Pisarz jest sumą swoich doświadczeń.
Każdy człowiek ma jakieś obowiązki domowe. Każdy. Czy to posprzątanie pokoju, zebranie lub mycie naczyń, wyprowadzanie psa, jeśli się go ma czy pomoc w lekcjach, której należy udzielić młodszemu rodzeństwu. To wszystko część życia dzieci i nastolatków. Mają na celu nauczenie nas odpowiedzialności, a także przygotowują do dorosłego życia. Są zmorą wielu, ale wychodzą na dobre. Jednak ja nie mogę zaliczyć się do osób, które z godnością przyjmują wszystkie zadania polecone im przez ich rodziców. Nazywam się India Cinderell i jestem ulubioną służącą mojej matki.
****
Moje dzieciństwo nigdy nie przypominało dzieciństwa innych dzieci. Która pięciolatka przez kilka godzin chodzi po wybiegu dla modelek w galerii handlowej, bo takie jest widzimisię jej matki? Która siedmiolatka myje rzeźbę anioła w holu swojego domu? Która dziewięciolatka myje podłogę długiej na sześćdziesiąt metrów i szerokiej na dwadzieścia sali balowej? Ja. W przerwach między cięższymi zadaniami wymyślanymi przez moją matkę parzę jej herbatki odchudzające, chodzę kilka kilometrów po wymyślne zakupy spożywcze, sprzątam jej pokój i jestem na każdy jej rozkaz. Jestem chodzącym przykładem Kopciuszka XXI wieku. Mam siedemnaście lat i dla mojej mamy jestem idealną służącą.
Od baśniowej postaci różni mnie jedynie to, że nie musiałam szukać swojego księcia na balu. W ogóle nie musiałam go szukać. Gabe pojawił się w moim życiu przypadkiem. Wysoki szatyn o rozbrajającym spojrzeniu, spontaniczny i odrobinę lekkomyślny. Połączyła nas miłość do sportu i caffe latte z kawiarni koło szkoły. Byliśmy jedynie znajomymi z lekcji biologii i trygonometrii, lecz w listopadzie zeszłego roku po jednym z ostatnich sezonowo treningów drużyny lekkoatletycznej jak gdyby nigdy nic zaprosił mnie na randkę. W ubiegłym miesiącu obchodziliśmy pół roku związku. Byłam szczęśliwa, bo nadal mogłam się cieszyć pewną dawką niezależności i wolności.
Jednak wszystko się kiedyś kończy. No poza prostą. Jednak koniec jednej rzeczy może być początkiem drugiej.
****
Prostuję się i ramieniem wycieram pot z czoła. Tak upalnego lipca to od lat nie było. Czuję ból w karku, pęcherze na palcach, ale nie mogę zrobić sobie przerwy, nie teraz, gdy zostało mi ostatnie wiaderko.
Od pięciu godzin wykonuję kolejne bez większego sensu zadanie, które wymyśliła mi moja kochana matka, była modelka. Pięć godzin na słońcu. Dobrze, że ogrodnik Frank przyniósł mi słomkowy kapelusz i butelkę wody, inaczej już bym chyba konała. Tysiące małych, białych kamyczków czekało na mnie, bym oddzieliła je od czerwonej kory i umyła. Moja matka ubzdurała sobie ścieżkę z kamyczków od tylnego wyjścia domu aż do altanki. A kto to musi robić? Jak zawsze ja. Choć widziałam przy śniadaniu, gdy Beatrice wydawała mi polecenie podczas przeżuwania kolejnego tosta z masłem, że tata nie za bardzo był zadowolony z kolejnego durnego pomysłu mojej matki. Jednak jak zawsze nie zareagował.
Wzdycham. Kamyki odcinają się bielą na tle błękitnych rękawiczek. Dobrze, że chociaż je mogłam wziąć. Wybieram je, a korę odrzucam na kostkę brukową, ciesząc się odrobinę, że nie muszę jej czyścić. W ubiegłym miesiącu usuwałam mech spomiędzy kostki i wszelkie ziele. Spędziłabym nad tym jakieś siedem godzin, gdyby nie pomoc Jake’a.
Uśmiecham się pod nosem. Jake Rollison. Lat dwadzieścia. Starszy brat mojej najlepszej przyjaciółki. Szatyn o pięknych, zielonych oczach. Student biologii morskiej. Najlepszy, sezonowy pracownik w księgarni swoich rodziców. Moja pierwsza, nieodwzajemniona miłość. Mój dobry przyjaciel, od kiedy poszedł na studia i nie muszę go widywać codziennie. Choć było miło, gdy woził mnie i Annemarie, swoją siostrę, do szkoły.
Kolejna wyczyszczona garść kamyków uderza o inne, lądując w wiaderku. Jestem już blisko końca, pot płynie miedzy łopatkami, kosmyki włosów kleją się do skroni i na karku. Będę musiała wziąć prysznic, zanim przyjedzie Gabe. Mamy iść dzisiaj do kina. Po całej tej pracy potrzebuję rozrywki.
Jestem na podwórku za domem, lub raczej willi. Mój tata jest prezesem firmy komputerowej, dzięki swojej pracowitości i zaradności, wartościom wyniesionym z rodzinnego domu, stał się kimś i budzi powszechny szacunek. Dzięki niemu mogłam uczyć się w szkołach w Londynie, tak samo, jak moje młodsze rodzeństwo. Dakota i Austin są bliźniętami, mają po czternaście lat i w ogóle nie muszą się martwić, że matka będzie kazała im coś robić. Dakota robi za modelkę dla jednej agencji, a Aus jest testerem gier komputerowych w firmie taty. Zachowują się jak typowe dzieciaki bogaczy, jak to mawia Jake. Twierdzi, że ja jestem jak mój ojciec – jedyna normalna.
Tylko właśnie ta normalność uczyniła mnie służącą.
