niedziela, 15 listopada 2020

Jiwoborin

 

    지워버린 


    Zbyt wiele zrywów i skrzeczenia. Zbyt wiele ptasiego nawoływania. Zdaje się, że nad głową panuje jakiś żywioł, który przybrał postać ciemnej chmury, która nie wróży niczego dobrego, do tego jest tak żywa, jakby szykowała się do pożarcia każdego, kto nieostrożnie postawi krok naprzód.
    Wrony. Zbyt duże, by określić je mianem miejskich – raczej w centrum widać ich mniej dożywionych ziomków – do tego przerażające, jakby chciały pokazać, że nie tylko kruki należy zatrudnić do dobrego horroru.
    Ilekroć szłam tą ścieżką, spotykałam któregoś z przedstawicieli tych ptaków. Zawsze między tymi samymi przęsłami. Zbyt duże jak na swój gatunek, świdrujące mnie swoimi ciemnymi, paciorkowymi oczami, jakby czekające na to, by zbliżyć się i rozerwać mi tętnicę, bym tylko się wykrwawiła, a one mogły stąpać po plamie krwi niczym po czerwonym dywanie na wybiegu, którego nikt poza niebem nie ogląda.
    Mimo to regularnie przemierzałam tę ścieżkę, jakbym liczyła na to, że coś się w końcu zmieni, że wydarzy się coś, co sprawi, że rutyna zostanie przerwana. Jednak wpadnięcie w nią zajęło mi lata, dlaczego więc dopuszczałam do siebie myśl, że tak szybko się z niej wygrzebię?
    Zadrżałam kiedy tuż obok mnie rozległ się kolejny dźwięk. Spojrzałam na ptaszysko, które spoglądało na mnie jednym okiem, jakby chciało sprawdzić, czy moja dusza jest tą, do której powinno wniknąć. Odwzajemniłam się podobnym spojrzeniem i nie zwiększyłam odległości między nami – chciałam pokazać, że choć się boję, to nie jego, a czegoś zupełnie innego.
    Nie odeszłam pięciu kroków, kiedy kolejna wrona spojrzała na mnie tak samo. Ciemne ciało z szarymi prześwitami zdawało się być także jedynymi kolorami, jakie chciały tu panować. Największa ciemność panowała jednak na kostce, którą szłam. Niezmiennie, metr za metrem, natykałam się na jej obecność, dostrzegając i własną. Wszystko wokół było zaś przeciwieństwem i to właśnie kazało mi chować swoje uczucia i iść dalej. 
    Nie napotkałam nikogo. Mały człowiek, który zamajaczył mi na horyzoncie, zniknął, nim zdołałam stwierdzić, czy był to dorosły, czy może jakieś dziecko. Nic nie zdołało się zmienić podczas tego odcinka, jedynie szum wody po mojej prawej stronie stał się bardziej słyszalny.
    Kolejny raz zadrżałam, kiedy pojawił się wiatr. Jakby coś nagle go obudziło i tym wkurzyło. Dął tak, że płaszcz, mimo zapięcia, odsłonił mi nogi w rajstopach i przez chwilę nie umiał opaść z powrotem. Gdybym miała zgadywać, to pewnie jakaś bogini czy morski heros sprawił, iż kolejne nawiewy powietrza chciały udawać początek huraganu.
    Przez moment oddychałam głęboko, jakbym chciała poczuć cząsteczki zmierzające do samego końca oskrzeli, jak w nie wnikają tylko po to, bym mogła żyć. I tę czynność przerwała mi zwierzyna, która ani myślała przestać fruwać ku zwiastowaniu czegoś niedobrego, jakby świat nie stawał się coraz bardziej dziwaczny i zły.
    Nie podobało mi się to. Rozumiałam, że sensem ich życia jest takie latanie, ale czy musiałam być narażona na to, że się na mnie wyżyją, gdy poczują, że warto mnie zaatakować?
    Na chwilę zeszłam ze ścieżki, by skręcić w dróżkę prowadzącą na teren należący do kogoś określanego słowem niczyj. Wątpiłam, by człowiek nie przydał sobie prawa do wszystkiego, co go otacza, by nie chciał władać wszystkim. Spojrzałam na morze, które dawało się zobaczyć, na zburzone fale.
    Fale, które znikną, jak tylko zmieni się pogoda. Niebo znowu nabierze kolorów i barw, które będą inspirować malarzy. Wstrętne ptaszyska także odlecą, kiedy tylko nie znajdą tego, na co czekają, kiedy zniknie ten zapach, który je kusi, kiedy nie będzie kogo i co zaatakować.
    W tamtej chwili pomyślałam o tym, co sama posiadam, i zechciałam, by i taki stał się mój świat. Wymazany. By to, co było do tej pory, dało się zetrzeć niczym za pomocą gumki i narysować od nowa, z innymi kolorami i perspektywą.
    Owionął mnie kolejny podmuch wiatru, odrobinę cieplejszy, zapowiadający zmianę. Jeszcze raz odetchnęłam głęboko i uśmiechnęłam się. Pozostało postanowić sobie jedno, więc to zrobiłam.
    Nie ustanę w tym spacerze. Jutro, pojutrze i kolejnego dnia będę przemierzała kolejne mile, byle tylko trafić na tę wyrwę, ten punkt w linii czasu, który się załamie. Wtedy zobaczę ten świat, który chcę mieć.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Hope Land of Grafic