Wesołych świąt!
Choć się starałem, nie wygrałem z wiatrem, który wpadł ze mną do środka, nim na dobre zamknąłem za sobą drzwi. Ale to nie było ważne – wystarczyło jedno spojrzenie na osobę, która stała przede mną, by z moich ust wyrwało się twarde:
– Nie.
Usta wykrzywione w podkowę, wilgotne oczy, drżąca broda – zbyt często widziałem je jako element aktorskiej gry, by dać się na nie nabrać.
– Ale jeszcze nie powie…
– Nie.
Podejmowanie prób było w moim mniemaniu bezcelowe, rozmowę uznawałem za zakończoną, dlatego wyminął osobę zastawiającą mi drogę i wszedłem w głąb mieszkania, by ściągnąć kurtkę, na której utrzymały się płatki śniegu, i zrobić ciepłą herbatę.
– Ale ziąb – mruknąłem, słysząc kroki kobiety.
– Jest już sprawie zima, na litość boską – odparła zirytowana, a ja wiedziałem, że jest już na mnie obrażona i żadne miłe słówka tego nie zmienią.
– Ale nie musi próbować mnie zabić.
– Chyba rozumiem, dlaczego to robi.
Nie mogłem powstrzymać uśmiechu. W każdych okolicznościach, kiedy do głosu dochodziło sarkastyczne poczucie humoru tej kobiety, tak właśnie reagowałem. Spojrzałem w jej stronę – stała przy stole z założonymi rękami i nie spuszczała ze mnie wzroku.
– Zrobić ci herbatę?
– Może.
Klasyczne zagranie – facet ma się domyślić, czego to pragnie jego ukochana. Ja swoją znałem lepiej od własnej kieszeni, dlatego przygotowane miałem dwa kubki, do których wrzuciłem torebki liści, po kilka goździków i mielony imbir. Na małej desce pokroiłem pomarańczę w plastry, a z szafki wyciągnąłem miód.
Wystarczyło kilka minut, by w kuchni zaczęło pachnieć świętami.
– Proszę. – Podałem jeden z kubków kobiecie i pochyliłem się, by pocałować ją w czoło.
Nie uchyliła się, ale nadal nie wyglądała na zadowoloną.
– Tak łatwo mnie nie udobruchasz.
– To powiedz mi, jaką miałaś propozycję, o którego chciałaś rozmawiać?
Kobieta upiła kilka łyków herbaty i usiadła przy stole. Poszedłem w jej ślady i zająłem miejsce przy jej boku – tak trwałem przy niej już od lat.
– Pomyślałam – zaczęła – by jednak dać do twojego gabinetu choinkę.
– Ale…
– Poczekaj! – wcięła się, zanim zdołałem zgłosić sprzeciw. – Wiem, że nie lubisz mieć niepotrzebnych ozdóbek, dlatego pomyślałam, by wykorzystać coś, co lubisz.
Uniosłem brew, patrząc na nią pytająco, a ona przeniosła uwagę na kubek. Trzymała mnie w ciszy i oczekiwaniu, bo doskonale wiedziała, że to na mnie zadziała się naprawdę przejmę.
– Co by to miało być?
– Książki. Te, które ustawiłeś w wieże na podłodze. Skoro na razie z nich nie korzystasz, możemy zamienić je w choinkę. Podpatrzyłam to na stronie twojego uniwersytety, tak zrobiono w holu przed biblioteką.
Przechodziłem przez niego kilkadziesiąt razy w ciągu ostatniego tygodnia, a ani razu nie spojrzałem na tak stworzoną świąteczną ozdobę.
Wzruszyłem ramionami na tę ideę.
– Skoro tak chcesz. Jak wysoka miałaby być?
– Zależy, z ilu książek można ją zrobić, będziesz musiał wybrać. Możemy na nią narzucić lampki, by zrobić klimat. Wyobraź sobie miny tych, którzy ją zobaczą! To będzie dla nich jinjja daebak surprise!
Jej humor od razu się poprawił, kiedy zmieniłem zdanie, ustąpiłem, teraz była w stanie uśmiechać się szeroko.
– Jinjja… Co? Jaka niespodzianka?
Jeżeli ukochana potrafiła mnie czymś jeszcze zaskakiwać, to wplataniem wyrazów z innych, znanych sobie języków do wypowiedzi. Zorientowałem się, że to po koreańsku, ale zupełnie nie miałem pojęcia, co to znaczy.
Powtórzyła powoli, patrząc mi w oczy z surową miną niczym nauczyciel. A to przecież ja nim byłem.
– Jinjja daebak surprise. Czyli „naprawdę wspaniała niespodzianka”. Bo dla niektórych widok jakiejkolwiek choinki w twoim gabinecie może być niespodziewany i zaskakujący.
– A to nie mogłaś przełożyć słowa „niespodzianka”?
– Nie, bo „nollada” mi się nie podoba. Poza tym taki był okrzyk w trzecim lub czwartym odcinku „Hellbound”.
Uniosłem brew.
– „Hellbound”? To ten serial z wysłannikami piekła, Nową Prawdą i Grotem, który oglądałaś przez ostatni tydzień?
– Zważając na to, ile nazw własnych z niego pamiętasz, to nie tylko ja to oglądałam.
Upiłem łyk herbaty.
– Nie oglądałem, to ty tak dużo o nim mówiłaś. Ja tylko zacząłem czytać komiks.
Oczy ukochanej zaświeciły się, gdy to powiedziałem.
– I jak?
– Z tak popapranymi bohaterami to już dawno nie miałem do czynienia.
Kobieta roześmiała się, a to, że była na mnie obrażona, chyba zostało puszczone w niepamięć. A przynajmniej tak mi się wydawało.
– Choć właściwie to nie sądzę, by ktokolwiek chciał podczas świąt wchodzić do mojego gabinetu – powiedziałem, wracając do meritum rozmowy. – Ale przystroić w ten sposób mogę, tylko najpierw sprawdzę, które książki się do tego nadają, okej? Raczej wszystkie potrzebne powinny być tej samej grubości.
– Dobrze – przytaknęła zadowolona z uśmiechem. Cóż, udało jej się dopiąć swego. – To teraz zrobię obiad.
– Pomóc ci?
Po co pytać, lepiej od razu wziąć się do pracy, a że z ukochaną gotowało mi się najlepiej, od razu po podejściu do blatu sięgnąłem po deskę i nóż – bo bez warzyw pokrojonych jakkolwiek obiad w sobotę nie mógł się odbyć – i od razu rzuciłem propozycję:
– Zupa krem?
Kobieta patrzyła na mnie, ale myślami była gdzieś indziej.
–Mogłam cię nie wysyłać już z tymi śmieciami – mruknęła – bo ich nam teraz przybędzie.
– To samo będzie, jak potem ubierzemy choinkę – zauważyłem – a poza tym dobrze będzie się przejść, więc to żaden problem.
– Skoro tak mówisz. A może danie z woka? Mamy pędy bambusa do wykorzystania i będziemy też mogli otworzyć tego ananasa w puszce.
– O, dobry pomysł.
Mówiłem? Z nikim innym tak szybko nie przychodziło mi ustalenie, co jemy, i wzięcie się do pracy. Przy tym rozmawialiśmy o minionym tygodniu, co nam się przydarzyło, dzieliliśmy zasłyszanymi anegdotkami i czas pędził niczym szalony.
Zgodnie z wcześniej ustalonym planem po obiedzie zszedłem do piwnicy, by wtarabanić się z powrotem na trzecie piętro z choinką kłującą jak diabli mimo pozornego zapakowania. Dobrze, że jechałem windą sam, nie musiałem czuć na sobie nieprzychylnych spojrzeń sąsiadów.
Kartony z bombkami i lampkami ukochana przechowywała w garderobie, bo tak zarządzała w niej miejscem, że się zmieściły, więc mogliśmy bez zbędnego szukania owych kartonów przejść do sedna – strojenia drzewka jakby miało wziąć udział w jakimś konkursie piękności.
Zaczęliśmy od gwiazdki na czubku, inaczej mielibyśmy problem, bo przeszkadzałaby inne bombki. W celu jej umieszczenia uniosłem ukochaną, by czyniła honory. Choć gwiazda chciała i już mogła błyszczeć, ja nie puściłem kobiety.
– Możesz mnie już postawić – powiedziała.
– Ale nie chcę.
Taka była prawda. Trochę czasu minęło, od kiedy się przytulaliśmy – codzienne zabieganie odsunęło to na daleki plan – nagle za tym zatęskniłem.
– Znowu mam się obrazić?
– Wolałbym, żebyś mnie pocałowała.
Spojrzała na mnie z góry, jej włosy lekko połaskotały moją twarz. Przeniosła dłonie z moich ramion na kark, co mogła oznaczać, że stanie na moim.
– Musimy ją ubrać, bo jest naga.
– Wolałbym kogoś rozebrać, by był nagi.
Oho, nie byłem pewien, co się ze mną dzieje, ale zachowywałem się jak na początku związku, kiedy częściej przemawiało przeze mnie pożądanie, a nie głębsze uczucie.
– Jesteś nieprzyzwoity.
– Jestem twój – zripostowałem, na co kobieta westchnęła, po czym lekko się pochyliła i mnie pocałowała.
Kiedy zrobiła to po raz pierwszy parę lat temu, rozważałem dwie opcje: albo się pomyliła, albo była pijana. Już wcześniej powiedziałem, że bardzo ją lubię i skradłem szybkiego całusa, ale zupełnie nie dała po sobie poznać, że mnie odwzajemnia. Teraz, po upłynie czasu, nadal rozpływałem się, kiedy inicjowała tę czułość, bo przypominała mi o naszych początkach.
– Zadowolony? – zapytała, rumieniąc się, kiedy po kilku minutach dotknęła stopami podłogi.
– Bardzo. Teraz możemy bawić się w te świąteczne ubieranki.
Oczy ukochanej rozbłysły, kiedy mogła zawiesić czerwone i złote bombki, złote łańcuchy, kiedy ja sprawdzałem lampki. Na szczęście nie było żadnych przepalonych, więc kolację – czyli pozostałości z obiadu – mogliśmy zjeść, siedząc na podłodze oparci o sofę i patrząc na świąteczne drzewko.
– Ale piękna! – W głosie ukochanej brzmiał zachwyt.
Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się.
– Masz rację. Piękna.
Także na mnie spojrzała.
– Mówiłam o choince.
– A ja nie tylko – powiedziałem i pochyliłem się, by pocałować kobietę w usta.
Początkowo tylko muskałem jej wargi, ale kiedy dotknęła dłonią mojego policzka, wiedziałem, że mogę pozwolić sobie na więcej.
Zielona choinka była już gotowa na święta, książkowa mogła poczekać do jutra. Teraz ważny był czas z tą, którą pokochałem bardziej, niż sądziłem, że kiedykolwiek będę w stanie.
*Takie poranki należały do moich ulubionych – nie musiałem wcześnie wstać i gdzieś się spieszyć, a ukochana spała u mojego boku, trzymając dłoń na mojej piersi. Tego też o sobie nie wiedziałem – że pozwolę komuś być tak blisko. Jej się udało.
Nie chciałem jej budzić, sam również nie chciałem wstawać, lepsze było patrzenie na kobietę. Wyglądała pięknie niezależnie od okoliczności, więc także bez makijażu, z porannym oddechem i śpiochami w oczach. Mogłem tak przyglądać się jej i nie robić nic innego, ale wciąż czekało mnie stworzenie książkowej choinki. Do tego raczej nie potrzebowałem wsparcia, dlatego zwlokłem się ostrożnie z łóżka i ruszyłem do łazienki, by nieco się ogarnąć.
Tradycją w naszym gniazdku było wspólne spożywanie niedzielnych śniadań, przez głowę mi nie przeszło, by to zmieniać, dlatego nalałem sobie tylko do szklanki cold brew z butelki, by się rozbudzić, i przeszedłem do gabinetu, gdzie rozpocząłem pracę.
Ukochana miała rację – liczne woluminy zaścielały podłogę, zwłaszcza obszar między regałem a rogiem przy oknie, a części z tych właśnie książek zupełnie nie potrzebowałem, by przygotowywać się do prowadzenia zajęć lub kolejnych badań.
Poza lekturami, które pomagały mi w życiu zawodowym, na podłodze leżało też sporo klasyki – w tym najbardziej ceniony przeze mnie Dostojewski, dzięki któremu odkryłem, że można czytać także w celu innym niż nauka.
Egzemplarz „Gracza” wydał się zbyt cienki, by dać go do podstawy choinki, ale byłem pewien, że wykorzystam go na którymś z poziomów. Tak samo sprawa miała wyglądać z „Piekarnią czarodzieja”, z której to nic jeszcze nie upiekłem, bo jednak się bałem, a ukochana ze mnie śmiała.
Posegregowałem zalegające woluminy na te, które wykorzystam, i te, którym nie przystoi stać się częścią książkowej choinki. Tę pierwszą grupę podzieliłem też ze względu na grubość, dzięki czemu wiedziałem już, co się nada, i przeszedłem do tworzenia konstrukcji.
Jako że wychodząc z sypialni, zabrałem ze sobą telefon, mogłem puścić z niego muzykę inną niż świąteczne przeboje, których miałem po dziurki w nosie. Byłoby inaczej, gdyby zaczęto puszczać je wraz z pierwszym grudnia, lecz sklepy ruszyły z tym w Black Friday, a stacje radiowe ani myślały być gorsze. Zdecydowanie bardziej podobały mi się utwory Beethovena, który właśnie wygrywał „Sonatę Księżycową”.
W odpowiednich warunkach pracowało mi się tak dobrze, że straciłem poczucie czasu. Książkowa choinka była już prawie gotowa – a przy tym wyglądała na stabilną – kiedy doszło mnie pukanie do drzwi. Odwróciłem się w ich stronę i zobaczyłem ukochaną stojącą w progu. Uśmiechała się, w dłoniach trzymała kubki z kawą. Jeden z nich wyciągnęła w moją stronę, gdy przerwałem na moment i do niej podszedłem.
– Cześć. – Musiałem ucałować ją w usta, inaczej być nie mogło. – Mam nadzieję, że cię nie obudziłem.
– Nie, zrobił to pęcherz. Widzę, że praca to aż ci się pali w rękach.
Zaśmiałem się, po czym przytuliłem do kobiety, uważając przy tym, by nie uderzyć w jej kubek ani nie rozlać kawy ze swojego.
– Dzień dobroci ci się włączył? – zapytała ze śmiechem i także mnie objęła.
Nie odpowiedziałem, za to ponownie pochyliłem się, żeby ją pocałować.
– Może najpierw jakieś śniadanie? – zasugerowała. – Bo głodna jestem.
– Nie masz ochoty na mnie?
– Nie, teraz wolę jajecznicę.
– Zrozumiałem.
To ja wziąłem się za przygotowanie śniadania, w tym samym czasie ukochana robiła kolejną kawę. Nie rozmawialiśmy, zamiast tego kobieta zaczęła śpiewać kolędy, których uczono ją w domu. Choć do świąt pozostał tydzień, nie miałem nic przeciwko, by ich magia zaczęła gromadzić się w naszym mieszkaniu.
– Pomóc ci przy tej choince? – zapytała ukochana, kiedy po posiłku nie zostało nic, talerze były wyczyszczone, a brzuchy pełne. – To układanie chyba jest nużące.
– Szczerze mówiąc, to dobrze się bawię – wyznałem. – Do tego nie zostało już dużo, więc nie musisz pomagać, ale gdybyś znalazła jakieś wolne lampki, których mógłbym użyć, to będę wdzięczny.
– Jasne, nie ma problemu.
Uśmiechnąłem się, po czym pochyliłem, by ją pocałować. Zaskoczyłem ją, dlatego się odsunęła.
– Dawno nie byłeś tak całuśny. Coś się stało? Magia świąt objęła i twoje, zazwyczaj obojętne, serce?
– Możliwe.
– A niech to – mruknęła, będąc pod wrażeniem, że czasami umiem pozbyć się maski surowego wykładowcy.
– Ale zaznaczam, że taki całuśny jestem tylko względem ciebie.
– Też mi nowość – prychnęła i do końca rozprawiła się z kawą. – Dobrze, to ja ruszam na poszukiwania, jak znajdę odpowiednie, to ci je przyniosę.
– Dziękuję.
Nie pozwoliłem jej odejść od stołu, póki nie pocałowałem jej jeszcze raz, na co lekko się zarumieniła. Fakt, nie byłem fanem okazywania czułości, ale i mnie dopadł grudniowy klimat, przez co byłem bardziej ludzki w stosunku do innych ludzi – zwłaszcza do tych, których kochałem.
Wróciłem do układania książek, na nowo załączając sobie jako towarzystwo muzykę klasyczną. Tym razem padło na „Gymnopedie No.1” Erika Satie, a mnie dopadły pewne myśli. Mocniej niż wcześniej, nie chciały opuścić mojej głowy, kiedy konstrukcja była już gotowa. Nasiliły się za to, kiedy ukochana weszła do gabinetu ze światełkami.
– Wydaje mi się, że te mogą się nadać. O, wygląda lepiej, niż myślałam!
Uśmiechnąłem się, widząc jej zaskoczenie i zachwyt.
– Miałaś dobry pomysł – przyznałem – teraz pokój wygląda przyjemniej, zdecydowanie święta dotarły i tutaj.
Przejąłem od niej ozdobę.
– Pomóc ci w czymś jeszcze?
– Mogłabyś zrobić mi kolejną kawę? – Co z tego, że już trzecią, a końca dnia nie widać. – Mam wielką ochotę na kofeinę.
Wiedziałem, że znajdę ją w czekoladzie, ale byłaby dla mnie za słodka – o ile dobrze mi się wydawało, to w domowych zapasach pozostały jedynie tabliczki mlecznej.
– Oczywiście.
– Dziękuję.
Przeszła do kuchni, a ja wziąłem się za wisienkę na torcie.
Gdy ukochana zawitała w progu ponownie i weszła do gabinetu, zastała gotową książkową choinkę, która rozświetlona musiała przejść jej oczekiwania.
– Wow – zdołała tylko powiedzieć i uśmiechnęła się szeroko.
– Podoba ci się? – zapytałem, podchodząc do niej i odbierając od niej kubek z gorącym napojem.
– Bardzo. A to co?
Wiedziałem, że dostrzeże prezent przed choinką – jej konstrukcja nie pozwalała umieścić nic pod nią ani w niej – a ja zastygłem. Patrzyłem, jak kobieta przykuca, by wziąć do ręki niewielkie, kwadratowe pudełeczko, a krew szumiała mi w uszach. Odłożyłem kubek na blat biurka, inaczej mógłbym ją nagle rozlać trzęsącymi się dłońmi.
Ukochana spojrzała na mnie takim wzrokiem, że nie mogłem uchylić się od odpowiedzi.
– Eee… Jinjja daebak surprise?
Nie byłem pewien, czy dobrze to powiedziałem, ale nie było po co pytać, kiedy oczy kobiety wypełniły się łzami.
– Ale przecież mówiłeś, że…
– Wiem, co mówiłem – przerwałem jej, podchodząc bliżej i przejmując od niej pudełko, by z nich w dłoni, uklęknąć przed kobietą na lewe kolano. – Ale dotarło do mnie, że zawsze chcę wiedzieć, jak się miewasz, nawet jeżeli w grę wchodzi szpital. Chcę wiedzieć, o twoim stanie, a oznaczenie „jestem jej mężem”, otworzy więcej drzwi, dzięki czemu będę mógł o ciebie dbać.
Nie odrywała ode mnie wzroku i nie poruszała się, choć łzy zaczęły żłobić ślady na jej pięknej twarzy.
– Poza tym… Poza tym jesteś kimś, kto czyni mnie lepszym i szczęśliwym. W swoim świecie nie muszę mieć nikogo innego, jeżeli tylko ty jesteś obok. – Otworzyłem pudełeczko, by wreszcie mogła zobaczyć pierścionek. – Kocham cię, jak nigdy nie kochałem i nie pokocham. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Przez sekundy, które dla mnie były niczym wrota ku wieczności, jedynie na mnie patrzyła, płacząc, po czym zbliżyła się, przyklęknęła, chwyciła moją twarz w dłonie, pocałowała, jakby nic innego nie miało znaczenia.
– Tak.
To było dla mnie największą niespodzianką – jej deklaracja, bo pomimo kilku lat związku wątpiłem, by chciała iść ze mną przez życie.
Teraz uczucie to zastąpiła pewność, która uczyniła te święta najpiękniejszymi. A później już żadne nie były gorsze.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz