22 grudnia
Nie
tak to zwykło wyglądać.
Przynajmniej nie przez ostatnie
kilka lat. Co z wyjściem na przystanek, co z witaniem się za pomocą
machania i uroczystą kolacją w gronie paczki? To wszystko miało
być inaczej, a ja nie potrafiłam jakoś przywyknąć do myśli, że
tyle rytuałów niespodziewanie zakończyło swój żywot. Nie mogłam
się na to przygotować, jednak miałam prawo tęsknić, bo nie
zapowiadało się, by tamte zdarzenia miały powrócić.
—
Serdecznie dziękujemy, zapraszamy ponownie! Wesołych świąt!
Tych
samych słów używałam i dawniej, stojąc jednak za ladą owiewana
zapachem kawy, nie zaś regałami z książkami, które kusiły
promocyjną ceną naklejoną na okładki.
Klient z wyraźnym
zadowoleniem wypisanym na twarzy odpowiedział mi tym samym i wyszedł
na spotkanie z grudniowym popołudniem, a ja usiadłam na krzesełku
za kasą. Chciałam się powstrzymać, ale mi się nie udało, i
wydałam z siebie ciężkie westchnienie.
Oczywiście Ryan
musiał je usłyszeć i zjawić się obok.
— Co jest?
Nie
chciałam na niego patrzeć, bo moja złość jedynie by wzrosła.
—
W ogóle mi się to nie podoba.
— Niby co takiego?
—
Nie tak powinien wyglądać dwudziesty drugi grudnia.
A
przynajmniej nie do końca. Owszem, powinnam siedzieć w pracy i
uśmiechać się do klientów chcących skorzystać z usług, ale
Ryan powinien dopiero co opuścić trzęsący się autobus i witać z
natką, a nie znajdować zaledwie na wyciągnięcie ręki.
—
Aż tak ci z tym źle?
— „Nietypowo” to bardziej pasujące
słowo. I nie dziw mi się, po dekadzie zmiana świątecznej tradycji
to nie jest błahostka.
Jakby nie patrzeć, odebrano mi
ekscytację, która przez długi czas kojarzyła mi się z tym dniem.
Wyraziłam na to zgodę, korzystając z propozycji przyjaciela, cena
zdawała się jednak wyższa, niż się spodziewałam.
—
Dlaczego tak niby jest?
Ryan pytał o to, bo był naprawdę
ciekawy, nie zły, bo dałam odczuć, że nie chcemy go obok.
—
Wtedy byłeś dla mnie największym, najbardziej wyczekiwanym
prezentem, a teraz…
Jednak na niego spojrzałam, a on utkwił
wzrok w mojej twarzy.
— Teraz nie muszę już na ciebie czekać
— dokończyłam i dodałam szybko, by między nami nie zrobiło się
zbyt poważnie: — I przez prowadzenie księgarni nie mogę pić
takiej ilości miętowej mokki, jak bym chciała.
— Mogę
przygotować ci jej tanią wersję.
— Taka, jak w książce
Jaya Ashera? — upewniłam się, a przyjaciel przytaknął ruchem
głowy. — W takim razie poproszę.
Obserwowałam go, jak
chwyta za dzbanek z ekspresu, by sprawdzić ilość kawy. Prawda była
taka, że naczynie świeciło pustką.
Ryan zmarszczył czoło.
—
Zapytam Alię, czy też chce, to zrobię od razu więcej.
—
Proszę bardzo, ja popilnuje kasy.
Przyjaciel odszedł, by wśród
regałów odnaleźć nasza pracownice i złożyć jej propozycje, a
ja bardziej umieściłam się na krzesełku. Podobało mi się to, że
Ryan stworzył tu mały kawiarnianych kącik, gdzie klienci po
zakupie książki mogli za małą kwotą dostać duży kubek smacznej
kawy i rozpocząć swoją przygodę z lekturą już w tym miejscu.
Widziałam wcześniej tak urządzone księgarnie w dużych miastach,
nie sądziłam, że i u nas taka powstanie.
Chciałam napawać
się jej widokiem i tym, że mogę w niej pracować, czekając na
swoją tanią mokkę, ale tę chwilę spokoju ktoś zechciał mi
zepsuć.
— Przepraszam?
Niby mój mózg zarejestrował
moment zjawienia się klienta, myślałam jednak, że zanurzy się
między regały, by poszukać czegoś dla siebie lub dla kogoś na
prezent. To dlatego musiałam skupić na nim uwagę i zdobyć się na
jak najlepszą obsługę. Zaczęłam od uśmiechu i powitania.
—
Dzień dobry, witamy w „Dobrze, że jesteś”! W czym mogę panu
pomóc?
Wydawało mi się, że skądś go kojarzę, ale taki
urok mieszkania w kilkunastotysięcznej miejscowości — każdy zna
każdego przynajmniej z widzenia. Ten mężczyzna nie mógł być
dużo starszy ode mnie, możliwe więc, że chodziliśmy do tej samej
szkoły. Przyglądał mi się bacznie, a brązowe oczy przywodziły
na myśl orzechy.
— Ma pani na imię Meg, prawda?
Mogłam
odpowiedzieć złośliwie, że tako rzecze napis na mojej plakietce,
ale powstrzymałam się przed tym. Nic dobrego nie wynikłoby z
takiego potraktowania potencjalnego kupca.
— Tak, zgadza
się.
— Jestem Thomas. — Wyciągnął do mnie rękę ponad
blatem, uścisnęłam ją. — Słyszałem, że jest pani miejscowym
mistrzem, jeśli chodzi o znajomość kryminałów.
Nigdy nie
słyszałam, by ktokolwiek mnie tak nazywał, ale może zbyt mało
przysłuchiwałam się rozmowom innych mieszkańców. Nie odebrałam
także słów mężczyzny jak komplementu. Wolałam, by szybko
przeszedł do rzeczy.
— Jeżeli szuka pan czegoś konkretnego
z tego gatunku, to mogę pomóc.
— Znakomicie. — Jego
uśmiech nie przypominał hollywoodzkiego, był zbyt krzywy, ale przy
tym bardzo szczery. — Co więc pani powiedzieć o powieściach
Harlana Coben? Osoba, która ma otrzymać tę powieść, czytała
już…
Wysłuchałam go, po czym obeszłam ladę, by wyjść na
sklep. Opowiedziałam o tych książkach, które do tej pory
pozostały zekranizowane, o tym, jak je najlepiej czytać, i
myślałam, że zaraz klient na coś się zdecyduje, ale Thomas miał
zupełnie inny plan.
— A co, gdybym jednak chciał podarować
tej osobie romans, co by pani poleciła?
Nie mogłam pokazać
irytacji, choć w tej chwili wolałabym pić kawę i rozmawiać z
Ryanem. Przekazałam mężczyźnie kolejną dawkę wiedzy, a Thomas
zdawał się już bliski decyzji.
— Dobrze, to ja wezmę… A
czy jakieś słodycze tu państwo sprzedajecie?
Wiedziałam, że
sieciowe księgarnie tak robią. Wydawnictwo mojego przyjaciela
także, dlatego mogłam zaprowadzić klienta przed regał pełen
cukru.
— Proszę bardzo.
Nie byłam zainteresowana tym,
co Thomas chce wybrać, uśmiechałam się tylko dlatego, iż
myślałam, że niedługo sobie pójdzie.
Transakcja przy kasie
byłaby szybka, gdyby tylko jeden dialog nie chciał się wydarzyć.
—
Czy poza książką i czekoladą życzy sobie pan coś jeszcze?
—
Tak — odparł, a zanim zdołałam wykazać zdziwienie, zapytał: —
Da mi pani swój numer?
Spojrzałam na niego, jakby właśnie
powiedział coś w języku, którego nie znam, a on uśmiechnął
się, na co nie umiałam odpowiedzieć. Bo też nie chciałam
uśmiechać się do kogoś, kto w ten sposób chciał mnie poznać.
Myślał, że mu go poddam? Zaproszenie na kawę bym przyjęła, ale
taką daną nie chciałam się dzielić z kimś, kto był mi
całkowicie obcy.