Ostatnie kamyki lądują w wiaderku, a ja wreszcie mogę zdjąć z rąk śmierdzące rękawice. Rozglądam się wokół w poszukiwaniu Franka, lecz nigdzie go nie widzę, kieruję się więc ku starej, drewnianej szopie na końcu naszej działki. Delikatnie pukam do drzwiczek, słyszę głos mężczyzny.
- Proszę.
Napieram na drzwi i po chwili znajduję się w małej chatce zawalonej narzędziami ogrodniczymi, pod nogami plącze mi się wąż ogrodowy, a przez niemyte od miesięcy okienko wpadają tylko co mocniejsze promienie popołudniowego słońca.
- Przyszłam powiedzieć, że już skończyłam. – Kładę rękawice na brudny blat wąskiego stolika pod ścianą.
Frank jest w głębi, próbuje wyciągnąć taczkę. Podchodzę do niego i mu pomagam, pojazd ląduje z głuchym trzaskiem opony na podłodze.
- Dziękuję, India. – Uśmiecha się do mnie, co odwzajemniam.
Ogrodnik jest jedną z nielicznych osób w naszym domu, której nie przeszkadza moja obecność. Moje rodzeństwo mnie unika, moja matka mną gardzi, pokojówki mijają mnie z zadartymi pod sufit głowami, a sprzątaczka, mam wrażenie, chętnie użyłaby na mnie swojej nowej szczotki do kurzu. Poza Frankiem jeszcze Maria, nasza kucharka, lubi spędzać ze mną czas na pogawędce.
Ja naprawdę nie pasuję do mojej rodziny.
- Pomóc panu w przesypywaniu kamieni? – pytam.
Mężczyzna kiwa głową, ściągam kapelusik z głowy i przeczesuję wilgotne, brązowe włosy.
- Nie, drogie dziecko. Wykonałaś już część swojej pracy. Idź się odświeżyć i ciesz się dniem.
Ogrodnik przypomina mi mojego dziadka ze strony taty, Artura. Zawsze był dla mnie dobry i miły, nigdy na mnie nie krzyczał, a jedynie pouczał. Jego śmierć bardzo mnie dotknęłam, przez kilka miesięcy nie spotykałam się ze znajomymi, których i tak nie miałam wielu, tylko oglądałam nasze wspólne zdjęcia i płakałam. Pozbierałam się, ale wciąż bardzo za nim tęskniłam.
- Dobrze. Miłego dnia, proszę pana. Do widzenia.
Opuszczam szopę i idę w stronę domu, powłócząc nogami. Nie cierpię wakacji, które muszę spędzać w domu, wolałabym pojechać na wieś do babci i jej pomagać, bo ona prosi o pomoc, a nie rozkazuje coś robić.
Wspinam się kilka schodów na naszą werandę i wchodzę do budynku przez kuchnię. Słyszę czyjeś głosy w salonie. To dziwne. Matka siedzi w pokoju, Austin zajmuje pokój z kinem domowym w piwnicy, a Dakota jest u koleżanki. Wchodzę do pomieszczenia, gdzie na białej sofie siedzi mój tata, a naprzeciwko niego, w fotelu z twardym oparciem, dostrzegam szatyna o znajomych, szmaragdowych oczach. Na mojej twarzy pojawia się uśmiech.
- Cześć, Jake.
Podnosi na mnie wzrok, również się uśmiecha.
- Dzień dobry, Azjatko.
Tylko on mógł mi wymyślić jakieś przezwisko, jakby imię, które nadano mi na cześć kraju, w którym się poczęłam podczas podróży poślubnej rodziców, samo w sobie nie było dziwne.
- Jak praca, Indio? – pyta mnie z troską ojciec.
Ma czterdzieści pięć lat i pierwsze siwe włosy na skroni. Jest przystojny, gładko ogolony, nawet po domu chodzi w koszuli. Biznesmen, domator, oddany rodzinie, która skrzętnie go wykorzystuje. Po nim widzę, jak miłość może być ślepa. Jest uległy wobec mojej matki, co czasami działa mi na nerwy, bo zostaję sama na polu bitwy.
- Dobrze, przed chwilą skończyłam. Idę wziąć prysznic.
- Wypadałoby – odzywa się Jake i demonstracyjnie zatyka nos. – Delikatnie mówiąc, śmierdzisz.
Chwytam za leżącą najbliżej mnie poduszkę i rzucam nią w kierunku chłopaka, który śmiejąc się, traci refleks i obrywa w twarz. Uśmiecham się kpiąco.
- Przynajmniej ja nie mam obitej mordy.
Szatyn podrywa się z miejsca.
- Osz ty!
Rusza za mną, z piskiem wbiegam na schody, słyszę jeszcze głos ojca, mówiący: „Co za dzieci” i ciężkie kroki przyjaciela za sobą. Mknę korytarzem ku mojemu pokojowi, tuż przed tym, jak dotykam klamki, silne ręce Jake’a chwytają mnie w talii, chłopak podnosi mnie i ze mną wiruje.
- Przestań! Kręci mi się w głowie! Jake!
On jednak nadal czyni swoje, wierzgam nogami, próbując go kopnąć, ale mi to nie wychodzi.
- Przepraszam! Przepraszam, że uderzyłam cię poduszką w twoją piękną twarz!
Stawia mnie spokojnie na ziemię, obracam się i uderzam go piąstką w klatę.
- Nigdy więcej tak nie rób. – Udaję obrażoną. – W ogóle, co ty tu robisz?
- Przywiozłem twojemu tacie książki, które u nas zamówił, najwidoczniej doszedł do wniosku, że skoro się niedługo wyprowadzasz na studia, może zamienić twój pokój w małą, prywatną biblioteczkę.
Zakładam przed sobą ramiona.
- Bardzo śmieszne, hahaha. – Sarkazm wyjątkowo często towarzyszy mi w upalne dni. – Wybacz mi, ale naprawdę muszę wziąć prysznic, koszulka lepi mi się do ciała.
- Nie przeszkadza mi to. – Uśmiecha się, a ja zdaję sobie sprawę, że przez białą koszulkę może spokojnie dojrzeć mój dekolt. Świetnie.
Przewracam oczami i wchodzę do pokoju.
- Mogę później wpaść? Gdy już rozprawię się z twoim ojcem?
Patrzę na niego skonfundowana.
- Niby po co?
Zielonooki przeczesuje dłonią włosy.
- Chciałem pożyczyć od ciebie pewną książkę.
- Nie ma sprawy. Przyjdź za piętnaście minut. Gdybym jeszcze nie wyszła z łazienki, możesz rzucić się na moje łóżko.
Szczerzy się do mnie.
- Dzięki.
Wraca na dół, a ja nurkuję do łazienki, by pod strugami zimnej wody zmyć z siebie ból, upał, drobiny piasku i zastanawiać się, co włożyć na randkę.
****
Wychodząc, opatulona białym szlafrokiem w czerwone róże i susząc długie włosy ręcznikiem, słyszę muzykę dobywającą się z mojej małej wieży. Jake siedzi przy biurku, ma zamknięte oczy, spokojnie oddycha. Przyglądam mu się przez chwilę. Niesforne włosy, które aż chciałoby się dotknąć, by sprawdzić, czy są tak miękkie, jak się wydają. Blade jak w chorobie usta są lekko rozchylone. Długie, ciemne rzęsy rzucają cień na policzki chłopaka. Nie dziwię się sobie, że jako czternastolatka byłam w nim zakochana. Wszystkie dziewczęta z sąsiedztwa były pod jego urokiem. A on z niego korzystał. Z takim wyglądem bez problemu mógł założyć kapelę rockową, jego umiejętności wokalne i gra na gitarze chowały się w cień, gdy tylko obdarzył kogoś swoim uśmiechem.
Dzisiaj mają koncert, przypominam sobie. Tłum zakochanych dziewczyn przyjedzie do klubu „Inferno”, by posłuchać Jake’a i być może zdobyć jego numer telefonu. Jak mi przykro. Jeśli dobrze wszystko sobie poukładałam, a moje obserwacje nie były błędne, to mój przyjaciel jest gejem. Co oznacza dla świata wielką stratę dobrych genów.
Podchodzę do drewnianej szafy na palcach, starając się nie przeszkadzać chłopakowi. Szukam granatowej koszuli i czarnych szortów, które idealnie podkreślą opaleniznę. Ruszam do szuflady z bielizną, rzucając na łóżko ręcznik, mokre włosy opadają mi na plecy.
- Ślicznie wyglądasz.
Przestraszona, obracam się w kierunku chłopaka, przytrzymując szlafrok. Patrzy na mnie z lekkim uśmiechem, a w jego oczach pojawiają się złośliwe iskierki, wygląda jak mały diabełek.
- Eee… dzięki.
- Jakby ktoś cię wrzucił do głębokiej kałuży, a później wysmarował ketchupem.
To mój Jake. Pełen ironii, ciekawych porównań, bezuczuciowy cham.
- Tylko, że ja potrzebuję chwilki, by zamienić się w piękność. Ty przez całe życie będziesz wyglądał jak chłopak z przedmieścia z rozbitą gitarą i posiniaczoną twarzą – odgryzam się.
Śmieje się, wstaje z krzesła i podchodzi do regału. Przez chwilę wodzi wzrokiem po woluminach, po czym przenosi go na niższą półkę. Mam dość sporą kolekcję literatury pięknej i młodzieżowej, a także kilka tomików poezji, więc jest z czego wybierać.
Chłopak, ku mojemu zdumieniu, sięga po „Dumę i uprzedzenie” Jane Austen. Chyba zauważył moją uniesioną brew.
- O co chodzi?
- Osiemnstowieczna powieść dla kobiet? Poważnie?
Wzrusza ramionami.
- Chciałbym się dowiedzieć, jak dumnemu Darcy’emu udało się zdobyć serce uprzedzonej do niego Lizzie.
- Myślisz, że to ci pomoże w znalezieniu sobie partnera życiowego?
- Dlaczego „partnera”? – Patrzy na mnie badawczo. – Dlaczego nie powiedziałaś „partnerki”?
Powoli zbieram rzeczy i kieruję się z powrotem do łazienki.
- Jake, dobrze wiem, że nie podoba ci się żadna dziewczyna i to od lat, więc wniosek nasuwa się sam. Nie przeszkadza mi twoja orientacja, chcę, byś był szczęśliwy.
Zamykam drzwi i ubieram skomponowany przed chwilą strój. Rozczesuję wilgotne włosy, ale nie suszę ich suszarką, nie lubię tego. W chwili, gdy sięgam po puder, dobywa się lekkie pukanie.
- Wciąż tu jesteś? – pytam, kładąc jedną warstwę kosmetyku na twarz. Nie przepadam za makijażem, za to Gabe nie chce, bym pokazywała się u jego boku nieumalowana. To jedyna rzecz, która drażni mnie w naszym związku.
- Mogę wejść? – Głos szatyna brzmi niepewnie.
Podchodzę do drzwi i je otwieram. Stoi zamyślony, błądzi przez chwilę wzrokiem po mojej twarzy, milczy. Sięgam po tusz, po chwili minimalny makijaż skończony. Odwracam się w stronę kumpla.
- Dlaczego myślisz, że jestem gejem?
Wzdycham. Wciąż na mnie patrzy. Zbieram włosy i zawiązuję wysoko gumką, koński ogon sięga mi do połowy pleców.
- Ponieważ nie widziałam cię z żadną dziewczyną od trzech lat. Nie mówiłeś mi o żadnej dziewczynie, od kiedy wyjechałeś na studia. Na każde wakacje wyjeżdżasz sam, bez towarzyszki, lub z kolegami, ze mną i swoją siostrą. Nie napisałeś żadnej piosenki o miłości od miesięcy. Jake, naprawdę mam podstawy sądzić, że jesteś homoseksualistą.
Wymijam go w drzwiach i kieruję się do małej szafki z butami w poszukiwaniu czarnych sandałków.
- A może się mylisz?
Zerkam na niego.
- Nie wydaje mi się. Chociaż twój styl ubierania niekoniecznie należy do stylu ubierania się gejów.
Zwykłe dżinsy i czarny T-shirt z Chewbaccą przywodzą raczej na myśl kinomana i fana gwiezdnej sagi niż mężczyznę o odmiennej orientacji, ale może zielonooki jedynie stara się kryć?
- Powiem ci, po co mi ta książka.
- Zamieniam się w słuch.
Znalazłam buty, siadam na łóżku i zakładam je, zawiązując w kostce.
- Przyszedłem po ciebie po „Dumę i uprzedzenie”, bo chcę wreszcie znaleźć sposób, by dziewczyna, w której jestem zakochany od lat - tak, dobrze usłyszałaś, od lat – wreszcie mnie dostrzegła.
- A co, jeśli nie znajdziesz w niej odpowiedzi? – Wskazuję na książkę.
- Pojadę do Stanów i rzucę się z Golden Gate.
Uśmiecham się do niego miło.
- Mogę pożyczyć ci kasę na bilet.
Kręci głową, nie bawi go ta sytuacja.
- India. To poważna sprawa.
Wstaje i obciągam koszulę.
- Wiem. Dlatego radzę ci: nie opieraj się na fikcji literackiej, nieważne, jak dobra ona jest. Działaj. Gdy stwierdzisz, że to idealny moment, zaryzykuj i powiedz tej dziewczynie, co do niej czujesz. – Zerkam na zegar na biurku. – O matko, jestem spóźniona! – Sięgam po torebkę i pakuję do niej najważniejsze rzeczy. – Nie wiesz, czy Gabe już przyjechał? – pytam przyjaciela.
- Słyszałem kilka minut temu, jak ktoś wchodził do domu, ale nie jestem pewien, czy to był ten twój głupkowaty chłoptaś.
Przewracam oczami. Nie wiem, dlaczego Jake nie lubi mojego chłopaka, spędził w jego towarzystwie zaledwie trzy wieczory i w tym czasie zdążył wyrobić sobie o nim niezbyt pochlebną opinię. Zdaniem mojego przyjaciela Gabe obraża inteligencję ludzkości swoją głupotą, lekkomyślnością spali świat, a moje życie towarzyskie zamieni w jeden wielki wstyd.
- Dlaczego tak go nie lubisz? – pytam, zakładając na nadgarstek niezbyt pasującą do stroju zieloną bransoletkę ze srebrnym skrzydłem anioła, którą dostałam w zeszłym roku na urodziny od Jake’a. Ma mi przypominać, że mimo wszystko jestem wolnym człowiekiem, mogę się wyrwać z tyranii. Daje mi pewność siebie, której tak często potrzebuję.
Szatyn patrzy na mnie.
- Bo jest idiotą i traktuje cię jak przedmiot, a nie jak osobę. Wykorzystuje cię, bo dzięki twoim koneksjom może się wybić.
Wzdycham i opuszczam pokój, Jake idzie za mną, zamykam drzwi na klucz.
- Nie wydaje mi się, żeby był ze mną tylko dlatego, że mam bogatych rodziców.
- A mnie nie wydaje się, żeby był z tobą dlatego, że cię kocha.
Czuję łzy złości pod powiekami, ręka idzie w ruch, zanim pomyślę o tym, co robię. Głowa zielonookiego odchyla się lekko do tyłu, on sam otwiera szeroko oczy, jest zaskoczony. Gdy ręka wraca na swoje miejsce, a pojedyncza łza spływa po policzku, jestem w stanie się odezwać.
- Możesz za nim nie przepadać i go obrażać, ale nie w mojej obecności. I nie masz prawa mówić mi, co on do mnie czuje, bo tego nie wiesz.
Schodzę do salonu, Jake idzie za mną milczący. Tam czeka na nas kolejny szok, a dla mnie niewyobrażalny ból.
Wiedziałam, że puszyste dywany tłumią dźwięki, nas w ogóle nie było słychać i to się stało moją zgubą.
Na kanapie, tej samej, którą jeszcze nie tak dawno zajmował mój ojciec, w tej chwili siedzą moja matka i Gabe.
Blisko siebie.
Obejmując się.
I całując.
Łzy, które myślałam, że zniknęły, płyną dwoma rwącymi potokami, zamieniając się w wodospad i padając na dywan, moczą biały ozdobnik podłogi. Ręką zatykam usta, by nie krzyczeć.
- India.
Jake chwyta moją dłoń, chce mnie obrócić, ale nie pozwalam ma na to. Stoją jak zaklęta w słup soli żona Lota i patrzę na to, jak mój szczęście znika jak nocna mara.
Za szatynem pojawia się ojciec, nie widzi matki i mojego chłopaka.
- Co jest, dzieciaki? – pyta nas.
Zielonooki delikatnie przesuwa mnie w bok, tata może na własne oczy zobaczyć zdradę swojej żony.
Otwiera szeroko buzię, a w jego oczach widzę smutek i ból.
- Beatrice! – Podnosi głos, co nigdy mu się nie zdarza.
Dopiero to odrywa od siebie dwójkę kochanków. Matka patrzy na nas twardo, ale bez skruchy, Gabe zaś wypuszcza ją z objęć, wstaje i rusza w moją stronę.
- India, to nie tak, jak myślisz!
- A skąd ty możesz wiedzieć, co ja myślę?! Jesteś zdrajcą, pajacem, nienawidzę cię! – Daję się odrobinę ponieść emocjom i uderzam chłopaka zdecydowanie mocniej, niż uderzyłam wcześniej Jake’a.
Gabe łapie się za nos, a spomiędzy jego palców płynie krew. Nie jest mi przykro.
Wciąż z dłonią w dłoni Jake’a, opuszczam salon, gdzie mój tata dzwoni po pogotowie i krzyczy na matkę, która uśmiecha się z miną „powinieneś to przewidzieć”, a Gabe wydaje z siebie jęki zranionego pięciolatka. Mknę przez plac przed domem, zalana słoną wodą, do bramy, by jak najszybciej opuścić to miejsce.
Jake otwiera przede mną drzwi swojego samochodu od strony pasażera, wsiadam, nie dbam o zapięcie pasów, mogę jedynie płakać. Szatyn zajmuje miejsce za kierownicą, pochyla się nad skrzynią biegów, by zapiąć mi pasy, po czym łączy się z kimś przez telefon, ustawia go na głośnik, zapuszcza silnik i wjeżdża na drogę.
- Halo? – Poznaję głos mojej przyjaciółki.
- Ann, to ja. Wiozę płaczącą Indię do nas, przygotuj jej wielki kubek zimnej wody.
- Nie chcę wody – odzywam się mimo czkawki. – Chcę duży kubek earl grey’a.
- India, jest upał, lepiej wypić wodę z kostkami lodu lub moijito.
- Chcę herbatę!
- Głupia jesteś.
- Nie jestem głupia, Jake, tylko uzależniona. – Wycieram twarz wierzchem dłoni. – Zrób mi herbatę, Ann. Proszę.
- Już się robi. Do zobaczenia.
Rozłącza się bez zbędnych słów czy pytań, za to ją uwielbiam.
Jake prowadzi szybko, sprawnie, lecz z umiarem, w granicach rozsądku, którego teraz mi brak. Myślę tylko o tym, jak bardzo boli mnie serce i że straciłam sześć miesięcy swojego życia, czas, poświęciłam marzenia o wyśnionych studiach dla chłopaka, który miał romans z moją matką.
Czuję się podle i chyba wykorzystam pomysł Jake’a. Tylko czy wpuszczą mnie do Stanów bez ważnej wizy? Wątpię.
****
Przytulne mieszkanie nad jedną z księgarni państwa Rollison zawsze kojarzyło mi się z miłością i ciepłem. Lubiłam spędzać tu czas, bo tu wszyscy mnie lubili, nawet czarny kocur, pan Miau ocierał mi się o nogi, a nie drapał, jak Jake’a.
Siedzimy we dwie przy kuchennym stole, powoli sączę ciepły napój, Annemarie patrzy na mnie z troską, a oparty o lodówkę Jake opowiada jej, co takiego się wydarzyło.
- Przywaliła mu prosto w nos prawym sierpowym, aż poszła mu krew, po czym opuściliśmy dom w towarzystwie krzyków pana Cinderell.
Szatynka przytula mnie do siebie.
- Przykro mi, India.
- Wiem.
Chłopak wzdycha.
- A mnie nie jest przykro. – Patrzę na niego smutno. – To nie tak. Jest mi przykro, bo złamano ci serce. Ale nie jest mi przykro, że go uderzyłaś. I nie jest mi przykro, że byliśmy świadkami jego zdrady. Gdyby nie to, pewnie zdradzałby cię dalej, a ty tkwiłabyś w tym z pozoru idealnym związku, dopóki to on by cię nie rzucił.
- Dzięki, Jake. Pomogłeś mi.
Wzdycha.
- India, sarkazm możesz sobie podarować.
- Ale to nie był sarkazm. – Patrzy na mnie zdezorientowany. – Dziękuję, że mnie wkurzyłeś i że przez to w odpowiednim momencie zeszliśmy na dół. – Wstaję z miejsca i podchodzę do chłopaka. – Dziękuję.
Wtulam się w niego na chwilę, jest odrobinę zaskoczony, ale też otacza mnie ramionami.
- Nie dziękuj.
Odrywam się od niego i ocieram resztki łez z policzków. Nie jestem zła na Gabe’a. Jestem obojętna i tak pełna pogardy dla niego, że mam ochotę przywalić mu w tą przystojną twarz za to, co zrobił, a właściwie za to, czego nie zrobił. Nie powiedział, że spotyka się ze mną tylko dlatego, że chce się zbliżyć do Beatrice. Powinnam zacząć coś podejrzewać, w końcu ma w pokoju plakaty z moją matką w stroju kąpielowym.
Z powrotem siadam przy stole i wypijam resztę herbaty. Annemarie uśmiecha się lekko, widząc, że nie rozpaczam. Ma na sobie krótkie, dżinsowe szorty i żółty podkoszulek, brązowe włosy związane są w dwie kitki, które sprawiają, że moja przyjaciółka wygląda dziewczęco i uroczo. Obojętnie, w co by nie ubrać tę siedemnastolatkę, we wszystkim będzie wyglądała jak bogini. Na początku naszej znajomości byłam odrobinę zakompleksiona, ale szatynka pokazała mi, że piękno tkwi w każdym człowieku.
- Skoro już ci lepiej, Azjatko – odzywa się brat Ann – to może wybierzesz się z nami do „Inferno” dzisiaj wieczorem? Już jesteś ubrana jak na jakieś przyjęcie, więc chyba warto z tego skorzystać, prawda?
Patrzę na niego, a lewa brew nieznacznie się unosi. Czy on zwariował? Godzinę temu rozstałam się z chłopakiem, a on już chce mnie wyciągnąć gdzieś na imprezę? Przyhamuj, Jake, bo cało z tego nie wyjdę.
Z drugiej strony, są wakacje, moje ostatnie w naszym miasteczku przed wyjazdem do Londynu na studia, które wybrałam ze względu na Gabe’a. Choć teraz, gdy nie jesteśmy razem, mogłabym postarać się o drugi nabór na wokalistykę. Ale czy by mnie przyjęli? Czy przeszłabym test?
Spoglądam na zielonookiego, na jego twarzy maluje się nadzieja, ale wiem, że zrozumie, gdy odmówię.
Delikatnie się uśmiecham.
- Z wielką chęcią.
Uśmiecha się i całuje mnie w czoło, a Ann krzyczy, że przecież nie ma się w co ubrać, po czym ciągnie mnie do swojego pokoju. Zanim zamkną się za nami drzwi, dostrzegam jeszcze, jak Jake zabiera ze swojej sypialni starą gitarę klasyczną, na której nauczył mnie grać. Powinno mnie to zaniepokoić, bo chłopak preferuje basowe brzmienie, ale nie odczuwam tego, może dzisiaj wreszcie wróci do korzeni?
****
Klub „Inferno” znajduje się w centrum miasta, niedaleko rynku i ratusza. To jedno z pięter kamienicy z lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Właściciel, trzydziestokilkuletni John Meyers, przejął go, wyremontował i otworzył jego podwoje także dla niepełnoletnich, którzy chcieli się bawić bez procentów. Klubowy bar ma bogate menu drinków bezalkoholowych, napoi słodzonych i gazowanych, piwo korzenne również się znajdzie. Czerwona boazeria wspaniale współgra z ciemnymi panelami na podłodze, fototapeta przedstawiająca panoramę Londynu przykuwa wzrok. Klub jest dobrze oświetlony, w jednej części, tej z barem, mieści się scena i spory parkiet, za nią mieści się część z boksami, jeśli akurat przyszło się ze znajomymi na pogawędkę. Oferuje także dobrą kartę dań, z „Inferno” nie da się wyjść głodnym czy spragnionym. Piekłem bywa jedynie dla sąsiadów, gdy odbywają się głośne wieczory zespołów rockowych, tak jak dziś.
Wchodzę schodami na piętro za zespołem przyjaciela. Piątka studentów niesie ze sobą sprzęt, Jake pomaga jednemu z basistów nieść wzmacniacz. W mojej dłoni tkwi mikrofon. Dawno nie śpiewałam, a przecież tak bardzo to lubię. Gdzieś w szufladzie biurka poniewiera się płyta z kilkunastoma piosenkami, które nagrałam w małym studio Rollisona przed jego wyjazdem na studia. Mając czternaście lat, nie musiałam się niczym martwić, byłam beztroską nastolatkę. Teraz czuję się, jakby od tamtych wydarzeń minęły wieki.
- Postaw to tutaj, India. – Jake wskazuje mi miejsce niedaleko sceny, gdzie ustawiam statyw.
Rozglądam się po sali. Mimo dość wczesnej godziny wieczornej, w klubie jest już spora liczba osób. Grupa dziewczyn z gimnazjum rozmawia przy barze, racząc się kolorowymi drinkami z parasolkami. Uśmiecham się. Niech korzystają z młodości, ile jeszcze mogą.
Nie spodziewałam się, że jestem aż tak ironiczna, zdrada Gabe’a pozwala mi wreszcie być sobą. Nie muszę przejmować się strojem czy makijażem, mogę robić to, co chcę. Ostatnie pół roku było ciągłym spełnianiem jego zachcianek, ale mówię temu stanowcze „nie!”. Chcę walczyć o siebie.
Przez tłum ludzi przechodzi burza oklasków, „The Bandits” rozpoczynają mini koncert, mają zaplanowanych kilka mocniejszych utworów, ale Jake zdecydował się także na jedną balladę.
Nastolatki piszczą, klaszczą, są zachwycone urodą czterech mężczyzn stojących na scenie. Przyglądam się Heidi, która gra na klawiszach. Jest jedyną dziewczyną w zespole, cieszy się ogromnym szacunkiem kolegów i słuchaczy, odnajduje siebie w tym, co robi. Może to w niej Jake jest zakochany? Cała piątka mieszka razem w jednym apartamencie w Londynie, gdzie wszyscy studiują. Widzi ją na co dzień, bardzo prawdopodobne, że to ona jest dziewczyną, o której mówił. Wysoka blondynka o brązowych oczach, smukłej figurze, dodatkowo muzycznie uzdolniona, trafia w jego gust. O ile on w ogóle jakiś gust ma.
Kołyszę się z uśmiechem na ustach, Ann śmieje się z wrzeszczących dziewcząt obok nas, obie pijemy colę z wysokich szklanek, stoimy z lewej strony sceny. Łapię spojrzenie zielonookiego, który posyła mi miły uśmiech i śpiewa dalej. Ma przyjemny głos, który zawsze kojarzył mi się będzie z naszymi małymi konkursami karaoke na poddaszu kamienicy Rollisonów. Nasze zacięte pojedynki na punkty i obrażanie się za zwycięstwo rywala. Żałuję, że tak szybko porzuciłam myśli o wokalistyce, ale cóż – zakochałam się w kretynie. Teraz dostrzegam, jak źle na tym wyszłam.
Kończy się jeden z najlepszych utworów grupy, Jake schodzi ze sceny, by po chwili pojawić się na niej z powrotem, w ręce trzymając gitarę, którą już dziś widziałam. Nastrojony instrument ma na sobie ślady użytkowania, wypisaną historię.
- Na zakończenie chciałbym poprosić na scenę wyjątkową osobę, która swoim głosem zbudziłaby każdego. Chcę, by zaśpiewała nasz numer jeden ubiegłorocznych wakacji, które były niezapomnianym przeżyciem.
Dobrze wiem, o jakiej piosence mówi. Jednej z moich ulubionych, która wciąż pozostaje moim budzikiem w telefonie. Zeszłe wakacje spędziłam z rodzeństwem Rollinson i „The Bandits” nad morzem, to były niesamowite dwa tygodnie odpoczynku, zabawy i pracy nad kolejnymi piosenkami.
Chciałabym, by te wakacje choć w jakimś maleńkim stopniu były do nich podobne.
- India, zapraszam!
Ludzie wokół mnie klaszczą, skandują moje imię, a ja nie ruszam się z miejsca, wręcz zapieram się stopami o parkiet, gdy Annemarie bezlitośnie pcha mnie w stronę podwyższenia. U mojego boku pojawia się Jake z uśmiechem na twarzy i wręcza mi gitarę.
Patrzę na niego spode łba.
- Zapłacisz mi za to.
Śmieje się.
- Poradzisz sobie. Jesteś gwiazdą.
Z ciężkim westchnieniem wchodzę na scenę i staję przed mikrofonem. Widzę uśmiechnięte twarze młodzieży, nikt nie jest przeciwko mnie.
- Cześć wam, jestem India, przyszły zabójca wokalisty tego zespołu.
Wszyscy się śmieją.
- Mam nadzieję, że macie gdzieś schowane zatyczki do uszu, słuchanie mnie może się dla was źle skończyć.
- Dajesz, India! – krzyczy Ann, jest podekscytowana moim występem.
Zamykam na chwilę oczy. Dasz radę, przecież to kochasz.
Rozlega się puszczony z laptopa wstęp, zaczynam do niego grać. Zerkam na Jake’a, który unosi kciuk do góry. Uśmiecham się. Poradzę sobie.
Zaczynam śpiewać, już po chwili dołączają do mnie zgromadzeni w klubie ludzie. Szatyn śpiewa część piosenki, którą ja swoim głosem mogłabym delikatnie popsuć. Bawię się na scenie wyśmienicie.
Wtedy zauważam jego. Gabe. Patrzy na mnie z zaciśniętymi w wąską kreskę ustami. Nie rusza mnie to. Czuję się wolna, szczęśliwa.
Nigdy więcej nie zobaczysz moich łez.
Przez salę przechodzi fala oklasków, gdy kończymy piosenkę i kłaniamy się publiczności, niektórzy chłopcy gwiżdżą na palcach, dziewczyny zaczynają skandować „Bis, bis!”. Oddaję gitarę Jake’owi, który dziękuje wszystkim za przybycie, informuje o kolejnym koncercie granym w Londynie i zaczyna wraz z kolegami zbierać sprzęt.
Przedstawienie skończone, ale zostaniemy jeszcze na chwilę w klubie, by trochę się pobawić. Szukam wzrokiem zielonookiego, chcę mu podziękować za ten zwariowany pomysł wkręcenia mnie na scenę. Na mojej drodze staje Gabe, uśmiech znika mi z twarzy. Zakładam przed sobą ramiona, by chłopak nie zakłócił mojej przestrzeni osobistej.
- Czego chcesz? – pytam chłodno, choć wiem, jaka będzie odpowiedź.
- Porozmawiać.
- Nie mamy o czym. – Chcę odejść, ale chwyta mnie za nadgarstek.
- India. – W jego głosie pobrzmiewa błagalna nuta. – Wybacz mi. To było tylko raz, nic nie czuję do twojej matki.
- Nie wierzę ci. – Nie odwracam się do niego. – Jesteś skończonym sukinsynem. Nie chcę cię znać.
Wbija mi paznokcie w skórę, co odrobinę mnie boli.
- Myślisz, że pozwolę ci odejść?
Zerkam na niego. Ma opuchnięty nos, pod skórą tworzy się krwiak. Jego twarz nie jest już śliczna.
- Tak – mówię i po raz drugi tego dnia uderzam go w twarz. Słychać chrzęst łamanej kości, bolą mnie knykcie, ale jestem z siebie niezwykle dumna, bo czuję swoją siłę. Gabe nie jest mi już do niczego potrzebny.
Kucam nad nim, gdy leży na podłodze i trzyma się za krwawiący nos, jęczy. Wokół nas zgromadziła się grupka gapiów.
- Pamiętaj – cedzę. – Już nigdy nie zobaczysz moich łez. Nigdy więcej nie złamiesz mi serca. To definitywny koniec.
Odwracam się na pięcie i podchodzę do znajomych, którzy biją mi brawo. Uśmiecham się, widząc uśmiech Jake’a. Jest ze mnie dumny.
- Dziękuję za wyciągnięcie mnie na scenę – odzywam się do niego. – Potrzebowałam tego.
- Bardziej potrzebowałaś znowu przywalić głupkowi, ale proszę i do usług.
Annemarie ściska mnie za ramię.
- Jesteś niesamowita, India!
- Nie, nie jestem. Jestem wolna. – Pocieram ręką anielskie skrzydło na nadgarstku. – I szczęśliwa.
Annemarie szczerzy się, zadowolona z wieczoru.
- Chodźmy potańczyć!
Gdy ciągnie mnie na parkiet, widzę, że ktoś pomaga wyjść Gabe’owi z sali. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że pójdzie z całą tą sprawą na policję, ale nie martwię się tym, powiem na przesłuchaniu, że to sprawa naszego związku, pogrążę chłopaka i tyle.
Wieczór mija nam szybko na tańcach, zabawie, śmiechu i rozmowach. Koło północy Jake opuszcza klub, chce się przewietrzyć, wychodzę za nim.
- Piękna noc – zagaduję, wpatrzona w gwieździste niebo.
- Prawda. Ale nad morzem była jeszcze piękniejsza. Choć każda noc z tobą posiada swoją magię.
Patrzę na przyjaciela zarumieniona pod wpływem komplementu.
- India?
- Tak?
- Pamiętasz, jak śpiewałaś tą piosenkę podczas ogniska w zeszłym roku i ja cię nagrywałem?
Kiwam potakująco głową.
- Oczywiście, że pamiętam. To była nasza ostatnia noc nad morzem.
Przeczesuje dłonią włosy, widzę, że jest zażenowany.
- Bo widzisz… Azjatko, ja wysłałem to nagranie wydziałowi muzyki UL. I dzisiaj przyszła od nich odpowiedź. Chcą, byś przyjechała na rozmowę kwalifikacyjną i przeszła egzamin na wokalistykę. Dlatego przyjechałem dzisiaj do was, twój tata wyciągnął ze skrzynki list od nich, chciał ze mną omówić ewentualną sprawę twojego zamieszkania w Londynie.
Patrzę na niego zdezorientowana.
- Co?!
- Przyjęli cię na uniwersytet. No prawie. Ale byliby szczęśliwi, gdybyś zechciała u nich studiować.
- Wysłałeś im nagranie, jak śpiewam? Bez mojej zgody?
Podnoszę głos, wszystko we mnie buzuje. Chłopak podnosi ręce w geście poddaństwa.
- Przepraszam, India! Ale przecież to zawsze chciałaś robić, prawda? Śpiew jest całym twoim życiem! Ty to wiesz, ja to wiem, Ann to wie, twój ojciec, wszyscy, którzy cię znają, wiedzą, co jest twoją drogą w życiu! Nie mogłem pozwolić, byś przez tego idiotę Gabe’a zniszczyła sobie życie!
- Nie wierzę, że to zrobiłeś.
- Musiałem. I nie żałuję.
Podchodzi bliżej mnie.
- India, muszę powiedzieć ci coś jeszcze.
- Co takiego? – Jestem wściekła, a jednocześnie bardzo szczęśliwa. Ktoś się mną przejmuje. – Powiesz mi, że wysłałeś moje zdjęcia w bikini do jakieś gazety, by wyszły na plakatach?
Kręci przecząco głową, na jego wargach błąka się łobuzerski uśmiech.
- Nie, choć to byłoby fajne.
Prycham.
- India, chciałem ci powiedzieć, że posłucham twojej rady. To chyba idealny moment…
- Nie byłabym tego taka pewna.
Śmieje się i patrzy na mnie, w jego oczach jawi się łagodność i czułość.
- Możesz być zła za to, co zrobiłem…
- Właściwie to nie jestem – przerywam mu. – Tylko jest mi przykro, że nie powiedziałeś mi tego wcześniej. Wiesz dobrze, że nie przepadam za niespodziankami, nawet tymi najlepszymi.
- Wiem. – Ujmuje moją twarz w swoje dłonie. – India, może to za szybko, ale mam dość udawania i krycia swoich uczuć. Powiedz mi, dlaczego myślałaś, że jestem gejem?
Patrzę w jego szmaragdowe oczy i węszę jakiś podstęp, napinam mięśnie ramion.
- Ponieważ od dawna nie widziałam cię z żadną dziewczyną u boku.
- Nie widziałaś, bo od lat jestem zakochany w tobie. Choć ty mnie nigdy nie zauważałaś. A do tego teraz chodziłaś z Gabe’em. Bałem się ci o tym powiedzieć, ale teraz nie mam nic do stracenia. Kocham cię, India.
Czyżby największe marzenie czternastolatki miało się spełnić z kilkuletnim opóźnieniem?
Powiedział słowa, od których nie ma powrotu, unoszą się między nami, a ja nie wiem, co mam mu odpowiedzieć.
- Ja… - Pochylam głowę, jestem w całkowitej kropce.
- Nie oczekuję, że czujesz to samo. Po prostu miałem dość ukrywania tych uczuć, musiałem ci to powiedzieć. – Muska ustami mój policzek. – Kamień z serca.
Wypuszcza ze swoich dłoni moją twarz i odchodzi w stronę klubu. Zostaję na dworze i patrzę za szatynem.
Kocham cię, India.
Moje serce bije nierównym rytmem, na policzkach czuję ogień, w głowie mam mętlik.
Zawsze cię zauważałam. Zakochałam się w tobie już dawno temu, Jake. I czekałam, aż ty zakochasz się we mnie.
Puszczam się biegiem, przeskakuję stopnie, by jak najszybciej dogonić szatyna. Wynosi właśnie sprzęt, najwidoczniej nasz wieczór już się skończył. Ann patrzy na mnie podejrzliwie.
- Coś się stało?
Oddycham ciężko, moje serce wciąż galopuje.
- Jake – odzywam się.
Chłopak zerka na mnie, nie daje po sobie poznać, że coś się między nami wydarzyło.
Nie zważając na to, że trzyma wzmacniacz i obie ręce ma zajęte, podchodzę do niego, wspinam się na palce i całuję go w usta, lekko, delikatnie, jedynie przez parę sekund.
- Dziękuję za wszystko.
Nie spuszczając ze mnie wzroku, odkłada ciężki przedmiot na podłogę, przyciąga mnie bliżej do siebie.
- Czy to znaczy, że chcesz dać mi szansę?
- A zasługujesz na nią?
- Nie jestem pewien. – Zbliża swoją twarz ku mojej. – Może ty mi powiesz?
Całuje mnie delikatnie, a ja to odwzajemniam.
****
Od tego zdarzenia minął rok. Właśnie zaliczyłam ostatni egzamin na pierwszym roku wokalistyki. Mieszkam z Annemarie ulicę od domu Jake’a w Londynie, wszyscy studiujemy w tym mieście. Gościnnie występuję z „The Bandits”. Nasz związek ma się dobrze, kłócimy się, jak każda para, ale czuję, że jestem z kimś, kto naprawdę kocha mnie, a nie pieniądze moich rodziców. Nikt nie daje mi bezsensownych zadań. Wreszcie znalazłam swoje miejsce na ziemi.
Mój tata rozwiódł się z matką. Dakota i Austin zostali z nią, ale musieli wyprowadzić się z willi, tata ją sprzedał i zamieszkał w mniejszym domku bliżej centrum. Marie i Frank nadal dla niego pracują, ale nie narzekają. Zmiana wszystkim wyszła na dobre.
A Gabe już nigdy nie zobaczył, jak płaczę.
16 lipca 2014 r.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz