajmił mnie i koleżance, że tym razem to on dokona przedstawienia, a my mamy się nie wtrącać, bo jak zwykle coś spieprzymy (głównie to on pieprzu i to głupoty, ale w porę ugryzłam się w język i nie powiedziałam tego głośno, zwolnienie jest ostatnim, czego na ten moment chcę). Po naszym proteście, że to zawsze nasza część pracy, że to my wiemy, co zostało w raporcie ukazane, że są tam skróty, których on może nie rozwikłać, kierownik bardzo się zdenerwował j głośno oznajmił, że takie zadanie nie powinno być dla nas, bo jesteśmy kobietami, a im nie można ufać. Zatkało nas, po raz pierwszy ktoś mnie poniżył ze względu na płeć.     Ale nie to było najgorsze. Kiedy powiedziałyśmy, że posiadamy odpowiednie umiejętności, by to robić, kierownik sięgnął po inny argument. Nie możemy stanąć przed szefem dlatego, że nie mamy tyle doświadczenie co on, by mieć ten zaszczyt. Zatkało nas po raz drugi. Właśnie dotknęła nas dyskryminacja ze względu na płeć i doświadczenie. Jakbyśmy naprawdę nie mogły zrobić czegoś, co robiłyśmy przez tyle miesięcy. Drugi argument nie dotknął mnie aż tak jak pierwszy - dwa i pół roku to wciąż świeżak - ale koleżanka ma dziesięć lat doświadczenia. O ponad rok więcej niż kierownik. Ten oczywiście nie zwrócił na to uwagi, mądrząc się dalej. Gdyby nie to, że szef czaił się za jego plecami, czego ten nie zauważył, tyrada mogłaby trwać dłużej. A tak kończy się poważnymi rozmowami i wiszącą nad głową kierownika chmurą, że może zostać zdegradowany. Co, moim zdaniem, mu się należy.     Żyjemy w czasach, kiedy trzeba być ostrożnym, by zachować poprawność polityczną i nikogo nie urazić. Jednocześnie żyjemy w czasach, gdzie wyszykuje się coraz to bardziej niedorzecznych powodów, by kogoś poniżyć i zrobić to świadomie oraz z uśmiechem na ustach. Żyjemy w czasach, gdzie człowiek człowiekowi coraz bardziej jest wilkiem niż człowiekiem. Nie wiem, czy przez to nie zniszczymy się szybciej, niż nauka to przewiduje, za to wiem, że ja nie chcę taką być. Nie chcę spychać drugą osobę do roli podczlowieka, bo czymś się ode mnie różni, bo czegoś jej brakuje, co mam ja. Przychodzimy na ten świat tacy sami, dlaczego - zamiast starać się trzymać tę równość na tak wielu płaszczyznach - tworzymy kolejne różnice, które nie świadczą o samym człowieku, a robią z niego kogoś gorszego?     Jeśli ten świat ma tak dalej wyglądać, to ja wysiadam z tego pociągu. Mam nadzieję, że zdążę, nim spadnie w otchłań bez dna.
    P. S. Jako że dzisiaj jest Międzynarodowy Dzień Poezji, podzielę się z Wami swoin ulubionym wierszem. Niech podobne dni nas jednoczą, potrzebujemy tego jak żadne inne zwierzęta.
    Joseph von Eichendorff
     Noc Księżycowa
     Tak było, jakby niebo     Całusy ziemi słało,     By w jasnych kwiatów drżeniu     Śnić o nim tylko chciała.     Powiew przemknął przez łany,     Kłosy się kolyslay,     Szumiały cicho lasy,     Gwiazdy rojem jaśniały.     I rozpięła ma dusza
     Szeroko swoje skrzydła.
     W cichej leciała głuszy,
     Jakby do domu biegła.*

     
Sprawdziłam, czy w tekście nie ma żadnych błędów, co nieco poprawiłam i popełniłam publikację. Wiedząc, że teraz przyjdzie czekać na komentarze powiadomionych mailowo czytelników, wstałam z krzesła, dopiłam wodę i poszłam sprawdzić stan deseru. Teraz niech inni czytają, ja sobie odpocznę.
     Byłam w trakcie wyciągania babeczek z formy, kiedy do kuchni wpadł Vincent, a z jego oczu wyzierała prawdziwa furia.
     - On naprawdę to zrobił? - zapytał, a ja kiwnęłam głową, dając do zrozumienia, że tak było. - Kurde, ci za świr. Jak się teraz czujesz? - Złość przygasła pod uczuciem troski. - Czujesz się lepiej?
   - Tak. - Skosztowała jednego ze słodkich arcydzieł i pisnęłam, zachwycona jego słodkim smakiem. - Mam się już o wiele lepiej. Chcesz skosztować?
     - CZY KTOŚ WŁAŚNIE KOSZTUJE CIASTKA? - zagrzmiał z piętra Nick, do naszych uszu dotarło jego zbieganie po schodach. Oby się tylko nie wywalił. - Zostawcie mi ze trzy!
     Tuż za nim pojawił się Matt, ostatnia dołączyła do nas Chloe, komentując mój wpis przed ugryzieniem pierwszego kęsa.
     - Mam nadzieję, że tego gościa spotka zasłużona kara, ktoś taki nie powinien byc kierownikiem.
    - Zgadzam się - odezwał się Vincent k popatrzył po nas. - Ale ja nie jestem takim złym kierownikiem tego domu, prawda?
     Przez chwilę milczeliśmy, co mężczyzna odpowiednio odczytał, bo zdołał się wkurzyć.
     - Ej no, ja naprawdę nie jestem taki zły!
     Ta środa skończyła się na pochłonięciu dużej ilości cukru i śmiechach, ale takiego końca dnia potrzebowałam. Po komentarzach widziałam, że wiele osób podzielą moje zdanie, a to mnie cieszyło.
     Może nie byłam w stanie zmienić świata, ale byłam w stanie wpłynąć na postrzeganie innych osób. Jeśli za tym miały iść dobre zmiany, to cieszyłam się, że prowadziłam bloga.
     Może zdołam spowolnić ten pociąg, nim wjedzie na naprawdę złe tory. Z taką myślą żegnałam środę, a kolejny dzień z nowymi przygodami i przemyśleniami czaił się tuż za rogiem. 


_______________
     Przekład: Andrzej Lam
    

1 komentarz :

Hope Land of Grafic