— Proszę wybaczyć, ale nie ma takiej opcji
— rzuciłam tardo.
— Czyżby pani serce było już zajęte?
—
Dokładnie.
Nie pomyślałam nad tym, co mówię, po prostu to
ze mnie wyszło, a ja czułam, że jest w tym ziarenko prawdy.
Zapakowałam jego prezent do reklamówki i podałam mu ją.
—
Dziękuję za zakupy w „Dobrze, że jesteś!”, zapraszamy
ponownie i życzymy wesołych świąt.
Mężczyzna nie
spodziewał się reakcji, co mogłam odczytać z jego twarzy. Z tego
też powodu nie przyjął świstka papieru, który położyła na
ladzie i przesunęłam w jego stronę.
— Naprawdę nie jest
pani skłonna się nim podzielić?
Wytrwałość to często
poszukiwana cecha, lecz zdarzają się momenty, kiedy człowiekowi
nie przystoi.
— Nie podam panu swojego numeru, bo nie robię
tak względem obcych. Akwizytorzy coś o tym wiedzą.
— Ale ja
nie jestem obcy.
— Naprawdę?
Kątem oka zauważyłam
Ryana między regałami, z dwoma kubkami kawy w dłoniach, który
zastanawiał się, czy nie podejść i wspomóc, ale pokręciła
głową. Tę potyczkę mogłam wygrać sama.
— Ale Meg… —
Mężczyzna spróbował jeszcze raz, ale przerwałam mu:
—
Jeżeli dokonał pan zakupu i nie planuje kupić już nic więcej, to
czy mógłby się pan przesunąć, by udostępnić kasę kolejnemu
klientowi?
Nie skłamałam ani odrobinę — za plecami Thomasa
stała znajoma gimnazjalistka, która regularnie zaopatrywała się u
nas w komiksy, a poruszała tak cicho, że większość jej pojawień
była zaskoczeniem dla personelu.
— Dzień dobry — zwróciłam się do dziewczyny. — Tym razem powieść?
— Dzień dobry — odparła swoim zachrypniętym, niskim głosem, który bardzo mi się podobał. — Tak, bo potrzebuję urozmaicenia.
Obsłużyłam i ją, także złożyłam życzenia, po czym mogłam wreszcie odebrać z rąk przyjaciela kubek z kawą i poczuć się dobrze.
— To raczej ja byłam dla niego niemiła — odparłam i przejęłam od niego jeden z nich. — Dziękuję.
— I jak? Smakuje?
— Bardzo, dziękuję. — Uśmiechnęłam się do przyjaciela. — Alii też zaniosłem?
— W pierwszej kolejności byłem u niej — oznajmił i ulokował się obok mnie, by oczekiwać kolejnych klientów. — A później chciałem sprawdzić, czy tu jest w porządku.
— Jest, dzięki. — Upiłam łyk kawy i westchnęłam.
— Carlos do mnie pisał — oznajmił przyjaciel. — Dopytywał, czy pamiętamy o kolacji i godzinie spotkania.
Jakby to było w ogóle możliwe. Chyba urwaliby nam głowy, gdybyśmy się nie zjawili.
— Pójdziemy razem? — zapytałam, zanim w ogóle zastanowiłam się, czy powinnam.
Ryan spojrzał na mnie zaskoczony.
— Czy ty mi właśnie zaproponowałaś, byśmy niczym Bonnie i Clyde wkroczyli do restauracji na kolację, tym samym wywołując atak serca u naszych przyjaciół?
— Akurat do tego duetu to bym nas nie porównała.
Mężczyzna roześmiał się, po czym odszedł na chwilę i wstawił na regał ostatni egzemplarz powieści fantastycznej, co do której miałam wątpliwości, czy się sprzeda — wielkie oko ropuchy na okładce do lektury nie zachęcało.
— Brzmisz, jakbyś chciał dopuścić się porwania.
— Ciebie? Nie wiem, czy to byłoby warte mojego wysiłku.
Pewnie toczylibyśmy tę rozmowę dalej, gdyby nagle do księgarni nie weszły cztery osoby jedna za drugą i od progu nie zaczęły mówić o swoich oczekiwaniach. Wtedy zaczęła się dla nas praca, która trwała do godziny zamknięcia, po której oboje pospieszyliśmy do siebie, by jeszcze móc się przygotować na spotkanie.
Zgodnie z zapowiedzią przyjaciel zaszedł po mnie i ramię w ramię zmierzaliśmy do naszej stałej miejscówki, nie rozmawiając za wiele, bo musieliśmy mentalne przygotować się na liczne tematy, jakie poruszą koledzy, o co będą pytać, co się dowiedzieć, by dostrzec jakiekolwiek zmiany.
— O, patrzcie! Idą!
Nie rozumiałam, skąd to poruszenie u przyjaciół, przecież doskonale wiedzieli, że przyjdę na kolację razem z Ryanem. Pomachałam im na powitanie, podchodząc, a przyjaciel szedł za mną niczym cień.
— Nasza grudniowa para przybyła, juhu! — obwieścił jeden z kolegów, pozostali zareagowali na to śmiechem, szczerze rozbawieni.
Zajęliśmy z Ryanem dwa ostatnie wolne miejsca przy stole, a ledwie usiedliśmy, poczuliśmy na sobie spojrzenia reszty członków paczki.
— O co chodzi? — zapytałam.
— Co chcecie zamówić?
Pytanie było zupełnie bez sensu, gdyż co roku zamawialiśmy dokładnie to samo, od kiedy stworzyliśmy tę tradycję. Naprawdę nie musieli czekać z zamówieniem, aż się zjawimy, dlatego ja nie dałam się podejść, wpuścić w maliny.
— Już nam zamówiliście, więc uznam, że nie usłyszałam pytania.
Zgromadzeni roześmiali się, a kolega pokiwał głową.
— A już myślałem, że ją mam.
— Spróbuj za rok — poradził mu Ryan, odsunął się lekko, by kelner niosący kufle z naszym grzanym winem mógł je przed nami postawić.
— Dziękuję — powiedzieliśmy zgodnie, co również wywołało reakcję u przyjaciół.
— Proszę, normalnie jakby byli jedną osobą — rzucił ktoś, czego nie skomentowałam, bo właśnie postawiono przede mną miskę z zupą.
Ryan jednak nie mógł przegapić okazji.
— Skoro tak, to też powinniśmy zapłacić za jedną osobę, czyż nie?
— Nie, tak dobrze nie możecie się mieć! — obruszył się kolega, co inni mogli jedynie skomentować śmiechem.
— Sam powiedziałeś, że jestem z Ryanem jak jedno, więc tak się powinniśmy liczyć — upierałam się.
— To będzie oszustwo!
Kolejny wybuch śmiechu przy naszym stoliku mógł wywołać irytację u innych klientów restauracji, ale że wszyscy nas tu znali, przywykli do takiego zachowania z naszej strony.
— To powiedzcie, co u was słychać?
To pytanie nie niosło ze sobą takich samych emocji jak kiedyś, bo przecież w przeciągu roku mogliśmy się ze sobą widzieć — przez co mogliśmy zorganizować sobie ognisko jak w czasach liceum — wpadaliśmy na siebie podczas zakupów w największym hipermarkecie w okolicy czy nawet podczas mniejszych wydarzeń kulturalnych. A mimo to rozpoczęło ono rozmowę pełną śmiechów, zdradzanych planów i wspominania sytuacji, które były zawstydzające, gdy miały miejsce, a teraz stanowiły powód, by rozbolał brzuch i policzki.
— A pamiętacie, jak Ryan próbował wkurzyć Meg, co skończyło się tym, że goniła go po całym boisku, dopadła i zdzieliła z liścia w twarz?
Prawie zakrztusiłam się pitym w tym momencie winem. Próba odkaszlnięcia niewiele dała, przyjaciel musiał poklepać mnie po plecach, bym doszła do siebie.
— Widzicie? Wciąż ma z tego powodu wyrzuty sumienia!
To nie była prawda. Coś innego miało wpływ na moją reakcję — przypomniałam sobie, co sprawiło, że goniłam wtedy nastolatka.
Wtedy powiedział: „chyba zacząłem cię lubić”, czego wspomnienie do tej pory schowałam głęboko w pamięci, a co wypłynęło na powierzchnię. Nie chciałam, by wówczas coś do mnie czuł, bo to był dopiero początek naszej wielkiej i prawdziwej przyjaźni, nie tylko koleżeństwa — jako że wakacje przed trzecią klasą w większości spędziliśmy razem, to się musiało tak skończyć — nie chciałam, by nagle wskoczyła ona na zupełnie nowy poziom.
— To nie wyrzuty sumienia, tylko twoja dziwna ekscytacja tak na mnie podziałała — odparłam. — A Ryanowi się wtedy należało, bo chciał zrujnować mój wizerunek twardej babki przez wciśnięcie mi w rękę różowej spinki do włosów z wielkim kwiatkiem.
To mniej mnie obeszło, słowa przyjaciela były tym, co zadziałało na mnie jak płachta na byka. Spojrzałam teraz na niego i jedynie natrafiłam na parę ładnych, zatroskanych oczu. Nie wyglądał, jakby wciąż miał mi to za złe, mimo to poczułam się nie w porządku.
— Ale to przeszłość — odezwał się Ryan. - Spinki nie przyjęła, bo nie pasowała do image’u, ale czarną chustkę już tak, więc możecie mówić, że to ja uczyniłem z niej gotkę.
W czasach liceum uwielbiałam zakładać na siebie czarne ubrania i ciężkie buty, choć nie słuchałam wtedy heavy metalu, a klasycznego rocka, przez co mój tata mógł nawiązać ze mną więź, co też uchroniło mnie po części przed nastoletnim buntem.
— To były dobre czasy — rzucił ktoś i zaczęło się wracanie do tamtych szkolnych lat, których nikt już nie zwróci.
Nigdy nie wypijaliśmy na tyle dużo, by ktoś wychodził z lokalu z czyjąś pomocą, raczej każdy nosił w sobie przyjemne ciepło.
— Trzymajcie się ciepło!
— Wesołych!
— Uważajcie na siebie!
Jeżeli ktoś żywił największą troskę, to właśnie przyjaciele, z którymi spędziło się zbyt wiele lat, by móc wyobrazić sobie dalsze życie bez ich obecności. Również wydałam z siebie kilka życzeń, pozwoliłam się przytulić i nawet otarłam łzę z policzka koleżanki, która dała się porwać emocjom związanym z ciążą i nagle zaczęła nam płakać na środku chodnika. Miło było mieć tych ludzi przy sobie i dzielić z nimi te małe chwile szczęścia.
— Widzimy się za tydzień!
Skoro plany na sylwestra zostały ustalone, nie trzeba było liczyć się ze zbyt długą tęsknotą za znajomymi twarzami i jakoś powrót do domu obył się bez uczucia ciężkości na sercu, co w poprzednich latach czasami mi się zdarzało.
— Mój brzuch — wymamrotałam, kiedyś aż z Ryanem ruszyliśmy w swoją stronę.
—A mówiłem, byś dała spokój tej szarlotce.
— Ale ona tak ładnie się uśmiechała! I zauważ, że zjadłeś jej połowę.
— Wcześniej jednak nie zapchałem się zupą i makaronem, więc miałem na nią więcej miejsca.
— Czy ty mi teraz chcesz powiedzieć, że jem za dużo?
— To są twoje słowa, ja nic nie mówię.
Nie mogłam pozostawić tego bez żadnego odzewu, dlatego dałam mu sójkę w bok, co jednak nie było dobrym pomysłem — użyłam do tego biodra nad chorą nogą, co musiało mnie zaboleć.
— Ałć.
— Co, znowu poczucie winy się włącza?
Choć temat przegadaliśmy setki razy, wciąż widziałam po zachowaniu Ryana, że nie pogodził się z moim wypadkiem i wciąż się na niego obwinia. A przecież decyzja o ratowaniu tamtego dziecka przed upadkiem należała tylko i wyłącznie do mnie, tak samo jak idące za nim konsekwencje.
— Może, ale niekoniecznie. Mam cię wziąć na barana, by ci ulżyć?
W ten sposób zachowywał się, kiedy po dwóch miesiącach wyszłam ze szpitala, a on odkłada wyjazd na kampus. Było to dla mnie wielką pomocą, ale też źle się wtedy czułam — przyjaciel przełożył swoje plany i chciał odpuścić spełnianie marzeń, wiele rozmów wtedy odbyliśmy, nim udało mi się zmusić go do studiów. Dzięki temu teraz był w branży kimś znaczącym i dokonał tego, czego pragnął. Cieszyłam się, że mój upór przyniósł ze sobą taki rezultat.
— Nie trzeba, dam sobie radę.
— Jak coś, zawsze służę ramieniem.
Uśmiechnęłam się do niego i chwyciłam powyżej łokcia.
— Więc z tego skorzystam.
Roześmiał się i pozwolił na mocniejszy uścisk.
— Bardzo się spieszymy czy raczej pójdziemy powoli, by nie mieć problemów z brzuchem?
— Dobrze wiesz, jaka będzie odpowiedzieć.
— To sobie przy okazji pozwiedzamy nasze piękne miasteczko.
— Brzmi świetnie.
Kiedy to było już ustalone, ruszyliśmy przed siebie, napawając się zimową, wyraźnie świąteczną atmosferą. Miło było iść ramię przy ramieniu i przyglądać się witrynom mijanych sklepów. Z niektórych lokali dolatywał odpowiednią na porę roku muzyka, gdzieniegdzie rozlegały się śmiechy osób, które chcą wykorzystać pogodę, urządziły sobie rzucanie śnieżkami. Cały ten klimat sprawił, że aż westchnęłam z zachwytu, czym zwróciłam na siebie uwagę przyjaciela.
— W porządku?
— Jest przepięknie — wyznałam cicho, a Ryan zapatrzył się na mnie odrobinę dłużej.
— W zupełności się zgadzam.
Nie tylko mróz wpłynął na to, że moja twarz się zarumieniła, coś innego zadziałało też na moje serce, które zaczęło bić szybciej. Już wcześniej zdarzało mu się rzucić słowem, które odebrać mogłam jako próbę flirtu, jednak tym razem zabrzmiało to jakby poważniej. I mogło robić mi nadzieję.
Dalej szliśmy w milczeniu i tak minęliśmy najważniejsze punkty w mieście — ratusz, Stary kościół, plac targowy — po czym dotarliśmy pod budynek szkoły średniej, w której się poznaliśmy i którą ukończyliśmy.
— Wracają wspomnienia — zauważył Ryanem, a ja musiałam się z nim zgodzić.
— Muszę przyznać, że były jednymi z lepszych w moim życiu.
— A nie pozostawiły po siebie traumy i problemów psychicznych?
Tyle się bowiem słyszy, jak źle dzieje się w ośrodkach edukacji, że nastolatkowi coraz gorzej radzą sobie w kontaktach z rówieśnikami, są przemęczeni.
Dla mnie czas liceum był intensywny, ale pozwolił mi poznać siebie i znaleźć ścieżkę, która chce podążyć.
Podzieliłam się tymi spostrzeżeniami z przyjacielem, na co ten skonał głowami.
— Chyba mieliśmy to szczęście przejść przez ten czas bez większych przeszkód.
— Może byliśmy ostatni.
Na nowo zamilkliśmy, biorąc zakręt i zmierzając już do tej części miasta, w której mieszkaliśmy. Śnieg zaczął prószyć jeszcze bardziej, dlatego narzuciłam na głowę kaptur, a Ryan mocniej zawiązał mi szalik.
— Chcesz mnie udusić?
— Gdybym planował cię zabić, to w inny sposób, nie martw się.
— Właśnie zaczęłam.
Zaśmiał się i pozwolił, bym przylgnęła minucie fi jego boku, co pomogło na moją nogę i przyniosło pewną ulgę. Kto jak kto, ale Ryan potrafił najcelniej stwierdzić, kiedy zaczynało mnie coś boleć, wówczas wiedział, jak na to zaradzić.
Choć nazajutrz mieliśmy jeszcze pracować przez kilka godzin, by obsłużyć klientów, którzy na ostatnią chwilę chcieli szukać książek, nie spieszyliśmy się, bo miło było korzystać z tej pięknej zimy, jaka przyszła. Nie było jej w takiej odsłonie przez pewien czas, dlatego chcieliśmy ją chłonąć.
— Nie, lepiej otwórz sam, ja obiecałam wpaść do kawiarni na świąteczną kawę, gdybyś zapomniał.
— Ach, no tak. To jutro, umknęło mi.
— Dasz sobie radę z Alią, prawda?
Z tego, co mówił, wszelkie sprawy w wydawnictwie zdołał zakończyć w zeszłym tygodniu, kiedy to wyjechał na cztery dni, a ja rządziłam wśród książek, ale mogło być tak, że ktoś się jeszcze z jego głównej filii odezwał i musi się do nich wybrać. Po tym, jak nie mieli go u siebie, zdarzało im się wzywać go do siebie o absurdalnych porach. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby tuż przed wigilią miało to miejsce.
— Tak, bo zapowiedziałem wszystkim w wydawnictwie, że mają już dać mi święty spokój i wstrzymać się z problemami do nowego roku?
— Myślisz, że posłuchają?
— A mają inne wyjście? Jedynie wigilię na odległość z nimi zdzierżę.
Zaśmiałam się, po czym wtuliłam w przyjaciela.
— Dziękuję za dzisiejszy wieczór.
— Przyjemność po mojej stronie. Śpij dobrze, czeka nas jeszcze trochę pracy.
— Dobranoc.
pożegnanie z nim było małym rytuałem, który powtarzał się i powtarzał, stając również nowym zwyczajem, a tych w ostatnim roku trochę się pojawiło.
Najedzona, jak też odrobinę zmęczona po spacerze nie miałam problemu z zaśnięciem, a kolejny dzień przywitałam z uśmiechem, bo magia świąt zaczęła rozlewać się w moim sercu.
23 grudnia
Jak
miło było wpaść do kawiarni, która dawniej była mi miejscem
pracy i wciąż była punktem na mapie miasta, do którego lubił
wracać. Wciąż miałam kontakt nie tylko z właścicielką, ale też
z Vivian, którą przed rokiem szkoliłam na swoje stanowisko.
Dziewczyn zdołała polubić bycie baristą i to nie tylko za sprawą
tego, że mogła zarabiać. Milo było zobaczyć je obie, kiedy na
pół godziny przed oficjalnym otwarciem lokalu wpadłam do niego i
miałam wypić pierwsza tego dnia kawę.
— Jak
miło cię widzieć! — oznajmiła na powitanie była szefowa, a ja
roześmiałam się na jej słowa.
— To
samo powiedziałaś, widząc mnie w ostatnią niedzielę w parku.
Czyżbyś aż tak się stęskniła?
Teraz
to na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
—
Oczywiście,
zwłaszcza za twoją wersją mokki. Wchodzi, wchodź, zaraz ci coś
naszykujemy.
Vivian
pomachała mi zza lady, więc podeszłam do niej złożyć
zamówienie.
— Jedno
cappuccino poproszę
— Od
razu posypać ci cynamonem?
— Jeżeli
możesz, go poproszę i dziękuję.
— Nie
ma sprawy.
Także
nastolatka była w dobrym humorze, a jeżeli tak się zaczynało, to
wątpiłam, by jakiś mrukliwy klient w ciągu dnia miałby zepsuć
im samopoczucie.
— Mów,
co i ciebie — rzuciła właścicielka, zasiadając naprzeciw mnie
przy tym samym stoliku. — Podoba ci się kierowanie księgarnią?
— Tak
właściwie to nie czuje, bym nią kierowała, bo Ryan przez
większość czasu jest na miejscu — odparłam. — Ale praca wśród
książek to co, czego od życia pragnęłam.
Kobieta
skinęła mi głową.
— A
właśnie myślałam, że tak będzie. Bo choć kawę sobie cenisz,
to jednak za lekturą wszelaką przepadasz.
Wzruszyłam
ramionami.
— Chyba
nie masz mi tego za złe?
—
Oczywiście,
że nie, przecież i tak mam kogoś świetnego na twoje miejsce.
W
tej chwili obok mnie usiadła Vivian ze swoim sojowym latte i do
godziny „zero", nim pierwsza osoba głodna kofeiny miała
wpaść, rozmawiałyśmy o tym, co się działo przez czas
niewidzenia.
Dzieliłyśmy
się wrażeniami z tych kilku drobnych zmian, jakie zaszły w
miasteczku — głównie chodziło o otwarcie trzeciego przedszkola,
bo dzieci z wielkiego buntu były w odpowiednim wieku, by do niego
iść, a w dwóch pozostałych zabrakło miejsc — i myślałam, że
tak będzie do końca mojej wizyty. Pomyliłam się jednak.
Zapinałam
już kurtkę, gotowa iść do pracy, szefowa już czekała, by w
prezencie wręczyć mi paczkę ziarnistej kawy do księgarni — ja
przyniosłam dla jej lokalu domowe pierniczki — kiedy jednak
musiała zapytać o Ryana, q do mnie dotarło, że niektórzy wciąż
mają nadzieję.
—
Dobrze
ci się z nim pracuje?
—
Dobrze,
choć wiem, że robię ci u niego konkurencję.
Roześmiała
się.
— Jaka
konkurencję, Meg? Sprzedajecie kawę za dolara tylko tym, którzy
wcześniej kupią książkę, oferując jedynie czarną, kiedy u mnie
jest kawiarnia pełną gębą. Uwierz mi, naprawdę jesteśmy na
różnych biegunach w tej branży.
Trochę
mi ulżyło, nie chciałam, by czuła, iż wykorzystuje nabyte u niej
umiejętność na jej niekorzyść.
— Poza
tym, jak mówiłam wcześniej, ty przeznaczona jesteś książka. I
obecności pewnego mężczyzny.
Nie
mogłam się powstrzymać, musiałam unieść spojrzenie do sufitu.
—
Zaczyna
się — mruknęłam, na co kobieta położyła rękę na moim
ramieniu.
— Z
tego, ci wiem, to się jeszcze nic nie zaczęło, choć macie ku temu
tak wielką sposobność.
—
Dlaczego
wszyscy chcą, byśmy byli razem?
— Nie
wszyscy chcą, tylko wszyscy widzą, że jesteście w sobie
zakochani, Meg, tylko nadal nie potraficie się do tego przyznać. To
irytujące i frustrujące — westchnęła.
— Nie
mogę obiecać, że cokolwiek się zmieni — zastrzegłam jej.
— Ale
nadzieję można mieć?
— Nie
jestem z tym, co ją zabierają.
To
również rozbawiło kobietę. Pożegnaliśmy się uściskami i
życzeniami wesołych świąt, to samo uczyniłam z Vivian i ruszyłam
obdarowana kawą do księgarni, by zacząć dzień pracy odrobinę
później niż zwykle.
Odrobinę
się bałam, że kiedy do niej dotrę, będzie mnie czekała
reprymenda, że jednak moje ręce były potrzebne, ale ku mojemu
zdziwieniu w lokalu nie było zbyt wielu klientów. Właściwie rada
służył Ryan, a Alia stała za kasą spokojna i skupiona. Skinęła
mi głową na powitanie, kiedy weszłam, uśmiechnęłam się do
niej.
—
Cześć,
czyżby atak jeszcze nie nastąpił? — zapytałam, a koleżanka
doskonale wiedziała, co mam na myśli.
— Hej,
jeszcze nie, poczekajmy do lunchu, może wtedy się rzucą.
To
by znaczyło, że przyszłam nawet przed czasem, ale to dobrze,
mogłam zająć się ostatnimi rozładunkami, bo część książek
nadal czekało, aż zajmie miejsce na regale.
Bez
zbędnej zwłoki wzięłam się za przydzielone sobie zadanie,
jedynie posyłając uśmiech przyjacielowi, kiedy mnie dostrzegł,
kończąc pomoc pewnej znajomej starszej pani w wyborze kryminału
dla wnuczki.
—
Miejmy
nadzieję, że jeszcze tego nie czytała — usłyszałam jej słowa,
kiedy zmierzała do kasy.
— To
jedna z ostatnich premier czytelniczych, więc prawdopodobieństwo
jest niskie, acz niezerowe. Gdyby się okazało, że już czytała,
to proszę przyjść, wymienimy na inną powieść
—
Naprawdę?
—
Oczywiście.
Akceptujemy tylko zadowolenie klienta, nie mogę pozwolić, by
ktokolwiek, kto kupił u mnie książkę, czuł się nią
rozczarowany w jakiś sposób. Nie mam wpływu na treść, ale jeżeli
źle doradziłem, to chce swój błąd naprawić.
Przeczuwałam,
jaka będzie reakcja kobiety.
— Ojej,
ale z pana dżentelmen!
Mogłabym
jej podać kilka sytuacji, kiedy daleki był od podobnych działań,
ale nie chciałam psuć jej wyobrażenia Ryana, też przed świętami
byłam dość dobrym człowiekiem dla każdego.
Ukryłam
się za książkami, by dalej wykonywać obowiązki, starałam nie
słuchać, jak Alia obsługuje, a przyjaciel wciąż zagaduje, jednak
nie umiałam się powstrzymać i kiedy klientka wyszła, życząc
wesołych świąt, wychyliła się zza regału i spojrzałam na Ryana
ze znaczącym uśmiechem.
—
Kolejna
rybka złapała się na wędkę?
Przyjaciel
westchnął i zbliżył się do mnie.
— Żadna
rybka, tylko zadowolona fanka literatury. Jak było na spotkaniu?
—
Zgodnie
z oczekiwaniami rozmawiałyśmy z małymi przerwami na łyk kawy. A,
właśnie. — Wskazałam ręką w stronę lady. — Dostałeś
prezent, całą paczkę ziaren do zmielenia.
—
Dziękuję.
— Już
jej podziękowałam w twoim imieniu, nie dodałam, że życzyłbyś
sobie do tego czekoladę, sama ją dorzuciłam.
— Z
orzechami?
— A
jakże by inaczej?
Przyjaciel
uśmiechnął się szeroko.
—
Mikołaj
przyszedł do mnie wcześniej.
— Licz
się z tym, że to ostatnie prezenty, jakie dostaniesz w tym roku.
— Kawy?
Oh,
chyba nie był w aż tak dobrym nastroju, skoro nie ciągnął
rozmowy, bym rzucała w niego większą liczbą ironicznych zdań.
Nie miałam jednak nic przeciwko temu, mogłam ponabijać się w
późniejszym czasie.
— Dziękuję, ale właśnie wypiłam
cappuccino, na razie mam dość kofeiny.
—
Przyjąłem.
Korzystając
z chwili, iż wielka fala klientów jeszcze nie nadeszła, wziął
się za parzenie, a ja dokończyłam wykładanie tomów. Nie obeszłam
się przy tym bez powąchania ich stron — to był jeden z moich
ulubionych zapachów, którego wciąż nie umiałam zamknąć we
flakoniku, by móc cieszyć się nim, nawet będąc daleko od
jakichkolwiek książek.
Po chwili w lokalu czuć było także
świeżo zaparzoną kawą, co wywołało Alię, która przystanęła
przed witryną i wyglądała na zewnątrz.
— Myślicie, że
jeszcze wiele osób do nas zajrzy?
— Na
to liczę — powiedziałam zgodnie z prawdą. — Przyda się
sprzedać kilka harlequinów, zanim moja mama da mi znać, że jakiś
chce.
—
Jeszcze
do ciebie nie pisała w tej sprawie? — zapytał Ryan z kubkiem
czarnego napoju w ręce.
— Nie,
ale możemy się na to przygotować.
Od
kiedy wraz z przyjacielem pełniliśmy rolę pomostów między
literaturą w okładce a jej miłośnikami, moja mama nagle stała
się wielką czytelniczką romansów niskich lotów i wykorzystywała
moją pracowniczą zniżkę, by zaopatrywać się w kolejne tomiki.
Widziałam, po przyjacielu, że chce coś powiedzieć, ale
właśnie odezwał się telefon księgarni, który mężczyzna
postanowił odebrać.
— Dzień dobry, tu księgarnia „Dobrze,
że jesteś!”, w czym mogę pomóc?
Patrzyłam,
jak wsłuchuje się przez chwilę w słowa rozmówcy.
— Nie,
jutro mamy cały dzień zamknięte. Nie, dopiero od wtorku. Tak. Nie,
wszelkie premiery pojawią się dopiero po nowym roku. Bo wydawnictwa
zamykają tytuły i przerzucają na przyszły. Nie, nie mam na to
wpływu... Proszę pani, ale ja księgarnię prowadzę... Tak, zgadza
się, jestem redaktorem i to ja... Tak, wiem, ale...
Z
odpowiedzi, jakie Ryan wyrzucał z siebie do słuchawki, mogłam
stwierdzić, iż oto do „Dobrze, że jesteś!” zadzwonił ktoś
mający potrzeby, którym nie podołamy. Nie był to pierwszy raz,
jednak obecnie prowadzona rozmowa wzbudzała w moim przyjacielu coraz
większą irytację, czemu jednak się nie dziwiłam — jak inni
myślami był już przy świętach i czekającej nas inwentaryzacji
zaraz po nich, nie miał sił bawić się w świętego Mikołaja czy
nagłego zbawcę.
—
Rozumiem,
ale jeżeli na stronie wciąż jest napisane, iż premiera odbędzie
się siedemnastego stycznia przyszłego roku, to ja jej dla pani nie
przyspieszę, takiej mocy sprawczej nie mam.
Obserwowałam
mężczyznę, stojąc nieopodal przy regale, który wymagał
uzupełnienia o kilka woluminów, i cieszyłam się — choć nie
powinnam — że to nie ja odebrałam telefon, bo pewnie szybko
brakłoby mi cierpliwości i już toczyłabym wojnę z osobą po
drugiej stronie.
—
Dobrze,
przekażę — rzucił Ryan i ledwie powstrzymał się przed tym, by
westchnąć. — Tak, wtedy na pewno u nas będzie, może pani wtedy
przyjść i zobaczyć lub też zamówić telefonicznie albo przez
internet. Tak, dziękuję. Pani również, wesołych świąt.
Patrzyłam
na niego, kiedy przyjaciel odłożył przedmiot i stanął przed
laptopem, by wklepać coś do systemu.
Wyczuł, że mu się
przyglądam, zerknął w moją stronę.
— Co jest?
—
Czyżby już się szykowała praca na przyszłość?
— Jakżeby
mogło być inaczej. Ale to dobrze nam wróży. Tylko musimy jeszcze
w wydawnictwie dać znać, że w ogóle będzie zainteresowanie tym
tytułem. Szefunio się ucieszy.
Podobało mi się to, że
będzie co robić w najbliższym czasie. Choć to oznacza, że Ryan
będzie musiał wyjechać do miasta i na jakiś czas księgarnia
będzie pod moją władzą.
— Jakieś szczególne plany na
dzisiaj? — zapytał.
— Pieczenie i gotowanie, bo już
zaproponowałam pomoc. Chyba że masz ochotę na krótki spacer?
—
Nie
będę ci zabierał czasu, skoro masz co robić. — Uśmiechnął
się. — I tak jutro idziemy razem na nabożeństwo, prawda?
—
Oczywiście. Nie może być inaczej.
Uśmiechnął
się w odpowiedzi, ale było w tym coś smutnego, co mnie
zastanowiło. Jednak nie miałam szansy dociekać, bo zgodnie z
przewidywaniami od pory lunchu do końca dnia mieliśmy ciągle
klientów.
Kiedy kilkanaście minut po szóstej po południu
zamykaliśmy księgarnie, Alia życzyła nam rodzinnych świąt i
upewniła się, że w poniedziałek ma być od rana. Ja dostałam
wiadomość od mamy, w którym prosiła mnie o zrobienie jeszcze
ostatnich zakupów, więc musiałam zajść do sklepu, a na Ryana
czekała jeszcze wideo konferencja z pracownikami wydawnictwa w
ramach wigilii na odległość.
— To dzisiaj żegnamy się
tutaj — powiedział, po czym podniósł rękę, by poklepać mnie
po głowie niczym dziecko. — Gdyby twój tata chciał jutro pomocy
z wniesieniem choinki czy strojeniem, to może dać mi znać.
Rodzic
coś mi wspominał, jednak nie nie miałam pewności. Mimo to dobrze
było wiedzieć, że istnieje możliwe wsparcie.
— Dobrze,
przekażę mu. Miłego wieczoru.
Przyjaciel pochylił się i
ucałował mnie w policzek, a ja wtuliłam się w niego.
—
Dobranoc.
Przeszliśmy kawałek drogi razem, po czym każde
skręciło w swoją stronę. Przez chwilę patrzyłam za
przyjacielem, a myśl, że coś jest nie tak, zagnieździła się w
mojej głowie i nie chciała zniknąć.
24/25 grudnia
—
Tylko
uważajcie na siebie — powiedziała moja mama, kiedy wraz z Ryanem
schodziliśmy po schodach, by udać się do kościółka na
nabożeństwo.
— Będziemy, proszę się nie obawiać —
uspokoił ją przyjaciel, a ja skinęłam jej głową.
— W
razie czego będziemy uciekać.
Rodzicielka nie rozumiała moich
żartów, za to Ryan tak, stąd w kąciku jego ust pojawił się
uśmiech. Pierwszy, jaki zobaczyłam tego wieczoru, wciąż jednak w
pewien sposób smutny.
— Wszystko gra? — zapytałam, kiedy
szliśmy pod górkę prowadzącą do świątyni.
— Tak, jest w
porządku.
Jakoś trudno było mi w to uwierzyć, ale nie
drążyłam. Jeśli będzie chciał, to mi powie, tak zawsze między
nami było.
Uroczystość przebiegła zgodnie z tradycją i w
znanym rytmie, pieśni roznosiły się ponad głowami, a wspaniała
atmosfera pochłonęła mnie tak, że wychodząc, aż westchnęłam z
zachwytu.
— To było piękne — wyszeptałam, kiedy spokojnie
ruszyliśmy w drogę powrotną, która miała owocować także w
obdarowanie prezentami. — Proszę. — Podałam mu płaską
paczuszkę, licząc na to, że ukryty w niej tomik poezji, którego
oczekiwał, umili mu podróże lub wieczory.
— Dziękuję. A
to dla ciebie.
Sama powiedziałam, że chcę zapas długopisów
w śmieszne nadruki, nie zdziwiło mnie, gdy przyjaciel podał mi coś
w odpowiedniej wielkości.
Uśmiechnęłam się do niego, a
wtedy… Ryan zbliżył się o krok, zmniejszając dystans między
nami, a moje serce zaczęło bić szybciej.
` — Meg…
—
Nie.
Podobne sytuacje mogły mieć miejsce w filmach lub
serialach, ale nie w moim życiu. Nie, kiedy nie jestem na to
przygotowana.
— Nawet nie wiesz, co chcę powiedzieć, więc…
— Dlaczego nie?
— Ponieważ jest mi teraz dobrze i nie chce tego zmieniać.
Nagle zaczęłam się bać, że pójdzie to za szybko, że nie jestem gotowa, że to wszystko zaważy na naszej relacji. Wolałam patrzeć na grudniowe niebo niż w piękne oczy przyjaciela.
— Spójrz na mnie, Meg, proszę.
Zrobiłam, o co poprosił. Jego oczy były tak jasne. Śnieg nie przestawał sypać.
— Jestem w tobie zakochany, Meg. Ponownie, ale teraz chce powiedzieć ci, co czuje. Nie potrafię dłużej tego ukrywać.
Zbliżył się jeszcze bardziej, tak że nic nas już prawie nie dzieliło, a ja zapomniałam, jak się oddycha.
— Ryan, ja… ja tylko…
— Nie potrzebuję twojej odpowiedzi właśnie teraz, Meg. Wiem, że to niespodziewane, ale chciałam po prostu być z tobą szczery. Wciąż chce być twoim świątecznym prezentem. Na nowo i na nowo jeszcze raz tak długo, jak mi na to pozwolisz, ale nie mogę powiedzieć ci, byś czuła dokładnie to samo względem mnie. — Spróbował się uśmiechnąć, ale wydawało mi się, że to za trudne. — Proszę, weź to.
Trzymał w dłoniach małą paczuszkę.
— Co to jest?
— Prezent. Coś niewielkiego, ale co przypomina mi o tobie.
Wzięłam ją do dłoni, a moje serce biło za szybko
— Dziękuję, Ryan.
Nie potrafiłam powiedzieć niczego więcej, ponieważ nagle mężczyzna pochylił się i pocałował mnie w policzek.
Spojrzałam na niego, a serce pognało w istny galop.
— Wesołych świąt, Meg.
— Wesołych świąt, Ryan.
W całkowitym milczeniu pokonaliśmy odległość do mojego domu, pod którym nawet się nie przytuliliśmy, tak dziwnie zrobiło się między nami.
— Dobranoc — wyrzucił jedynie z siebie mężczyzna i odszedł, a ja patrzyłam na nim z tak ciężkim sercem, że aż mnie ono bolało.
Rodzice już spali, więc po ciemku udałam się do pokoju, gdzie od razu wzięłam się za rozpakowanie prezentu niespodzianki od przyjaciela. A on… Och, zabrakło mi tchu.
To było piękne. Srebrny naszyjnik z liściem wierzby. Czułam, jak do oczu napływają mi łzy. Nie mogłam się powstrzymać, zaczęłam płakać.
— Nie płacz — nakazałam sobie, ale te słowa nie miały żadnej mocy sprawczej. — Nie płacz.
Ryan znał mnie tak dobrze. Wiedział, co znaczy dla mnie liść wierzby, jak bardzo jest ważny.
Bo to pod wierzbą spotkaliśmy się po raz pierwszy. Rosła przed budynkiem liceum, my mieliśmy po czternaście lat i chcieliśmy być kimś w tym świecie, spełniać swoje marzenia. Już wtedy Ryan był przystojny, choć jeszcze o tym nie wiedział.
Zakochałam się w nim po raz pierwszy w trzeciej klasie. To nie było nic specjalnego czy spektakularnego — pracowaliśmy wspólnie nad projektem dotyczącym ludzkiego serca na biologię. Spędziliśmy razem kilka popołudni i to się stało. Ale nie powiedziałam mu, co do niego czuje.
Nie miałam pojęcia, jak wiele razy on zakochał się we mnie i kiedy miało to miejsce po raz pierwszy, ale teraz byłam szczęśliwa, że jestem dla niego ważna. I potrzebowałam znaleźć odpowiedź.
Naprawdę chciałam powiedzieć mi, że czuje do niego go samo, co on do mnie.
25 grudnia
Chciałam,
by go on mi otworzył, a jednocześnie bardzo się tego bałam. Co,
jeśli chwilę po otwarciu zatrzaśnie mi drzwi przed nosem? Nie
powinien tego robić, kiedy przychodzę na zaproszenie jego rodziców,
ale nie mogłam mieć pewności, że to się nie wydarzy.
To
dlatego nie mogłam stchórzyć — by przekonać się, czy w nocy
zraniłam jego uczucia tak, jak mi się wydawało i tym samym
pogrzebałam naszą relację.
Już
chciałam zadzwonić ponownie, gdy mi otworzono, a ja mogłam
przekonać się, jak dobrze Ryan wygląda w granatowym swetrze z
wystającym kołnierzem białej koszuli. Na jego widok aż zaschło
mi w gardle, zdołałam wydukać jednak słowa powitania.
—
Cześć,
wesołych świąt.
Na
jego ustach było widać uśmiech, ale nie umiałam powiedzieć, czy
to ja go wywołałam, czy coś, co usłyszał, zanim przyszłam.
— Hej,
wesołych świąt! Wejdź, proszę.
Wpakowałam
się do środka, starając nanieść jak najmniej śniegu z zewnątrz,
q przyjaciel przejął ode mnie pojemnik z pachnącym piernikiem.
— Może
być jeszcze ciepły, trzeba uważać podczas krojenia —
uprzedziłam.
—
Zrozumiałem.
Odszedł
do kuchni, a ja ściągnęłam płaszcz i powiesiła go na ostatnim
wolnym miejscu na wieszaku. Że strony salonu dobiegał mnie szmer
rozmowy i śmiechu, pachniało grzanym winem i goździkami. Czyli się
tu ciepło, któremu nie umiałam się poddać.
Jeszcze
nie. Najpierw bowiem musiałam coś zrobić.
Ruszyłam
korytarzykiem w głąb domu, q mój wzrok sam powędrował ku
zawieszonej jemiołę. Nawet los dawał mi znać, co powinno teraz
nastąpić.
— Meg?
— Mężczyzna wrócił i patrzył na mnie z troską. — Wszystko
gra?
Mogłabym
w tej chwili patrzeć na niego bez końca. Znowu czułam się jak
licealistka, która nagle zdaje sobie sprawę z uczuć względem
najlepszego przyjaciela.
— Tak,
jest okej.
Wydawało
mi się, że Ryan mnie nie słyszał, a dał porwać zajęciu, jakim
było przypatrywanie mi się.
Ktoś
mógłby powiedzieć, że ubraliśmy się jak para — on w
granatowym swetrze, ja w wełnianej sukience w tym samym kolorze —
ale wiedziałam, że nie o to mu chodzi, i poczułam na twarzy
rumieniec.
—
Wiedziałeś,
że założę dzisiaj tego bałwanka — żartowałam. To właśnie
świąteczne ustrojona istota zdobiła moje ubranie
— To
nie na niego teraz patrzę.
Oczywiście,
że nie. Bałwanka już znał, za to liść wierzby między moimi
obojczykami to była nowość.
Chciałam,
by podszedł, by zbliżył się, bo to nie pozwoliłoby mi
stchórzyć.
Jakby
czytał mi w myślach, pokonał powoli trzy kroki, a ja postawiłam
wszystko na jedną kartę.
— Meg…
Gdy
stanął przede mną, wspieram się na palce, przyciągnęła go do
siebie i, obejmując za szyję, znalazłam drogę do jego ust, by
złożyć na nich pocałunek.
Mężczyzna
nie odpowiedział na to, a ja odsunęłam się z palącą twarzą.
— To
moja odpowiedź — powiedziałam cicho. — Ja też się w tobie
zakochałam i…
Ryan
nie pozwolił mi powiedzieć nic więcej, tylko chwycił moją twarz
w dłonie, pochylił się i pocałować, a te święta zaczęły być
najlepszymi w moim życiu.
Zatopieni
w tej przyjemności nie zwracaliśmy uwagi na otoczenie, jak z daleka
dotarły do mnie słowa siostry przyjaciela.
— Co
oni tam robią, całują się? — zapytała, po czym nastąpił
pisk. — O matko, mamo, oni naprawdę całują się pod jemiołą!
— Choć
chciałam smakować usta Ryana trochę dłużej, mężczyzna odsunął
się z westchnieniem.
— I
cały nastrój diabli wzięli — skomentował, a ja parsknęłam
śmiechem.
—
Zawsze
można zbudować go na nowo.
Uśmiechnął się do mnie i
obdarzył krótkim całusem, po czym chwycił za rękę i zaprowadził
do salonu, gdzie poza powitaniem mogliśmy przyjąć gratulacje na
nową drogę życia.
Moi rodzice wyglądali na niezwykle
uradowanych, zaś Ryana nie posiadali się ze szczęścia.
—
Pamiętam,
jak pierwszy raz wpadła mu w oko — zaczęła mama przyjaciela, gdy
usiedliśmy przy stole, na co Ryan się skrzywił.
—
Musisz
o tym mówić?
— A
muszę — szturchnęła go dłonią — bo prawie piętnaście lat
czekałam, aż coś się zacznie na rzeczy.
— Przeżywasz,
jakby wieki minęły — mruknął mężczyzna, za co oberwał
jeszcze raz.
— Ile
to mówił o dziewczynie spod wierzby, która pomogła mu złapać
uciekające kartki podręcznik — mówiła to tak patetycznym tonem,
jakby szykowała się do deklamacji wiersza. — Wprost brakowało mu
oddechu, a słowa wyrzucał z siebie niczym z karabinu. Jak go
zapytałam o jej imię, to aż go zamieniło w słup soli.
—
Dlaczego?
— zapytała moja mama, a ja posłałam jej spojrzenie mówiące, by
nie ciągnęła tematu. Całkowicie je zignorowała.
— Bo
nawet jej o to nie zapytał! — obwieściła mama Ryana, a
zgromadzeni przy stole ryknęli śmiechem, jakby to był naprawdę
dobry żart.
— Jakby
nie patrzeć, ja też o nie wtedy nie zapytałam — przyznałam, na
co śmiech poniósł się ponownie.
— To
się dobraliście — powiedziała mama i spojrzała na mnie, jej
twarz promieniowała, jakby w ten sposób pokazywała, że ciszy się
moim szczęściem, choć to dla mnie coś nowego.
Nigdy
nie byłam w poważnym związku, jeżeli ktoś mi się podobał — a
z Ryanem w moich wyobrażeniach trudno było wygrać — to
spotykanie się nie trwało dłużej niż pół roku. Bo przeważnie
po takim czasie moje serce na nowo zaczynało bić szybciej na widok
najlepszego przyjaciela, a nie umiałam udawać przez tym, z którym
się spotykałam, że wciąż żywię względem niego nieco
cieplejsze uczucia. Dlatego teraz stałam przed naprawdę ciężkim
wyzwaniem. Ale wiedziałam, że mu podołam, bo mam wspaniałego
towarzysza.
— A
potem — mama Ryana wciąż miała coś do przekazania — to było
w której? Pod koniec drugiej czy…?
— W
trzeciej — naprowadził ją syn, a jego uszy zaczęły robić się
czerwone, co moim zdaniem wyglądało uroczo. Nie mogłam się
powstrzymać i sięgnęłam pod stołem po jego dłoń.
Nawet
na mnie nie zerknął, ale nie tylko pozwolił się chwycić, ale też
splótł swoje palce z moimi, a moje serce przyspieszyło swoje
bicie.
—
Właśnie,
w trzeciej. Gdy jechali na tę olimpiadę, co to ponoć gwarantuje
studia, a tak właściwie zawsze jest z góry obsadzona. Co to się
wtedy wydarzyło?
Teraz
to ja miałam prawo się zarumienić, bo doskonale pamiętałam, jak
wielką idiotę wtedy z siebie zrobiłam. I to nie wcale na
konkursie, ale tuż po nim, kiedy po odebraniu wyróżnienia —
powiedzmy, że to akurat nie było przewidziane — chciałam z
radości rzucić się Ryanowi na szyję, a trafiłam na klatkę
piersiową swojego nauczyciela. To było zawstydzające, musiałam go
przepraszać i dziękować za to, że mnie przygotował, choć akurat
angielskiej literatury nauczać nie umiał, gdybym sama nie
studiowała jej już wtedy, nasza szkoła mogłaby się w ogóle na
tym konkursie nie pokazywać.
—
Naprawdę
chcesz o tym mówić, mamo? Meg nie czuje się z tym komfortowo.
—
Naprawdę?
— Jego rodzicielka spojrzała na mnie. — Ojej, przepraszam cię,
kochanie, po prostu strasznie się cieszę.
— Ja
też — przyznałam i ścisnęłam dłoń Ryana jeszcze mocniej.
— To
nie będę ciągnęła, ale po tylu razach to… Ile ich było?
Ryan
wzniósł oczy do nieba.
—
Sześć,
mamo, licząc z tym, który trwa, więc nie rozkładajmy tego na
czynniki pierwsze, a pozwólmy, by trwało, okej?
— Tak jest!
Radość
tego popołudnia i wieczoru, który spędzaliśmy razem, była
jeszcze większa, aż ciężko było opuścić ten salon, ale
chcieliśmy jeszcze iść na spacer, więc z Ryanem wyszliśmy na
wieczór, a odprowadziły nas liczne spojrzenia i uśmiechy.
Jeden
z nich gościł na mojej twarzy, a przyjaciel — który oficjalnie
był już kimś więcej — nawet nie zapiął kurtki ani nie założył
czapki, choć właśnie zaczęło prószyć.
— Wiesz,
czym jest ciepło?, zapytała
— rozpoczął cytat, a ja ruszyłam za nim, chcąc go dogonić i
doprowadzić do porządku — a
ja odpowiedziałem: To uczucie, kiedy moja zimna dłoń dotyka twojej
zimnej dłoni, po czym obie stają się ciepłe. Kiedy samotność
spotyka samotność i staje się przytulnością. Kiedy smutek
spotyka się ze smutkiem i staje się szczęściem. Kiedy ciemny
wiatr zderza się z innym ciemnym podmuchem i staje się miękkim
śniegiem. Tym jest ciepło.
—
Uwielbiam
te słowa — powiedziałam — ale wolałabym, byś przy ich
deklamacji się nie przeziębił.
Spróbowałam zapiać mu
kurtkę, a w tym czasie Ryan skradł mi całusa.
— Uwielbiam
cię, wiesz?
Zarumieniłam się na te słowa.
— Wiem,
więc nie musisz często o tym mówić.
— Będę mówił,
kiedy zechcę, więc bądź gotowa.
Zarzuciłam mu kaptur na
głowę, a on chwycił mnie za rękę i ruszyliśmy na przechadzkę.
— Boże,
jestem taki zawstydzony — wyznał, spoglądając w rozgwieżdżone
niebo. — Że też musieli wyłożyć całe moje życie miłosne.
—
Przynajmniej
wiem, że nie jestem tylko miłostką — zauważyłam. — Ale żeby
aż sześć razy zakochać się w jednej osobie? Badania mówią, że
przez całe życie człowiek zakochuje się cztery razy.
—
To
ja muszę być jakimś ewenementem za twoją sprawką.
—
Brzmisz
teraz tak, jakbyś chciał nazwać mnie wiedźmą.
—
A
nie jesteś nią?
Sójka, którą posłałam mu w bok, jedynie
go rozbawiła. Zmienił temat, nim znalazłam jakąś ciętą
ripostę.
— Skoro
już jesteśmy para… Bo nią jesteśmy, prawda? — Spojrzał na
mnie uważnie.
— Niby
o to nie pytałeś, ale skoro wyznaliśmy sobie uczucia i się
całowaliśmy, to chyba tak. Z błogosławieństwem naszych rodziców
to bliżej nam nawet do małżeństwa.
—
Małżeństwo…
— Nie
marz teraz, tylko się skup. Skoro jesteśmy razem to co?
— Chyba
powinienem ci się do czegoś przyznać.
—
Mianowicie?
—
Napisałem
książkę.
Czyli
w tym mnie uprzedził. Moja wciąż była w powijakach, raczej
konspektem niż zapisaną treścią. Jedynym procesem, jaki wydarzył
się przez rok, było zdanie inicjujące, które przed dwunastoma
miesiącami podałam Ryanowi. „Tego wieczoru szli oboje, ramię
przy ramieniu, krok za krokiem, a za ich plecami właśnie zaczynał
się zimowy sen". Nie byłam w ogóle zaskoczona tym, że on
ubrał już wszystkie myśli w słowa, pogrupowano je i stworzył
coś, co miało przynieść ciepło czytelnikom — nie miałam
wątpliwości, że tak właśnie będzie.
— Inie
wydałeś jej jeszcze, gdyż?
— To
listy do ciebie, a roboczy tytuł to „Dobrze, że jesteś,
Kathleen”.
Takie
imię nosiła postać grana przez Meg Ryan w „Masz wiadomość”,
naszym ulubionym filmie.
Zatkało
mnie. Stałam na chodniku nieopodal rodzinnego domu, wpatrzona w
mężczyznę, którego kochałam całym swoim jestestwem, a on
właśnie mówił mi, że stworzył dzieło z myślą o mnie. Trochę
to było dla mnie niepojęte.
—
Słucham?
Zagryzł
wargę, okazując zdenerwowanie, po czym powtórzył:
—
Napisałem powieść, która zawiera w sobie nie tylko prozę, ale i
listy, które pisałem, tęskniąc za tobą, a jej roboczy tytuł to
„Dobrze, że jesteś, Kathleen” na cześć…
Nie
pozwoliłam mu dokończyć.
—
Skoro
listy były pisane z myślą o mnie, to mam nadzieję, że nikt
jeszcze nie czytał manuskryptu, bo chcę nadać autoryzację, zanim
ją wydasz. Ale już mówię, że masz moje pozwolenie, jestem z
ciebie dumna — powiedziałam i przytuliłam się do niego.
Objął mnie mocno.
— Dziękuję.
To dla mnie bardzo ważne.
— Okładkę już masz zaplanowaną?
Redaktor też się już zgodził? Wydasz to u siebie?
Ryan
roześmiał się.
— Wiedziałem, że będziesz miała tyle
pytań. A ja mam odpowiedzi, których udzielę ci podczas
przechadzki, więc chodźmy, kochanie.
Nie mogłam się
powstrzymać, kiedy mnie tak nazwał, dlatego wspięłam się
na palce i pocałował go, na co również zareagował.
— Więc
zaczynając od okładki, to…
26 grudnia
Tej
niedzieli czegoś zdecydowanie brakowało, dlatego siepnęłam po
telefon i napisałam krótką wiadomość.
„Chcę
cię teraz zobaczyć. Mogę”?
Nie wiedziałam, co robi w tym
momencie, ale wierzyłam, że ma dla mnie trochę czasu.
„Oczywiście. Stoję przed twoim domem, bo sam chciałem cię
zobaczyć”.
Wystarczyło mi otworzyć drzwi, by stanąć
twarzą w twarz z ukochanym, który uśmiechnął się na mój widok.
Wyszłam na werandę i rzuciłam mu się na szyję, a on przytulił
mnie do siebie, a następnie pocałował. I takie powitania stawały
się moimi ulubionymi.
31 grudnia
—
Sześć!
Mróz
zacinał mocno, ale taki koniec roku był spodziewany.
—
Pięć!
Ryan pochylił się nade mną, łapiąc moje
spojrzenie.
— Cztery!
— Kocham cię — powiedział,
bym go usłyszała, a na mojej twarzy pojawił się szeroki
uśmiech.
— Trzy!
Mężczyzna pochylił się nade mną,
przysunęłam się, by miał łatwy dostęp do moich ust.
—
Dwa!
Jego pocałunek był najsłodszym końcem i nowym
początkiem.
— Jeden!
Nie chciałam odrywać się od niego, więc jeszcze kilka czy kilkanaście sekund dotykałam jego warg.
— Ja też cię kocham — powiedział, kiedy się odsunął, a jego spojrzenie jaśniało bardziej od wybuchających fajerwerków.
Wiedziałam, że nadchodzący rok, jak i następne, pełne będą chwil prawdziwego szczęścia, bo Ryan będzie tuż obok i w najlepszy możliwy sposób. Tak wreszcie mój zimowy sen stał się rzeczywistością i nie pragnęłam już niczego więcej.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz