Somewhere over the rainbow

   Wykorzystany pomysł blogowej siostry. Bez romansu choć raz.

****

   Bycie magiem jest totalnie przereklamowane. Jak sportowe obuwie czy kolejne wymyślne samochody. Zaś bycie jedynym magiem nacji, od którego zależą losy świata – to dopiero jest komedia. Używasz mocy – źle. Nie używasz mocy – źle. Co chwila pretensje, uwagi, skargi wpływające do Departamentu Magii – to wszystko bynajmniej nie poprawia humoru. Zaczynasz myśleć o tym, jaka odpowiedzialność na tobie ciąży i to cię przeraża. Myślisz już nawet o ucieczce na księżyc, ale przełożeni dają ci do zrozumienia, że nawet tam odnajdą cię skargi mieszkańców planety Ziemia. Rozważasz więc samobójstwo, ale także i tutaj wyżsi od ciebie śmieją ci się w nos i  udowadniają, że jesteś pod takim nadzorem, kontrolą, że jedno spojrzenie w okno, a w ciągu sekundy dostajesz SMS’a o treści „Nawet nie myśl o tym, by skoczyć.” Pod ich jurysdykcją są wszystkie twoje rozmowy, niewiele brakuje, by kontrolowali także twoje myśli. Wyznaczają ci zadania, które musisz spełnić, mimo, że masz cholernie serdecznie dość wszystkiego.
   Nazywam się India Rainer i jestem jedynym magiem-zaklinaczem deszczu.
   Siedzę w pokoju bez ozdób, gdzie jedynym sprzętem jest materac pod jedną ze ścian, skąd spokojnie mogę patrzeć w małe okienko wychodzące na frontowy ogród Głównej Siedziby Kontroli Magii. Tkwię tu już drugi tydzień, w odosobnieniu, samotna jak diabli, ale nie narzekam. Sama zesłałam na siebie ten los. Trzeba było wykonać zadanie, a nie się sprzeciwiać. Jednak nie żałuję swojej decyzji. Nie wywołam deszczu tylko dlatego, że ktoś z Departamentu chce się odgryźć na byłej dziewczynie, to śmieszne. Oprócz wspomnianej panny, w ulewie ucierpieć miało tysiące innych ludzi. Nie godzę się na to.

****

   W tym miejscu należałoby pewnie wyjaśnić, skąd taki mój fenomen. Jestem jedynym magiem – zaklinaczem deszczu. Należę do grupy magów wody, którzy stanowią trzecią nację magów w całym świecie. Najwięcej jest magów ognia, później ziemi. Najmniej magów powietrza, za to mają oni najwięcej przywilejów w Radzie Głównej Magii. Magowie wody to wszyscy władający szeroko pojętą definicją wody, tworzą rzeki, chmury, kontrolują przepływ wody przez tamy, w jej obrębie do tej pory działały dwie podnacje: magów krwi i magów – uzdrowicieli. Magowie wody nie kontrolują deszczu, gdyż nie potrafią skumulowanej w chmurze wody zamienić w krople. Zwykli magowie wody nie potrafią. Ja jestem początkiem nowej podnacji.
   Moi rodzice są zwykłymi, prostymi ludźmi. Matka jest nauczycielką angielskiego w liceum w Erlboll (północna Szkocja, przy Loch Eribol – odnodze morskiej z O. Atlantyckiego; przyp. aut.), a ojciec biznesmenem wspierającym lokalnych polityków. Moje rodzeństwo także nie posiada żadnych mocy. Tak jak dziadkowie z obu stron. I wujostwo z kuzynostwem. Jakby tak spojrzeć na moje drzewo genealogiczne na osiem pokoleń w tył, w rodzinie Rainerów nigdy nie było maga wody. Więc skąd moc wzięła się we mnie? I to w dodatku moc, która owiana jest legendą?
   Jak twierdzi moja babka, której nie przeszkadza moja „choroba”, jak to zaczęto nazywać w rodzinie i która jako jedyna utrzymuje ze mną kontakt,  wszystkiemu winna jest noc moich narodzin. Urodziłam o godzinie pierwszej zero zero, gdy przez Loch Eribol w ląd uderzyła potężna ulewa, unosząca się dziwnie nad ziemią, krople deszczu zatrzymywały się na chwilę, zanim wchłonęła je spragniona gleba. Według wszelkich kronik, jeszcze nigdy Wyspy Brytyjskie nie miały do czynienia z takim zjawiskiem pogodowym. W szpitalu, w którym się urodziłam, deszcz nie uderzał o parapety, dopóki nie zapłakałam. Już wtedy stwierdzono, że nie mogę być zwykłym dzieckiem. Gdy skończyłam dwa lata, każda chmura, którą objął mój wzrok złego dziecka, wyciskała z siebie wszystkie łzy, wszystkie krople oddawała mnie. Zanim spadły na ziemię, bawiłam się nimi, tworzyłam szeregi i jednym ruchem ręki wprawiałam je w ruch; wyglądało to, jakby krople ruszały na wojnę.
   Zaprowadzono mnie do jednego z najlepszych specjalistów wśród pediatrów  w Szkocji. Nie pomógł, a wręcz zaszkodził – od jego ściskania moich dłoni porobiły mi się siniaki w miejscach, w których normalne dzieciaki nigdy nie miały. Od tamtej pory panicznie boję się lekarzy, co utrudnia mi pracę, w Departamencie pracuje wielu lekarzy strzegących zdrowia magów.
   Do tej pory, a minęło już ponad dwadzieścia lat, nikt nie umiał wyjaśnić, dlaczego tak nagle w rodzinie pojawił się mag i to w dodatku władający jako jedyny deszczem. Całe życie muszę liczyć tylko na siebie. I wydaje mi się, że to się nie zmieni.
  
****

   Białe drzwi otwierają się nagle i uderzają o ścianę, słyszę dźwięk prawie wyłamanych zawiasów. Patrzę w tamtą stronę z obojętną miną, nie ruszając się z miejsca. Obserwuję wysoką, chudą postać ubraną od głowy do stóp na zielono. Nie wiem, czy wpuszczanie tutaj maga ziemi to dobry pomysł. Przez grube ściany ciężko będzie połączyć mu się z żywiołem. Z zepsutego kranu powoli kolejne krople wody wydostają się na zewnątrz, kusząc mnie swoim upadkiem. Wystarczyłoby wyciągnąć rękę, skupić się, a nieproszony gość zostałby zaatakowany i opuściłby to miejsce w ciągu kilku sekund.
   - Cześć, India! – Szeroki uśmiech mojego rozmówcy wywołuje u mnie chęć mordu.
   Wzdycham.
   - Melanie. Witaj.
   Bez pardonu siada na materacu, a właściwie kładzie się na nim, jakby była u siebie. Patrzę na nią ze swojego miejsca w rogu, naprzeciwko niej. Nuci coś pod nosem, w ogóle wygląda, jakby dobrze się  bawiła, co jest chyba niemożliwe w izolatce. Albo ja się nie znam na zabawie, co jest bardzo prawdopodobne.
   - Może dasz już sobie spokój z siedzeniem tutaj, co?
   A może ty dasz sobie spokój z przychodzeniem tutaj? Za każdym razem omal nie niszczysz drzwi, które strażnicy pewnie kazaliby mi osobiście naprawiać.
   Melanie ma siedemnaście lat, długie do połowy pleców brązowe włosy, zielone jak leśna trawa oczy, prosty, odrobinę zadarty nos i dobre pochodzenie. Wszyscy w jej rodzinie to magowie ziemi, ludzie dobrej krwi, jak to mówią. Ponoć spokrewniona jest z samą Wielką Toph. Odrobinę trudno mi w to uwierzyć. Choć miło byłoby wiedzieć, że mogę mieć coś wspólnego z Królową Ludzi, Katarą. Ale szanse na to są nikłe. Minęło dwieście lat, od kiedy żyła, a jej jedyna córka, Kya, mag wody, nie miała dzieci, a jej bratankowie należeli do nacji powietrza. Jestem magiem znikąd. Świetnie.
   - Nie. Podoba mi się tutaj, przynajmniej nikt mi nie rozkazuje, nie wydaje poleceń, nie kontroluje tego, co robię, bo nie mogę robić tu za wiele. To mój mały raj.
   - Mały, pusty raj. – Rozgląda się po pomieszczeniu. – Nie tęsknisz za wyjściem na dwór?
   Spoglądam na nią z ironicznym uśmiechem na ustach. Jest taką naiwną, uroczą nastolatką, która świat odbiera jako miejsce wiecznego szczęścia. Mam ochotę wzburzyć jej utopijne wyobrażenie, ale to mógłby być dla niej szok. Lepiej niech sama przekona się, że światu bliżej do piekła niż nieba.
   - Nie bardzo, Mel. Tutaj czuję się dobrze. Choć odrobinę brakuje mi dotyku wodnej mgiełki na twarzy.
   Uśmiecha się i bawi rogiem poduszki.
   - Ludzie o ciebie pytają.
   Unoszę brew i wyglądam przez okienko.
   - Poważnie? Aż tam im mnie brakuje? To urocze. Wyściskaj ich ode mnie, najlepiej wbijając przy tym nóż w ich brzuchy.
   Przewraca oczami.
   - India, mówię serio. Pytają o ciebie.
   - Bo brakuje im deszczu.
   - To też, ale…
   - Nie ma żadnego „ale” – przerywam jej. – Wszystkim chodzi tylko o moją moc, nie o mnie. Jestem użyteczna tylko przez nią. – Wlepiam wzrok w odległe drzewo. – Gdyby nie ona, byłabym nikim, niemagiem skazanym na nudne, ale spokojne życie. Czasami chciałabym ją oddać.
   Zrywa się z miejsca na te słowa, podchodzi do mnie, pochyla się i grozi mi palcem.
   - Nie możesz tak mówić! Jesteś niezwykła! Wszyscy cię lubią!
   To trochę dziwne, gdy siedemnastolatka krzyczy na dorosłą kobietę, ale najwidoczniej sytuacja na to pozwala.
   - Raczej za mną nie przepadają przez mój sarkazm. Nikt nie zamienia ze mną słowa, gdy idę korytarzem. Dla wszystkich jestem wrogiem.
   - To nieprawda! Nie jesteś nim! Po prostu podchodzą do ciebie z dystansem, bo nie pozwalasz im się do siebie zbliżyć. Odbierają cię jako sympatyczną, serdeczną dziewczynę, która kryje się za chłodem, bo nie chce wchodzić w bliższe relacje.
   Patrzę na Melanie zaszokowana.
   - Kiedy zostałaś magistrem psychologii? – pytam, patrząc na jej śniadą twarz.
   Śmieje się i zakłada kosmyk brązowych włosów za ucho.
   - Od kiedy nie ma cię w instytucie, wszyscy chodzą jacyś przybici, każdy mag wody ma jakieś problemy z koncentracją, wzrok wielu podąża w kierunku izolatki. Jesteś częścią czegoś więcej, India. – Chwyta moją dłoń. – Jesteś ostoją wielu dusz. Jesteś diamentem tego świata. Więc proszę cię, nie odwracaj się od niego.
   Przez chwilę analizuję słowa koleżanki. Jestem jedyna w swoim rodzaju, ludzie utwierdzają mnie w tym od urodzenia. Ale nikt nigdy nie mówił mi, że jestem ważna. Byłam tylko potrzebna do wywoływania deszczu na konkretnym obszarze, nie zważano na spadek mocy przy jej zbyt dużym zużyciu. To także mnie wyróżnia – muszę regenerować siły po każdej powodzi, czasami nawet przez kilka dni. Dlatego przy ostatnim poleceniu postawiłam się Wysokim i trafiłam tutaj – mogłam regenerować siły do woli.
   Jednak dziewczyna ma rację. Przecież nie mogę uciekać przed tym, co jest mi pisane.
   Spoglądam błękitnymi oczami w jej zielone i widzę w nich sympatię. Melanie była pierwszą osobą w Departamencie Magii, która zechciała rozmawiać ze mną na tematy inne niż te o magii i pracy. Mimo młodego wieku, jest jednym z najlepszych magów ziemi w instytucie. Dzięki niej poznałam, co to przyjaźń.
   Uśmiecham się blado i wstaję z podłogi.
   - Chyba najwyższa pora stąd iść.
    Skacze w górę z okrzykiem radości na ustach i przytula mnie, po czym we dwie opuszczamy izolatkę, kiwając głowami strażnikowi na do widzenia. Zostawiam u niego plakietkę z napisem „ Buntownik”.

****

   Obszerna sala badawcza z wyświetlanymi mapami świata, z jarzącym na czerwono punktem suszy na ziemiach nacji ognia. Wzdycham. Być może przeze mnie cierpi teraz tamtejsza roślinność. Znowu wszystko popsułam. Ciekawe, ile skarg wpłynęło do Departamentu, od kiedy zechciałam zamknąć się w białym pokoju?
   Mijam kolejne stanowiska pracy, bojąc się patrzeć po znajdujących się w pomieszczeniu ludziach. Wzrok utkwiony mam w drewnianej podłodze, idę powoli ku podwyższeniu, gdzie za biurkiem siedzi Suzanna, nasza Wyższa Radczyni, kontroler pracy magów wody. Dystyngowana kobieta, starsza ode mnie zaledwie o dekadę, może poszczycić się szacunek magów wszystkich nacji. Jest surowa, jednocześni sympatyczna i pomocna. Jest odpowiednią osobą na odpowiednim stanowisku.
   Podnosi wzrok znad stosu raportów, gdy staję naprzeciwko jej biurka. Jest zaskoczona moim widokiem, ale chyba się cieszy, że mnie widzi.
   - Miło, że do nas dotarłaś. – Odkłada teczkę na parapet obszernego okna wychodzącego na główne ulice miasta. – Jak minął ci czas w izolatce?
   W jego głosie nie słychać ironii czy kpiny, raczej cień troski. Przykładam otwartą dłoń wewnętrzną stroną do czoła i pochylam się na znak powitania.
   - Dzień dobry, Wyższa.
   Prostuję się i na ustach kobiety dostrzegam uśmiech. Wskazuje mi krzesło.
   - Proszę, usiądź.
   Powoli zajmuję miejsce, ledwie dotykając siedzenia. Jestem odrobinę niespokojna, nie wiem, jak wielkiej nagany powinnam się spodziewać po dwóch tygodniach olewania wszystkiego. Przez ten czas mogło wpłynąć strasznie dużo skarg, próśb i gróźb, prezydent Miasta Republiki może być na mnie wściekły, rozumiem to.
   - Przyjemnie, choć odrobinę bez koloru.
   - Melanie jakoś na ciebie wpłynęła?
   Uśmiecham się. Dobrze wiem, że każda z codziennych wizyt maga ziemi w mojej ‘celi’ była nagrywana przez Wyższą. Suzanna dobrze wie, jak to się stało, że wróciłam.
   - Nigdy bym się nie spodziewała, że nastolatka będzie miała taką siłę perswazji – odpowiadam.
   Pani kontroler śmieje się cicho pod nosem i spogląda na mnie.
   - Naprawdę nam cię brakowało, India. I nie mam tu na myśli jedynie deszczu, który ze sobą przynosisz.
   Wyglądam nad jej ramieniem przez duże okno na ulice Paryża. Strasznie interesuje mnie, jak to jest, że nasz świat, magów, łączy się ze światem zwykłych ludzi. Mapa Aanga nakłada się z mapą świata, żyjemy w dziwnej harmonii – duchy natury, magowie i ludzie. Od zrzucenia z tronu Ozai’a panuje względny spokój, choć przez decyzję Korry o pozostawieniu otwartych portali pojawiały się niewielkie walki, wszystko jest w porządku, wszystko ma swoje miejsce.
    Magia jakaś normalnie.
   - Prezydent jest bardzo zły? – pytam, przenosząc z powrotem wzrok na maga wody.
   - Odrobinę. – Suzanna przygryza wargę. – Właściwie to chciałby cię wyrzucić z Departamentu, ale że jesteś jedynym magiem deszczu, nie ma wyboru, musi cię tu zostawić. Ale nie oszczędza cię w mediach. – Sięga po pilot i włącza telewizor. – To nagranie sprzed pięciu dni.
   Ustawiam krzesło tak, by mieć dobry widok na ekran i wsłuchuję się w słowa ubranego w garnitur, stojącego przed ratuszem w Mieście Republiki prezydenta.
   - India Rainer jest nieodpowiedzialna, ściąga na nas niebezpieczeństwo susz, głodu i możliwych zrywów rebelianckich, z którymi nie mieliśmy do czynienia od wielu, wielu lat. Jej zachowanie może zagrozić nie tylko nam, magom, ale także zwykłym ludziom, szczególnie tym żyjącym z pracy na roli. Ta dziewczynka – krzywię się na to słowo, mam już przecież dwadzieścia dwa lata – nie wie, co czyni. Postaram się przemówić jej do rozumu wszelkimi sposobami, nawet groźbami, jeśli będzie trzeba.
   Pada kolejne pytanie dziennikarzy, Suzanna wyłącza telewizor.
   - Wygląda jak rozjuszony rosomak – komentuję wystąpienie głowy naszego świata.
   - Być może. – Nie jestem pewna, czy Suz wie, co to „rosomak”. Nieważne. – Udało mi się go jakoś uspokoić, powiedziałam, że niedługo się ‘nawrócisz’ i podejmiesz zadanie. Choć jest ono strasznie egoistyczne.
   - Strasznie egoistyczne? – prycham. – Wyższa, to jest jakiś chory sposób na zemstę idioty. Naprawdę powiedziałaś, że to zrobię?!
   - India – mówi oficjalnym głosem osoby na wysokim stanowisku. – Tak, powiedziałam, a nawet przyrzekłam, że to zrobisz, jak tylko opuścisz izolatkę.
   Patrzę na nią zaskoczona.
   - Wolę do niej wrócić, niż utopić niewinnych ludzi.
   Wzdycha.
   - Nie masz rozkazu topić ludzi, tylko wywołać ulewę na dom byłej dziewczyny pierworodnego syna prezydenta.
   - Czyli mam utopić ludzi. Nie widzisz, że to to samo, Wyższa? Każde wywołanie deszczu niesie ze sobą jakieś konsekwencje, nieważne, czy będzie padało godzinę czy miesiąc w jednym miejscu, zawsze ktoś przez to ucierpi. Dlatego nie godzę się na rozkazy prezydenta, który troszczy się tylko o siebie.
   Swoją postawą pewnie wkurzyłabym już niejednego maga ognia, ale my, magowie wody, jesteśmy ludźmi strasznie opanowanymi, co czasami mnie wkurza, wolałabym wybuch i krzyki niż milczenie.
   - Musisz sobie zdać sprawę z tego, że jesteś pracownikiem Departamentu Magii, India – odzywa się, a jej wzrok mknie ku oknu, przez które do środka wpadają promienie jesiennego słońca. – Twoim obowiązkiem jest wypełnianie odgórnych poleceń, bez względu na to, czy godzą one  w twoje osobiste wartości czy nie. W innym razie będziesz musiała wrócić do Południowego Plemienia Wody, do Szkocji, gdzie raczej nie będziesz mile widziana, patrząc na twoje stosunki z rodziną.
   - Ale tam nikt nie będzie mnie kontrolował, a to już wielki plus, przy którym nawet nienawidząca mnie rodzinka to psikus.
   Patrzy na mnie, a ja zdaję sobie sprawę z przekroczenia granicy.
   - Przepraszam – szepczę.
   Wstaje z krzesła.
   - Chodź za mną.
   Niepewnie idę za kobietą wzdłuż kolejnych roboczych boksów, gdzie podwładni Wyższej tworzą kolejne mapy, plany i tym podobne. Zmierzamy ku największemu ekranowi świetlnemu.
   - Bouby – zwraca się do jednego z obsługujących komputer mężczyzn – wyświetl wczorajszą mapę.
  - Tak jest, sir.
   Kilka stuknięć w klawiaturę i moim oczom ukazują się tereny czterech nacji, gdzieniegdzie zaznaczone na złowrogi czerwony kolor.
   - Ten obszar – Suzanna wskazuje okolice Mongolii – jest bliski największej od dwudziestu lat suszy. – Przenosi palec niżej. – Tutaj, a dobrze wiesz, co to za miejsce…
   - Himalaje – odpowiadam machinalnie.
   - Zaczął topnieć śnieg.
   To przecież niemożliwe. Otwieram szeroko usta.
   - Ale to przecież wysokość pięciu tysięcy metrów!
   Patrzy na mnie.
   - Wiem o tym. Od czasu twoich narodzin cała moc deszczu została przez naturę zawarta w tobie, India. Jesteś panią deszczu. Jeśli się buntujesz i nie wykonujesz poleceń, deszcz się nie pojawia, bo nie jest częścią natury. To ty nim jesteś, jedynie tym nim dysponujesz. Czy teraz rozumiesz, jaka odpowiedzialność na tobie ciąży?
   Milczę, spoglądając na mapę. Powoli niszczę świat, w którym żyje. Ale nie prosiłam się o taką moc, w ogóle nie prosiłam się o bycie magiem! Dlaczego spotkało mnie takie życie?
   - Chodźmy dalej.
   Kroczymy ku rozległej sali, gdzie zazwyczaj pracuję. Moje stanowisko zawalone jest teczkami, skrzynka mejlowa pewnie pęka w szwach od nadmiaru wiadomości z groźbami, prośbami i wyzwiskami.
   Wzdycham.
   - A teraz – odzywa się Suzanna – zajmij się swoją pracą. Trochę się tego nazbierało. Zadzwonię do prezydenta z informacją, że wróciłaś. Powodzenia.
   Posyła mi tylko lekki uśmiech i wraca do siebie. Patrzę za nią przez chwilę, po czym przenoszę wzrok na stos dokumentów, które będę musiała teraz przejrzeć.
   To będzie długi dzień.

****

   Kilka godzin i kaw później mój mózg pęka od nadmiaru złości zawartej w listach. Mam ochotę płakać i wywołać deszcz. Zdaję sobie sprawę, jak wiele zła ściągnęłam na świat. Do tej pory znikałam za drzwiami izolatki najwyżej na sześć dni, teraz było ich równo czternaście. Czternaście dni, podczas których w żadnym miejscu na Ziemi nie spadła ani jedna kropla deszczu. Gleba jest sucha, plony na wpół martwe, ludzie i zwierzęta spragnieni. Postąpiłam nierozsądnie, ale według sumienia.
   Teraz muszę to wszystko odkręcić.
   Biorę do ręki kolejny list. Dziecięce pismo mnie zaskakuje. Czytam kolejne linijki listu, na mojej twarzy pojawia się uśmiech, a w oczach łzy.

Quebec, 12 lipiec 2010 rok
Szanowna Pani India Rainer
Zaklinacz deszczu
      Dobry wieczór,
  Jestem Tony Mubeko i mam osiem lat. Mieszkam w Kanadzie, ale tego domyśliła się pewnie Pani po mieście. Musi być Pani bardzo mondrą osobom, skoro zna Pani geografię. Ja jej nie lubię, jest gupia.
   Piszem do Pani, poniewarz od dawna u nas nie padało, co jest dziwne, bo pada często. Czy jest Pani hora? To mogłoby tłumaczyć, dlaczego tak długo nie pada.
   Chciałbym, by po ozdrowieniu, wywołała Pani deszcz. Nie martwiem się o ziemię czy rośliny, o to martwi się moja mama (ktura Panią pozdrawia i nie wieży, że wyślę ten list. A powinna, prawda? Matki powinny wieżyć swoim dziecią). Chciałbym deszczu w towarzystwie słońca, bo to wtedy, zdaniem mojej mamy, powstaje tęcza. A ja bardzo koham tęczem. Ma siedem koloruw (wiem, bo mama mi powiedziała), a ja najbardziej lubię zielony, ktury też jest na tęczy. To tak, jakby nakleić trawę na niebo, nie uwarza Pani?
   Morze moja prośba jest dziwna, ale jestem dzieckiem, a dzieci majom dziwne pomysły, prawda?
   Pozdrawiam Panią bardzo serdecznie,
   pżyjaciel Tony Oscar Mubeko
   P.S. Chciałbym władać nad deszczem, to super sprawa, prawda?

   Samotna łza spływa mi po policzku. Ten nieznajomy chłopiec miło, z serca poprosił mnie o deszcz, bo widzi jego magię, a nie jedynie podstawowe skutki. Cieszy się nim, bo przy odpowiednich warunkach stwarza niezwykłe zjawisko, jakim jest tęcza. Też ją lubię – uświadamiam to sobie dopiero teraz. Urocze błędy i bezpośredni styl pomagają mi podjąć decyzję.
   Podnoszę się z miejsca i idę wzdłuż biur, wkraczam na korytarz, zmierzając do pokoju deszczu. Wyjmuję z kieszeni błękitnej kamizelki klucz i otwieram nimi drzwi, które zatrzaskuję za sobą. Wchodzę do pokoju ze szkła, włączam ostatnią pogodową mapę, ustawiam się w punkcie „X”, zamykam oczy i zaczynam działać. Najpierw stopy i reszta nóg, mięśnie brzucha, ramion, rąk, palce. Zaciskam to wszystko, by wydobyć z siebie moc. Otwiera się głaz przepływowy.
   Już czas.

****

   Zmęczona pracą, wracam do biura z myślą o zrobieniu sobie kawy. Wchodzę do pomieszczenia, gdzie wita mnie burza oklasków. Wszyscy stoją z uśmiechami na ustach, radośni, klaszczą przez kilka minut. Rumienię się pod ich spojrzeniami. Podchodzi do mnie Suzanna, która także klaszcze.
   - Brawo, India – Jestem zaskoczona, gdy mnie tuli. – Prezydent został poinformowany, twierdzi, że tyle czasu w izolatce dobrze na ciebie wpłynęło.
   Uśmiecham się. To wszystko zawdzięczam Tony’emu.
   - Przepuście ją i włączcie kanał drugi. – Wyższa rozkazuje podwładnym i prowadzi mnie na swoje podwyższenie, gdzie zajmuję miejsce.
   Na ekranie pojawiają się wiadomości sprzed godziny.
   - Miło nam dowieść, że na terenie ziem Narodu Ziemi po raz pierwszy od osiemnastu dni spadł deszcz! Mongolia dziękuje!
   - Teraz kanał piąty.
   Kolejne wiadomości.
   - W Himalajach zaczęło padać, mamy nadzieję, że niedługo śnieg znowu zagości na najwyższych szczytach świata. Dziękujemy!
   - Kanał ósmy.
   - Deszcz pada nieprzerwanie już od kilku godzin! Nigdy nie sądziłem, że Naród Ognia będzie się tak z niego cieszył. Ludzie wyszli na ulice, by tańczyć w strugach deszczu. Dziękujemy!
   Zerkam na mapę nad biurem Suz, a mój uśmiech się powiększa. Cała pokryta jest sygnaturami chmur i deszczu. Pada nad całym globem. Czuję się wysnuta z wszelkich wielkich emocji, chcę tylko położyć się i zasnąć.
   Nie zauważam, kiedy, ale kilku mężczyzn podchodzi mnie, unosi i zaczyna podrzucać. Początkowo piszczę, później śmieję się na cały głos. Jestem szczęśliwa.
  

   Dziękuję, Tony. Pokazałeś mi, że moja magia nie należy tylko do mnie. Posiadam ją, by nieść dobro ludziom.
   Dziękuję.

7 sierpnia 2014 r.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Hope Land of Grafic