poniedziałek, 25 grudnia 2023

ten zimowy romans

     

            Pchanie walizki nigdy nie miało dla mnie żadnego uroku. Zajmowało ręce, irytowało dźwiękiem kręcących się kółek, wymagało wysiłku. Wolałabym spakować się do sportowej torby i zarzucić ją sobie na ramię, ale choć nie była mała, to nie zmieściłaby gwiazdkowych prezentów, jakie miałam przywieźć. To dlatego zdecydowałam się na walizkę, a teraz pomstowałam, targając ją w górę ulicy.

            Ten, kto wymyślił takie zlokalizowanie dworca w dolinie wsi między wzniesieniami, powinien moim zdaniem przyjechać tu z ciężkim bagażem i samemu doświadczyć, jak trudne jest udanie się z niego w innych kierunkach. Powinnam się cieszyć, że chociaż pogoda dopisuje i na ścieżkach nie zalega jeszcze śnieg, ale po trzech godzinach jazdy pociągiem wolałabym w bardziej komfortowy sposób dostać się do miejsca docelowego.

– Cholera jasna! – wyrzuciłam z siebie, kiedy najechałam walizką na krawężnik, którego wcześniej nie zauważyłam, a bagaż nieznacznie podskoczył.

Dobrze, że odpowiednio zapakowałam wszystkie prezenty, inaczej te mające szklane elementy mógłby spotkać nieprzyjemny los. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież mogłabym kupić prezenty na miejscu, ale chyba nie wiedziałby, o jakim miasteczku mowa. Były tu podstawowe instytucje i usługi, ale o jakimś typowym sklepie z drobiazgami na prezenty można było na razie jedynie pomarzyć.

Szłam dalej coraz bardziej poirytowana, a mój wzrok powędrował na szczyt najbliższej góry. Znad drzew unosił się dym, ale wiedziałam, że to nie zapowiedź pożaru – ktoś rozpalił ogień w znajdującym się na nim domku, by dać znać, że jest gotowy na przyjęcie gości, jeżeli ktoś przez przypadek do niego dotrze.

Uśmiechnęłam się do siebie. Wiedziałam, że i ja dotrę do tej chatki w górach, by ogrzać się przed kominkiem, wypić kubek zielonej lub czarnej, gorzkiej herbaty, po czym zejść ze szczytu, nim zacznie padać śnieg. Tak wyglądała ostatnia wigilia w klasie maturalnej, tak też było co roku, o ile spędzałam święta w kraju. Ta mała tradycja pomagała mi trzymać w ryzach demony i nie załamywać się wraz z nadejściem kolejnego roku.

Najpierw jednak musiałam dotrzeć do innego domu, gdzie mogłam zostawić walizkę, usiąść przy stole i w końcu odetchnąć. Przez ostatnie dwa miesiące pracowałam po godzinach, byle tylko zakończyć wszystkie projekty i móc bez żadnych wyrzutów sumienia odebrać prawie wszystkie pozostałe dni urlopu, by spędzić święta właśnie tutaj – w rodzinnym domu mojej matki. Sama spędziłam w nim kilka pierwszych lat, wróciłam na czas szkoły średniej, po czym opuściłam ponownie, by kształcić się w o wiele większym mieście. Miałam z tym domem wiele wspaniałych wspomnień i bardzo lubiłam wracać. On i Boże Narodzenie były w moim mniemaniu najlepszym połączeniem, którego nie należało zrywać.

Udało mi się nie przeklnąć, kiedy dotarłam na podjazd, a to mogłam policzyć sobie za sukces – przebyłam z walizką półtora kilometra i obeszło się bez ofiar. Gdyby nie pora, mogłabym liczyć na podwózkę, ale na kwadrans przed południem w domu była tylko moja niemająca prawa jazdy babka i pięcioletnia suczka. Cała reszta familii, która mieszkała tu na co dzień, miała zjawić się po pracy lub szkole dopiero za jakiś czas lub dopiero późnym popołudniem. Przez to na razie mogłam cieszyć się spokojem i pomocą w gotowaniu dla większej liczby ludzi, za czym tęskniłam, mieszkając w mieście w pojedynkę.

– O, już jesteś! – Babcia uśmiechała się do mnie szeroko, wychodząc przed dom. Musiała usłyszeć kółka walizki, które zdecydowanie wydawały zbyt głośny dźwięk. – Chodź tutaj.

Kogo jak kogo, ale babci zawsze należało się słuchać. Odwzajemniłam uśmiech i ruszyłam w jej stronę, by wpaść w ramiona seniorki rodu.

– Cieszę się, że cię widzę – wyszeptałam jej do ucha, a babcia pogłaskała mnie po włosach. – Jak zdrowie? Ciśnienie w normie?

– Powinnam wiedzieć, że od razu rozpoczniesz przesłuchanie. Jak zwykle zresztą.

– Wcale nie – zaoponowałam.

– Wcale tak. Nasze rozmowy też tak wyglądają.

– Ja tylko chcę być na bieżąco z wszystkimi nowościami.

– No już się nie tłumacz.

Całe to przekomarzanie się prowadziłyśmy, nadal się ściskając. W tych objęciach poczułam, że znowu jestem w domu.

Między naszymi nogami biegał niewielki jasnobrązowy piesek, który szczekał z podekscytowania. Z nim także musiałam się przywitać, dlatego kucnęłam i wyciągnęłam rękę, by pogłaskać przyjemną w dotyku sierść.

– Cześć, Leeborah – zapiszczałam do niej słodko, bo zawsze tak się zachowywałam w jej obecności. – Jak się masz, mój misiaku?

– Weterynarz powiedział podczas ostatniej wizyty, że jak na swój wiek to jest okazem zdrowia i nadal powinnam dbać o nią jak do tej pory.

Spojrzałam na kobietę z wdzięcznością.

– Dziękuję ci bardzo, że to robisz. Gdybyś potrzebowała więcej pieniędzy na karmę, wizyty czy zabawki, to daj mi znać, dobrze?

Babcia machnęła ręką.

– Daj spokój, to, co wysyłasz, wystarcza jej z nawiązką.

– Ale nawet jeśli…

– Dobrze, dobrze, dam. A teraz chodź do środka, przyda ci się kubek ciepłej herbaty.

Nie było siły, która powstrzymałaby ją przed wepchnięciem mnie do domu. Prawie potknęłam się z walizką o próg, ale babcia w ogóle nie zwróciła na to uwagi.

– Chcesz z pomarańczą i goździkami?

Jeżeli w moim życiu przytrafiają się jakieś pytania retoryczne, to było jednym z nich. Seniorka nie czekała na odpowiedź, a ruszyła do kuchni, ja natomiast ściągnęłam w przedpokoju kurtkę i buty, wzułam kapcie, w których człapałam tu przy każdej wizycie, i wdychałam zapach świeżych pierników.

Gdyby dało się go złapać w słoiku, zapakowałabym ich z tuzin, by przez pozostałe miesiące tęsknić i wspominać z rozczuleniem ten wspaniały okres zimowych świąt.

– Pomóc ci? – zapytałam babcię, wchodząc za nią do kuchni, a kobieta właśnie wrzucała do dzbanka dwa plastry pomarańczy.

Ale pomarańcza to nie mogło być wszystko. W ślad za nią w dzbanku wylądować musiał imbir.

– Nie trzeba, drogie dziecko. Lepiej idź i się rozpakuj. Prezenty schowaj w szafie w pokoju dziadka, dobrze?

– Dobrze.

Za jej radą wróciłam do przedpokoju, chwyciłam za rączkę walizki i przeszłam z nią przez korytarz ku dalszej części piętra, by znaleźć się w dawnej sypialni dziadka. To tu mieszkał przez ostatnie miesiące życia, kiedy choroba przykuła go do łóżka, a widok z okna na wierzbę, którą sam zasadził, był jego największą przyjemnością poza obecnością rodziny.

Przez pewien czas miałam problem, by tu wejść. W mojej pamięci wyrył się obraz dziadka leżącego na łóżku rehabilitacyjnym i pijącego mieloną kawę z uszczerbionego kubka. Zawsze uśmiechał się na mój widok i dopytywał, czy dobrze sobie radzę. Jego troska chwytała mnie za serce, a jej wspomnienie wywoływało łzy.

Teraz pozwoliłam sobie na jedną z nich. Od śmierci dziadka minął już ponad rok, to miały być drugie święta bez niego, ale dla mnie to wciąż było świeże. Choć starałam się pielęgnować te dobre wspomnienia, jakie z nim miałam, czasami dopadał mnie jego obraz na dwie godziny przed śmiercią, kiedy widzieliśmy się w tym pokoju po raz ostatni. Przyjechałam, bo dano mi znać, że zbliża się koniec, gdy ten następował, siedziałam w kuchni, czytając książkę. To babcia, która chciała zanieść mężowi wodę i tabletki, zaalarmowała okrzykiem, że z dziadkiem jest coś nie tak.

Ta scena wracała do mnie co jakiś czas – nie w snach, ale pod prysznicem, kiedy w strugach wody nie musiałam udawać przed nikim silnej, bo zupełnie nikt mnie nie widział, jak i ja nie dostrzegałam w niczym swojego odbicia. Tęskniłam, płakałam, po czym na nowo brałam się w garść. W tej chwili także – pozwoliłam sobie na ukłucie bólu, jedną łzę, po czym wzięłam do tego, po co tu przyszłam, bo przecież prezenty same by się nie umieściły wewnątrz największego mebla w pomieszczeniu.

Szafa była po części pusta, do czego nie zdołałam przywyknąć. Zwykła być schronieniem dla koców, które dziadek lubił mieć pod ręką, zwłaszcza w czasie zimy. Teraz na ich miejscu wylądowały zapakowane już przeze mnie prezenty. To uchroni innych przed zbyt wczesnym poznaniem, co takiego chcę im ofiarować.

To zajęcie nie mogło trwać dłużej, a mimo to pozostałam jeszcze w pokoju i rozejrzałam się po nim. Zdjęcia wciąż były na swoich miejscach – na ścianie i na komodzie, dzięki czemu wciąż mogłam widzieć dziadka uśmiechniętego; jednak szafka nocna po stronie, na której mężczyzna sypiał, była teraz pozbawiona jakiegokolwiek przedmiotu. Samotny mebel w kącie sprawił, że do oczu napłynęły mi łzy.

Nim jednak rozkleiłam się na dobre, przez dom potoczył się okrzyk babci.

– Irya, chodź tu, herbata już jest!

Za nim rozległo się także szczekanie, a kochany psiak wpadł do pokoju tak gwałtownie, że o mało co nie wyrżnął łebkiem w łóżko. Nie powinno mnie to bawić, ale byłam złym człowiekiem, dlatego najpierw się roześmiałam, a dopiero później pogłaskałam psiaka za uszami.

– Chodźmy, nie dajmy babci czekać zbyt długo.

Leeborah zaszczekała jeszcze raz i ruszyła w stronę kuchni, a ja podążyłam za nią.

Dom pachniał teraz jeszcze wspanialej – do zapachu piernika dołączyły maliny, z których konfiturę babcia również musiała dodać do stworzonego przez siebie naparu.

Z westchnieniem zasiadłam do stołu, a Leeborah położyła swój łebek na moich kolanach. To nie była dla niej zbyt wygodna pozycja, szybko zrezygnowała i po prostu położyła się na podłodze przy moich nogach. Po chwili można było usłyszeć jej chrapanie.

Chciałabym mieć jej zdolność do szybkiego zasypiania.

– Pochowałaś wszystko? – zapytała babcia, stawiając przede mną kubek z parującą zawartością. – Wiesz, że Suri będzie chciała ich szukać.

– Niech szuka, nie dowie się jednak, co jest w środku, bo wszystko jest zapakowane i podobnych rozmiarów.

Zrobiłam tak specjalnie, by nikt się nie domyślił, którą paczkę dostanie. Nie podpisałam ich, a jedynie zanotowałam sobie w kalendarzu szyfrem, który kolor papieru ozdobnego to który krewny.

– Doprowadzisz ją tym do szału – zauważyła starsza pani i puściła do mnie oko.

Roześmiałam się, po czym upiłam łyk herbaty, a jej ciepło zaczęło rozgrzewać mnie od środka. Uwielbiałam ten stan i uczucie, że choć przez moment wszystko może być dobrze.

– W ogóle to do której Suri ma zajęcia? – zapytałam. – Mogę pójść ją odebrać.

Podstawówka, do której chodziłam łącznie do piątej klasy, nie była daleko stąd, a wolałam, by babcia nie wybierała się po prawnuczkę, kiedy na zewnątrz jest dość ślisko. Mnie udało się dostać do domu, bo miałam bagaż, który mnie w pewien sposób wspierał, kobieta szłaby z laską, a to wsparcie mogło być zwodnicze. Poza tym dobrze byłoby się przejść po okolicy – trzy godziny siedzenia w pociągu mogły zmęczyć – i zobaczyć, jak bardzo się mieniła.

Nie liczyłam, by czekało na mnie wiele nowości, ale jeżeli na świecie istniało miejsce, w którym zawsze czułam się dobrze, to była nim właśnie ta mała miejscowość, niewiele większa od wsi.

Babcia chyba rozumiała, co mną kierowało, gdy rzuciłam tę propozycję, bo odparła:

– Powinna skończyć za godzinę. Jak chcesz po nią iść, to weź ze sobą też tę puszkę z piernikami. – Wskazała dłonią na kuchenny blat. – Są dla Patricka, na pewno się na niego natkniesz.

– Skąd możesz to wiedzieć?

Starsza pani uśmiechnęła się w odpowiedzi.

– Bo przecież zawsze wie, kiedy tu przyjeżdżasz, i wychodzi ci na spotkanie. Bratnie dusze już tak mają, prawda?

Zaśmiała się, a ja nieco odwróciłam twarz, by moje zaróżowione policzki nie były aż tak widoczne.

– Nieważne. Wezmę. A teraz pójdę się rozpakować do siebie, dobrze?

– Tylko dobij herbatę, zrobiłam ją dla ciebie.

Nie tylko rozprawiłam się z tym, co jeszcze pozostało mi w kubku, ale też dolałam sobie nową porcję. Zimowy napar rozgrzewał, dostarczał cukru, był magią, o której mogłam jedynie marzyć przez pozostałe miesiące w roku, bo tylko zimą smakował tak naprawdę.

Z kubkiem w ręce i walizką trzymaną palcami drugiej znowu przemierzyłam dom, by udać się do sypialni, w której miałam swoje gniazdo przez całe dzieciństwo. Dawniej dzieliłam ją z bratem, teraz podczas odwiedzin miałam ją całą tylko dla siebie.

Po tym jak wyciągnęłam z walizki prezenty, ta stała się o wiele lżejsza. W jej wnętrzu pozostały zaledwie trzy swetry, jedna para ciemnych dżinsów i koszula, którą chciałam założyć do świątecznego posiłku. Do tego potrzebna liczba bielizny i kosmetyczka. Książkę, klucze i dokumenty miałam w torebce, wyjeżdżając stąd za niecały tydzień, powinnam być w stanie zmieścić je do walizki. Dobrze wiedziałam, że prezentami, które dostanę, będą pieniądze i słodycze – te drugie zdołam zjeść na miejscu, dzieląc się z bliskimi, więc w ogóle nie zajmą przestrzeni innej niż ta w moim lub czyimś brzuchu.

Wypakowałam się do końca, zrzuciłam z siebie bluzę, w której przyjechałam, i założyłam jeden ze swetrów. Dzięki uprzejmości babci liczyłam na możliwość zrobienia prania przyjazdem, pozostali członkowie rodziny pewnie też będą mieli coś do dorzucenia, a suszarka poczułaby się potrzebna. Poprawiłam też fryzurę, wypiłam herbatę, wyciągnęłam książkę z torebki, bo podczas spaceru nie była mi zbytnio potrzebna, i mogłam powiedzieć, że jestem gotowa, by znowu wyjść na zewnątrz.

Jako że miałam wciąż czas, zaszłam do kuchni, gdzie babcia rozpoczęła przygotowywanie obiadu. Od dzisiaj miała karmić jedną osobę więcej – mnie – a to w jej mniemaniu oznaczało dołożenie minimum trzech ziemniaków i jednego kawałka ryby więcej. A do tego surówka z domowej kiszonej kapusty. Boże, jak ja tęskniłam za jej kuchnią.

– Na pewno mogę iść? Nie chcesz, bym ci pomogła? – zapytałam, zatrzymując się przy stole.

– Idź, tu byś mi jedynie przeszkadzała.

Babcia miała to do siebie, że najlepiej wiedziała, gdzie ma co pochowane, do tego jak nikt umiała doprawić każde jedzenie tak, by wyrywało z kapci jedzącego. Uśmiechnęłam się więc, oznajmiłam, że zabieram pierniki ze sobą i wyszłam, by na nowo poczuć magię tego miasteczka.

Tym razem szło mi się znacznie lepiej – głównie zasługa w tym tego, że nie miałam już ze sobą walizki, a jedynie torebkę i tę torbę z piernikami, którą babcia wcisnęła mi do ręki. Nie miałam wątpliwości, że Patrick ucieszy się z takiego prezentu, wszak od zawsze, a przynajmniej od kiedy go znam, będzie ponad dwadzieścia lat, za nimi przepadał. Podejrzewałam, że gdyby to zależało jedynie od niego, żywił by się nimi codziennie na każdy posiłek, dla zdrowotności popijając jakimś zielonym koktajlem. Którąś z przerw świątecznych w liceum właśnie tak przeżył i choć wyglądał wówczas na zmizerniałego, twierdził, że ma się dobrze, a piernikowa dieta mu służy.

Jakoż nie umiałam w to uwierzyć, patrząc, jak na pierwszy szkolny lunch po powrocie rzuca się niczym wygłodniały i cudem ocalony rozbitek. Wypił wtedy nawet zupę, a przecież do nich miłością nigdy nie pałał. Tamten widok mocno utkwił mi w pamięci, wyśmiewałam go za takie zachowanie przez jakiś czas, ale uznałam, że ze swoją dietą może właściwie robić, co chce, nie jestem przecież jego lekarzem.

Szłam znaną sobie drogą, którą kiedyś sama przemierzałam w dni robocze, póki ze względu na pracę taty nie wyprowadziliśmy się do miasta. Podstawówkę wspominałam miło, choć rozstanie z nią było dość przykre – porzucenie klasy, z którą się bardzo zżyłam, to nie było coś łatwego dla jedenastolatki. Po powrocie, kiedy zaczęłam naukę w liceum, wpadłam nawet w odwiedziny, a mój wychowawca przywitał mnie z szerokim uśmiechem. Tak się złożyło, że teraz uczył moją bratanicę, choć niewiele zostało mu do emerytury. Możliwe było, że spotkam go, odbierając Suri po klasowej wigilii.

Uśmiechnęłam się do siebie na samą myśl i z tym uśmiechem na twarzy musiał mnie zobaczyć Patrick, który właśnie szedł tą samą drogą z naprzeciwka. Nie przystanęłam, by na niego czekać, bo skrzyżowanie, na którym należało obrać drogę na moje prawo, było przede mną. Mężczyzna, który miał do niego nieco bliżej, powinien tam się ze mną spotkać. Wiedziałam jednak, że może tego nie zrobić i ruszyć przodem, drocząc się ze mną w ten sposób.

Wiedziałem, że cię tu spotkam przywitał mnie z uśmiechem. – Cześć.

 

Niewiele się zmienił od poprzedniej zimy, kiedy spotkaliśmy się tu ostatnio. Nadal w jego oczach kryła się dziecięca radość, a twarz powinna należeć raczej do nastolatka, nie do mężczyzny tuż przed trzydziestka. 

 

– Cześć odparłam. – Wątpię, by to twoja intuicja się tak sprawdziła. Przyznaj się, babcia do ciebie zadzwoniła.

 

Zaśmiał się, po czym zbliżył jeszcze i krok. Pachniał lasem, z którego dopiero co wyszedł, u perfumem, który uwielbiał od czasów ogólniaka. Dzięki temu wiedziałam, co mu podarować - na każdą gwiazdkę dostawał ode mnie flakonik. Jego mama też mu jeden prezentowała, przez co stale miał zapas.

 

– No dobra, masz mnie. Dała mi znać, jak ubierałaś kurtkę, wiesz, musiałem dobrze wyliczyć czas, by cię tu spotkać. 

 

– I zrobiłeś to tylko dla puszki z piernikami, czyż nie?

 

– Jak ty mnie dobrze znasz.

 

Chciałam powiedzieć coś ironicznego, by nie miał ostatniego słowa, ale nie zdołałam, bo Patrick schował mnie w swoich ramionach. Zwykł tak robić w dzień mojego przyjazdu i kiedy przed sylwestrem wracałam do miasta, a mimo to zawsze czułam w tych momentach ekscytację i napięcie. Było mi dobrze, bo te objęcia były znajome, a jednocześnie miałam wrażenie, że mogą być czymś więcej niż tylko wyrazem przyjaźni.

 

Nie pytałam Patricka, dlaczego przytulenie w jego wykonaniu jest takie długie i mocne. Delektowałem się nim niczym najlepszym deserem, na który czekałam, głodując zdecydowanie zbyt długo. Nie chciałam jednak dać po sobie poznać, że mężczyzna wie, jak poprawić mi humor i nadać kolor dniu, dlatego spróbowałam się z nim nieco jeszcze podrażnić. 

 

– Powiedz szczerze – rzekłam mu wprost do ucha, a on trzymał mnie mocno. – Cieszysz się nie tyle, że mnie widzisz, ale dlatego, że twój zimowy romans może się znowu wydarzyć. 

 

Roześmiał się, przez co oboje nieco się poruszyliśmy od tych wibracji.

 

– Jak ty mnie dobrze znasz powtórzył. – Ale to może się wydarzyć tyło wtedy, jeśli ty też tego chcesz.

 

Odsunęłam się nieco, by spojrzeć mu w twarz, a Patrick zdołał odczytać odpowiedź malująca się w moich oczach. Uśmiechnął się i zbliżył powoli, tak że nasze usta dzieliła coraz mniejsza odległość. Przymknęłam powieki na sekundę przed tym, jak nasze wargi się zetknęły, i aż chciałam westchnąć z zachwytu.

 

Przyjaciel całował mnie jedynie w grudniu i czynił to od dnia, kiedy przyjechałam na pierwsze święta po uzyskaniu dyplomu. Byliśmy już całkowicie dorośli i w pełni zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy sobie obojętni, że to, co nas łączy, jest większe niż przewiduje definicja przyjaźni. Ale nigdy nie doszło do jasnej deklaracji uczuć. Nie byliśmy parą, nie chodziliśmy na randki, to nie była miłość na odległość to był jedynie zimowy romans, pięć dni wyrwanych w ciągu roku, kiedy byliśmy sobie tak bliscy 

 

Zaczynało mi to ciążyć. Chciałam doświadczyć prawdziwego związku właśnie z tym mężczyzną. By to się wydarzyło, musiałam o tym powiedzieć. To dlatego znowu się od niego odsunęłam, zanim zdołał pogłębić pocałunek. 

 

Nie chcę... Nie chcę zimowego romansu w dotychczasowej formie oznajmiłam

 

– Co masz na myśli?

 

To była moja szansa, by wyjaśnić mu, co czuje i czego pragnę. Musiałam z niej skorzystać, póki miałam odwagę.

 

Nie wystarczają ni te dni, które spędzamy w ten sposób w czasie świąt. Te pocałunki i spotkania w chatce. Chcę tego, co każdy, gdy jest zakochany z wzajemnością. Chcę być z tobą tak naprawdę. Spotykać się i chodzić na randki, dzielić wszystko. Nawet jeśli wciąż mielibyśmy mieszkać dwieście kilometrów od siebie, to tego chcę. W całości i na poważnie. Kocham cię, Patrick. To właśnie miałam na myśli. 

 

Przez moment Patrick patrzył na mnie bez słowa, po czym westchnął. 

 

– Musisz robić to pierwsza, prawda? Nie mogłaś poczekać chociaż do Wigilii, co?

 

Nie wiedziałam, o czym on mówi.

 

– Słucham?

 

– To miał być mój prezent dla ciebie. Wiadomość, że latem sprzedałem chatkę, którą teraz tylko przygotowuję na jutrzejszy przyjazd nowych właścicieli. Wiadomość, że z końcem stycznia przeprowadzam się do twojego miasta. Mnie też nie wystarcza to, że zachowujemy się jak para zaledwie przez kilka dni. Chcę być bliżej ciebie codziennie. Pochylił się, by zawisnąć tuż nad moimi ustami. – Ja też cię kocham. Mocniej niż jestem w stanie okazać słowami.

 

Nie wiedziałam, co powiedzieć, ale na razie nie musiałam Patrick złożył na moich wargach kolejny pocałunek, który zapowiadał tak wyczekiwana zmianę.

 

Z ochotą odpowiedziałam na tę czułość, wtulając się w ukochanego. Przez chwilę świat mógł się nie liczyć, kiedy byliśmy tak blisko, a nasze serca biły w tym samym rytmie. To dźwięk zegara obwieszczający kwadrans do pełnej godziny nieco wybudził nas z tego miłosnego transu, ale wiedziałam, że będziemy mieć jeszcze wiele takich chwil, a ta świadomość czyniła mnie szczęśliwa. 

 

– Muszę iść po Suri przypomniałam sobie.

 

– Wiem. Chodźmy oznajmił Patrick i chwycił mnie za rękę, w drugą chwycił zaś torbę z piernikami. – Muszę przekazać jej nowinę i podziękować za bycie największą fanką

 

– A w czym cię tak dopingowała? zapytałam szczerze zainteresowana.

 

– W zdobyciu twojego serca. Uważała, że muszę się bardzo postarać, by, jak to mówiła, „ciocia bardzo mnie polubiła”, sugerowała mi, bym wysyłał ci wiadomości na dzień dobry i na dobranoc. Poza tym wciąż i wciąż dopytywała, kiedy z tobą zamieszkam. Dla tej małej miłość i związki brzmią bardzo prosto, nie uważasz? – Zaśmiał się, a ja musiałam do niego dołączyć.

 

– To ja jej podziękuję, że za sprawą jej rad to, o czym marzyłam, mogło się spełnić powiedziałam i uśmiechnęłam się szeroko.

 

Szczęście, jakie w tym momencie czułam, było tak duże, że podobne zdarzyło mi się ostatnio chyba właśnie wtedy, kiedy Suri przyszła na świat.

 

Resztę drogi pod szkołę szliśmy w milczeniu, napawając się początkiem naszego wspólnego rozdziału. Chciałam zapytać Patricka, od kiedy darzy mnie uczuciami, dlaczego nasze ścieżki nie mogły się przeciąć nieco szybciej, ale rozumiałam, że na rozmowy będziemy mieć teraz bardzo dużo czasu. Zwłaszcza po nowym roku. 

 

Kiedy znaleźliśmy się pod główną bramą szkoły, właśnie rozległ się dzwonek, a chwilę po nim na zewnątrz wypadła chmura drugoklasistów. Albo też chmurka, bo cały rocznik bratanicy nie liczył sobie więcej niż dwudziestu pięciu uczniów. Między nimi zawirowało też kilkoro starszych dzieci, ale te zdawały się wybierać na szybko do sklepu lub też byli to ostatni z tych, którzy klasowe świętowanie kończyli sprzątaniem sali. Pamiętałam, że za moich czasów też mnie w udziale przypadało zmywanie tych naczyń, które nie były plastikowymi talerzami i sztućcami, oraz dźwiganie krzeseł na biurka i zamiatanie sali. To miał być taki prezent dla pań sprzątaczek, które mając mniej pracy, też mogły iść nieco wcześniej do domów. Dyrektorka szkoły była ludzka, więc każdemu pracownikowi nieco skracała dzień pracy, kiedy był ostatnim przed świętami, o czym wiedziałam, bo mama po chorobie i rencie właśnie na stanowisko sprzątaczki w szkole się załapała. Możliwe, że też niedługo skończy pracę, czy mogliśmy czekać i na nią, by podzielić się dobrą nowiną? 

 

Najpierw jednak musiałam znaleźć bratanicę w tym gąszczu głów, Patrick wypatrzył ją szybciej.

 

Tam, na drugiej.

 

Rozpoznałam brązowa czuprynę, której czapka nie mogła skalić, uśmiechnęłam się i zawołałam.

 

Suri!

 

Jak dobrze, że była jedynym dzieckiem o tym imieniu, dzięki temu zareagowała odpowiednio, a na mój widok cała się rozpromieniła. Nie spodziewała się lub też nie liczyła, że ciotka po kilkugodzinnej podróży będzie chciała po nią przyjść, miło było ją nieco zaskoczyć 

 

Ciocia! wykrzyknęła i ruszyła w naszą stronę. – Wujek!

 

Teraz to ja byłam zaskoczona.

 

– Wujek? – Spojrzałam na Patricka, a ten się roześmiał.

 

– Mówiłem, że nam kibicowała. Nazywanie mnie w ten sposób miało skłonić mnie do przekłucia tego słowa w rzeczywistość. Nie wydaje ci się, że podziałało i jestem na dobrej drodze?

 

Musiałam przyznać, że bratanica zrobiła więcej, niż mogłabym się po kimkolwiek spodziewać poza samym zakochanym we mnie przyjacielem, nie zdążyłam w pełni zrozumieć tego udziału, bo ośmioletnie ciało wpadło na mnie i mocno objęło.

 

Ciocia? Suri patrzyła na mnie swoimi wielkimi oczami. – Tak się cieszę, że cię widzę!

 

– I wzajemnie odparłam i pochyliłam się nieco, by także ją przytulić. – Jak się masz, mała? Dobrze się bawiłaś na klasowym świętowaniu?

 

– A daj spokój mruknęła z cynizmem, który jej nie pasował. – Jak zwykle chłopaki nie potrafili się zachować i zamiast śpiewać piosenki, to chcieli puścić jakiś rap, do tego nakruszyli paluszkami, rozwalili dwie czapki Mikołaja i omal nie strącili choinki z komody. Przy tej skardze przybrała głos i ton  swojej matki, czym mnie rozbawiła. Zerknęła na Patricka, a potem na mnie. – Mam nadzieję, że twój chłopak zachowuje się bardziej na miejscu.

 

Słucham?! 

 

– No, wujek Patrick to w końcu twój chłopak, tak? Bo inaczej dlaczego cię obejmuje, co?

 

Fakt, czułam na biodrze dłoń mężczyzny, ale było to tak przyjemne, że nawet nie zarejestrowałam, kiedy to zrobił. Ani trochę mi to bowiem nie przeszkadzało. mimo to spłoniłam się. Bratanica umiała dostrzec zdecydowanie zbyt dużo rzeczy 

 

– Tak, jesteśmy razem, ale...

 

– No, to mój świąteczny cud się wydarzył – oznajmiła dziewczynka, po czym wypuściła mnie i wyciągnęła rękę do Patricka. – Witaj w rodzinie, wujku.

 

Suri!

 

Zażenowanie, jakie mi się teraz przytrafiło, wywołało rumieńce na mojej twarzy, Patrick natomiast roześmiał się serdecznie w głos i uścisnął dłoń dziewczynki 

 

– Dziękuję bardzo, Suri, obiecuję dbać o twoją ciocię i nie zawieść twojego zaufania. Dziękuję również za okazane mi wsparcie

 

– No już, dobra, chodźmy do domu! zarządziła ośmiolatka. – Co będzie na obiad? zapytała, chwytając mnie za prawą dłoń i wzrokiem nakazując mężczyźnie, by zrobił to samo. Jakby w ten sposób mieli się mną dzielić. – Musimy dzisiaj jeść rybę?

 

– Jeżeli nie chcesz, to nie musisz.

 

– A zrobisz mi zamiast tego kotleta?

 

– Sojowego mogę zrobić.

 

– Ale musi być z sosem!

 

Podobne rozmowy przeprowadzałyśmy z Suri za każdym razem, jak się widziałyśmy, bo młoda lubiła stawiać jasno swoje oczekiwania także względem jedzenia, rzadko miałyśmy przy tym świadka. Zerknęłam kątem oka na ukochanego, a ten uśmiechał się delikatnie, patrząc przed siebie. Nie wiedziałam, czy zdoła się do tego przyzwyczaić, ja za to już przyzwyczajałam się do swojej dłoni w jego i do maszerowania ramię przy ramieniu. Chciałam, by zimowy romans zamienił się w miłość, która rozpoczęła się przed kilkoma laty zimą, a jeszcze przez wiele kolejnych miała się nie kończyć. 

 

Było coś niesamowitego w tym, że idziemy sobie tak w trójkę, co robiliśmy już wcześniej kilka razy, ale teraz miało to nieco inne znaczenie, bo relacja między mną a przyjacielem uległa zmianie. A właściwie nastąpiło w niej to, co powinno nastąpić.

 

Nie mogłam się powstrzymać i wciąż zerkałam co kilka kroków w stronę mężczyzny, by zorientować się, że w tym samym czasie patrzy na mnie. Jak byśmy nie byli w stanie oderwać od siebie wzroku. Było w tym dla mnie coś nowego, bo choć wcześniej, podczas studiów, zdarzyły mi się miłostka czy dwie, to nigdy aż tak nie ciągnęło mnie do drugiego człowieka. Gdyby nie Suri, która szła z nami, wielce możliwe było, iż splotłabym palce z palcami Patricka i pociągnęła go do chatki, gdzie moglibyśmy być tylko sami. Ale wiedziałam, że taka sytuacja może się wydarzyć.

 

– O czym myślisz? – Ukochany nachylił się i szepnął mi do ucha, a jego ciepły oddech ogrzał mi policzek.

Spłoniłam się nie tylko ze względu na jego bliskość, ale przez to, co właśnie sobie myślałam. Nie chciałam, by się zorientował.

– O… O niczym.

Roześmiał się, po jego minie wiedziałam, że mnie przejrzał, przez co jeszcze bardziej oblałam się rumieńcem.

– A właśnie, że o czymś – droczył się ze mną, po czym nachylił ponownie, nieco obrócił i, nie zważając na obecność mojej bratanicy, pocałował mnie w usta.

Dziewczynka roześmiała się uradowana tym widokiem, a ja przystanęłam w miejscu, kosztując tę chwilę. Była jedną z najwspanialszych, jakie spotkały mnie w ostatnim czasie, nie mogłam więc pozostać bierna. Oddałam pocałunek z mocą, a w moim życiu płomień, jaki zjawiał się od czasu do czasu, rozbłysnął, by nie chcieć zgasnąć.

Tak, właśnie taki zimowy romans trwający wieczność sobie wymarzyłam.

1 komentarz :

Hope Land of Grafic