Powinnam przywyknąć już do tego, że nie jestem kimś zasługującym na spokojne dni, w których największą dramą byłby brak mielonej kawy w puszce o poranku. Nie, mnie się należało bieganie za szurniętymi ludźmi, którym się zdaje, że na świecie zapanowała anarchia i mogą robić, co im się żywnie zapragnie.
A niebiosa nie dodawały mi sił, bym znosiła to z godnością człowieka szlachetnego.
– Wracaj tutaj! – krzyczę, kiedy rabuś jest już prawie na wyciągnięcie mojej ręki.
Nie mam na tyle porządnego głosu, by go wystraszyć, ale mój okrzyk sprawia, że mężczyzna zerka na mnie przez ramię, przez sekundy nie jest skupiony na drodze, przez co nie zauważa wystającej płyty chodnika, potyka się i upada. A ja nie zwykłam przepuszczać szans, które mam dosłownie pod nosem.
Dopadam do niego i siadam mu na plecach, gdy próbuje wstać. Zaskoczony moim ciężarem znowu spotyka się z podłożem, a mnie przepełnia uczucie satysfakcji.
– Mam cię – mówię, wykręcając mu rękę do tyłu. – Koledzy nie ostrzegali, że w okolicy grasuje straszny urzędnik, który lubi łapać kryminalistów i wnioskować jako pierwszy o wysokie kary dla nich?
– Złaź ze mnie, ty dziwko!
– O sobie mówisz? – Nie daję sobą pomiatać, życzliwość zostawiam dla innych jednostek, jemu przyda się takie traktowanie, jakie zafundował sprzedawczyni u jubilera, którą na moich oczach chciał okraść. – Bo w tej chwili zachowujesz się, jakbyś niczemu nie był winny. Co by koledzy powiedzieli na jawne odcinanie się od rodzinki?
Szczerze to nie rozpoznaję w nim nikogo z poszukiwanych przez miejscowy wydział sprawiedliwości przestępców, ale nie mam wątpliwości, że jest członkiem jakieś lokalnej grupy. Tylko dołączając do którejś, jest się w stanie przeżyć w tym mieście, jeżeli nie ma się predyspozycji do bycia dobrym człowiekiem. W innym przypadku ginęło się w głupi, łatwy do wyjaśnienia sposób i to szybciej niż później.
– Złaź, kurwa! – Mężczyzna jest wściekły i pod wpływem emocji mógłby pokazać więcej siły, ale nie po to spędziłam lata na różnych matach i setkach sparingów, by nie umieć teraz wywalczyć swojego.
– Ani mi się śni.
Rabuś próbuje i tak, po czym kolejny raz kończy zmieciony do parkietu. Przeklina jeszcze gorzej i głośniej, jakby sądził, że gromadzący się gapie przyjdą mu z pomocą. Płonne jego nadzieje. O moich akcjach jest już na tyle głośno, że moja twarz pojawiła się nawet na plakatach w okolicy z podpisem, by się do mnie zgłaszać w ramach potrzeby. Że też ci durni złodzieje nie mają chwili na zapoznanie się z nimi, może wtedy nie decydowaliby się na łamanie prawa w mojej obecności.
Choć się szarpie, udaje mi się skuć go kajdankami. Nie wiem, kto zdołał zawiadomić służby, ale pod krawężnik zajeżdża radiowóz i już wiem, że czeka mnie powtórka z rozrywki. Podobna myśl musiała pojawić się również u funkcjonariuszy, którzy wysiedli z pojazdu, by zobaczyć mnie nie po raz pierwszy przygniatającą innego człowieka do podłoża.
– Znowu pani? – marudzi jeden z nich, ale posłusznie obaj podchodzą, by przejąć ode mnie delikwenta.
– Dzień dobry – witam się z nimi. – Wiem, że panowie to każdego dnia są mocno zajęci, dlatego chciałam nieco pomóc i złapałam tego tutaj gagatka. Trudno mi powiedzieć, ile ukradł, ale widziałam na własne oczy, że groził kasjerce bronią. Zabiorą go panowie?
Nauczona doświadczeniem od razu przechodzę do rzeczy, bo nie warto marnować czasu żadnej ze stron. Gdy policjanci chwycili mężczyznę pod pachy, dodaję szybko:
– Dojadę na posterunek własnym samochodem zaraz za panami.
Ten, który odezwał się wcześniej, kiwa mi głowa:
– Proszę zajrzeć do funkcjonariusza Jacksona.
– Zrozumiałam.
Nie patrzę, jak odchodzą, muszę bowiem wrócić do samochodu zaparkowanego przed okradzionym sklepem. Tam też zostanie wysłany inny radiowóz, bo przecież trzeba przesłuchać kasjerkę, właścicieli i tych świadków, którzy mają dość odwagi, by z czymkolwiek zdradzić się przed stróżami prawa. W takim też przyszło żyć społeczeństwie, że niektórzy wolą się nie wychylać, byle tylko uchronić się przed czyimś gniewem i zemstą. Ja nie boję się reagować, umiem być głośna i się bić, co sprawia, że może i mam posłuch na swojej dzielnicy, ale i jestem na czarnej liście u kilku indywiduów.
Cóż, moja przeszłość mnie taką uczyniła, a teraźniejszość z tego korzysta.
Obok mojego samochodu już widzę kolejny radiowóz, szybko mówię zatrzymanemu policjantowi, kim jestem – legitymacja urzędnika na piersi pozwala na jeszcze szybszą weryfikację – tłumaczę, że widziałam się już z innym zespołem i niedługo zajadę na komisariat. Mężczyzna przekazuje te informacje komuś przez krótkofalówkę, po czym nakazuje mi nie zwlekać z pojawieniem się.
– Rozumie się – mruczę, nim wsiadam do swojego renault i ruszam w drogę.
Na posterunku też mało kto jest zdziwiony moim widokiem. To bowiem nie pierwsza moja wizyta – nawet nie dziesiąta, jestem tu w miarę regularnie od kilku lat – przez co zamiast standardowych pytań, jakie czekają na innych ludzi, ja jedynie przechodzę, witając się z kolejnymi pracownikami, aż wjeżdżam na piąte piętro tego nieznośnego przybytku i zachodzę do boksu funkcjonariusza Jacksona. Ten już mnie oczekuje, co dobrze wróży – tę sprawę będę mogła załatwić sprawnie i szybko, a właśnie na tych przymiotach bardzo mi w pracy zależy.
– To co mamy tym razem? – pyta Jackson, a ja bez zwłoki przechodzę do rzeczy.
Zrelacjonowanie wydarzeń zajmuje mi kilka minut, funkcjonariusz wypełnia odpowiednie rubryki w protokole przesłuchania – nawet wylegitymowanie mnie zajmuje mu sekundy, bo już zdołał przyswoić numery mojego dowodu osobistego, jak i legitymacji urzędniczej – weryfikuje, czy nie pominął niczego, o czym wspomniałam, po czym mogę złożyć podpis i przejść do kolejnych obowiązków) tego dnia.
– Mam nadzieję, że nasze kolejne spotkanie nie nastąpi tak szybko – rzuca mi Jackson na odchodne i wraca do siebie, a mnie czeka jeszcze jedna przejażdżka windą.
Nie ma w tym niby nic strasznego, ale kinematografia i literatura dały mi sporo szans na zorientowanie się, że windy nie do końca są przyjazne i lepiej mieć się na baczności. Przez to zachowuję czujność i nasłuchuję, czy może dźwig właśnie nie nadjeżdża. Przez to moja uwaga nie skupia się aż tak na innych rzeczach.
Nie wiedziałam, że dotykam skóry na wewnętrznej stronie lewego przedramienia, póki za sobą nie usłyszałam znanego:
– Znowu to robisz.
Od razu rozpoznaję, do kogo należy ten głos, ale ani myślę odwracać się do jego właściciela. Nadal czekam na windę, starając się nie myśleć za bardzo o tym, że znowu jestem w tym budynku, którego nigdy nie lubiłam odwiedzać, i że to mi się nie zmieniło. Postępuję tylko krok w bok, by tamta druga osoba znalazła się także naprzeciw szybu, gdyby też planowała wsiąść do dźwigu, ale nie w smak mi jest, że się spotykamy i że najwidoczniej spędzimy kilkanaście sekund w dość ciasnej, klaustrofobicznej wręcz przestrzeni.
Wolałabym być gdzieś indziej, ale że najważniejszą sprawę mam już załatwioną, mogę nieco spuścić z tonu i nawet pozwolić na pewien small talk. Przynajmniej dopóki nie zacznie mnie on porządnie drażnić.
– Cześć – odzywam się, ściągając rękaw bluzki w dół, by w ten sposób powstrzymać się od dalszego dotykania tatuażu. Zagoił się lata temu, więc pocieranie nic by nie zrobiło, ale nie chcę, by mężczyzna przy moim boku wciąż do niego wracał w swoich wypowiedziach.
– Jak się miewasz? Co tu w ogóle robisz?
– Zgłaszam kolejne naruszenia, a przyjście tutaj kosztowało mnie wiele wysiłku fizycznego i muszę przez chwilę dojść do siebie, ale na innych polach jakoś sobie radzę. Jak u ciebie?
Chcę udawać, że nic a nic mnie to nie obchodzi, i może by mi to wyszło, gdyby obok stał ktoś inny. Ale nie, los musiał skrzyżować moje ścieżki akurat z człowiekiem, z którym kiedyś chciałam mieć wszystko, choć to od początku było niemożliwe.
Nigdy nie powinnam go kochać, wtedy żadne wspomnienie nie bolałoby aż do skrętu wnętrzności.
Szkoda, że nie da się cofnąć czasu.
– Jak widzisz, jeszcze żyję.
– A to wielki sukces, naprawdę.
Nie powinnam być sarkastyczna, nie, kiedy oboje straciliśmy bliskie osoby, ale to mój mechanizm obronny. Jeżeli w ten sposób dam mu do zrozumienia, że jestem kimś innym, że nie da się mnie omamić ani oszukać, może tego nie spróbuje.
– Tak, to sukces. Awansowałem też, ale dowiedziałem się, że za nieco lepszym pieniądzem idzie więcej pracy i niebezpieczeństw. Co takiego zgłosiłaś? Mogłaś dać mi wcześniej znać, że się tu wybierasz, przyjąłbym od ciebie zgłoszenie.
Nieco zaskoczona tym jego uprzejmym zruganiem mnie patrzę na niego i napotykam jego wzrok utkwiony w mojej twarzy. Uśmiecha się i zagląda to w jedno, to w drugie oko, jakby chciał sprawdzić, czy ich wyraz z upływem czasu uległ zmianie jak moja postawa, czy raczej przywoła choć cień tego, co mieliśmy przed laty.
Nie chcę do tego wracać.
– Nie mam twojego numeru, poza tym masz też inne obowiązki. Twoi koledzy byli dość pomocni, jeden to już mnie kojarzy z innych zgłoszeń, więc ułatwia mi sprawę, od razu przechodząc do rzeczy.
– Podejrzewam, że mnie poszłoby jeszcze lepiej.
Tłumię westchnięcie i chęć obrzucenia go pełnym dezaprobaty spojrzeniem. Dawniej miał podobne odzywki, wtedy uważałam je za urocze, teraz nieco mnie odpychają.
Nie mówię nic więcej, pakuję się do windy, by zjechać na pierwsze piętro, a on wszedł za mną. Dziwi mnie to.
– Nie masz żadnej pracy do wykonania? – pytam.
– Mam, ale widzę cię po raz pierwszy od kilku miesięcy, pomyślałem, że wypijemy razem kawę czy coś. Praca może zaczekać.
– Powiedz to ludziom, którzy zaufali w twoje szybkie odnalezienie zaginionych bliskich, raczej nie będą aż tak zadowoleni.
Można by uznać, że próbuję wbić mu szpilę w plecy, ale taka jest prawda – jego opieszałość i zwłoka w wypełnieniu obowiązków służbowych przekładają się na opóźnione efekty działań, a nie może ukryć, że pracuje w wydziale do spraw osób zaginionych. Każdego dnia czuje na sobie presję, ja na jego miejscu nie szukałabym wymówek, a z przerw korzystała wtedy, kiedy naprawdę będę tego potrzebować.
– Dzięki, ale nie mam ochoty na żadną kawę, poza tym spieszę się do własnych spraw.
– Nie jesteś zmęczona takim życiem?
Patrzę na niego i milczę, a winda dociera na pierwsze piętro. Mam wielką ochotę znowu dotknąć swojego tatuażu, ale powstrzymałam się. Po co pokazywać mu, że nadal mam ten sam sposób na uspokajanie się w stresujących sytuacjach? Znowu patrzyłby na mnie z tą litością, której nie lubię, i próbowałby jakoś pomoc.
Nie potrzebuję go już w swoim życiu, nauczyłam się, że nie jest moim wszystkim, że sama sobie radzę.
Wychodzę z windy, chcąc przejść przez główny hol i wydostać się z budynku, by nie starał się chwycić mnie za gardło i przydusić swoją atmosferą. Nie kłamałam, naprawdę zmierzam teraz do innego miejsca, by działać dalej, a przez myśl mi przechodzi, że wybranie sobie zawodu urzędnika to mógł być jeden z mniejszych błędów, za co teraz przychodzi mi płacić.
Nie uchodzę jednak za daleko, bo mężczyzna znowu staje mi na drodze. Zatrzymuję się raptownie, byle tylko nie zderzyć się z jego klatką piersiową, podnoszę nieco głowę, by spojrzeć mu w oczy.
– Nie jesteś zmęczona tym wszystkim? – powtarza, także na mnie patrząc.
– To lepsze od tego, co miałam, zanim uwolniłam się z tamtego piekła, więc nawet mimo zmęczenia miewam się dobrze. A teraz wybacz, muszę iść. Do kiedyś.
Wymijam go, by ruszyć w swoją stronę – w tym do słońca, które tego dnia chce przyświecać na zewnątrz – gdy słyszę go, jak cytuje:
– „Nad rzekami Babilonu – tam myśmy siedzieli i płakali, kiedyśmy wspominali Syjon”.
Odwracam się z powrotem w jego stronę, a gniew płonie w moich żyłach.
– Ani się waż – syczę. – Nie masz prawa wypowiadać tych słów.
Zwykle się tak nie zachowuję, nie bywam też dla niego tak wredna, kiedy jeszcze więź między nami miała w sobie coś z piękna, ale minęło dość czasu, bym zweryfikowała nie tylko podejście do wielu spraw, ale i do ludzi, którzy byli mi bliscy.
On jest jedną z nich.
– Nie ja cię wtrąciłem do tego piekła.
– Ale byłeś jego częścią. I jako jedyny nie chcesz dać mi o nim całkowicie zapomnieć.
Ile bym nie uczęszczała na terapię, ile bym nie uważała, że jest już lepiej, że sobie radzę i może nawet zdołam nawiązać w końcu jakieś nowe relacje poza czysto zawodowymi, to w którym momencie muszę na niego wpadać i liczyć się z powrotem okrutnych wspomnień.
Nie kontroluję tego, że dłoń ponownie ląduje mi na wewnętrznym przedramieniu drugiej ręki. Tym razem pocieram go przez rękaw, doskonale wiedząc – on też dobrze wie – że właśnie przejeżdżam palcami po czarnym Ps 137. Słowa tego psalmu brzmią mi w głosie, ale daleko temu było do modlitwy czy błagań, raczej można było skojarzyć to z wewnętrznym krzykiem rozpaczy, którego nikt nie zdoła w porę usłyszeć.
Mężczyzna, dawny kompan niedoli, który był traktowany jednak lepiej ode mnie, chucherka o innym kolorze skóry i zbyt jasnych oczach, by bez problemu w nie patrzeć, nadal stoi przy moim boku. Nie mam sił i chęci, by się z nim mierzyć, więc kolejny raz wymijam go z krótkim:
– Na razie – i zbiegam schodami na chodnik, by ruszyć nimi w stronę parkingu. Nie wiem, czy jeszcze mnie widzi, gdy wypadam za róg i prawie że zgięta w pół staram się zaczerpnąć świeżego powietrza.
Sama pogoń za złodziejem, złapanie go i rozmowa z Jacksonem to było nic, zwykła codzienność, do której przywykłam. Na moją reakcję wpłynęło to, że spotkałam kogoś, kto przed laty był mi najbliższy, a teraz mogłam go traktować go jedynie jako największego wroga, zło wcielone.
Naprawdę uważałam, że nie powinien cytować Psalmu 137. Mogło mu się wydawać, że też jak ja trafił do niewoli, ale u mnie było to coś dosłownego – porwana ze swojego plemienia jako odkupienie za niespłacony dług, zmuszona do pracy i usługiwania innym, z dala od tego, co stanowiło kulturę i dziedzictwo. On był tej samej rasy co rodzina, u której się „wychowywaliśmy”, traktowano go znacznie lepiej. To on sam postanowił robić za męczennika, bylebym nie tkwiła w tym piekle całkowicie sama.
A ja jak głupia uwierzyłam, że jest taki jak ja.
Nie umiem wyrzucić z głowy wspomnień, które zaatakowały mnie w tej chwili słabości. Przez to nie znalazłam w sobie dość sił i szybko przejść przez drogę, przez co przystanęłam przed pasami i jak kania dżdżu wyczekiwałam zmiany koloru z czerwonego na zielony. Parking jest za moimi plecami, jak i mój samochód, ale na razie nigdzie nim nie jadę, teraz powinnam spotkać się z kimś i zwrócić do wykonywania obowiązków. Patrząc przed siebie, dostrzegam wysoką, znajomą postać w płaszczu. Ona też mnie widzi, unosi dłoń w geście powitania i woła:
– Gae Nari*! Cześć!
To nie jest jego normalne zachowanie – jak na taki wygląd przystało, czyli wzrost, szczupłość, ciemne włosy, bladość cery i prawie granatowe oczy, mężczyzna należy raczej do mruków wychodzących z cienia niż ekstrawertyków, ale rozumiem jego postawę w tej chwili. Jest wielce możliwe, że w swoim zamyśleniu go nie dostrzegę i ominę, nie zdając sobie sprawy z jego obecności, a przecież dalsze działania tego dnia mamy wykonywać razem.
– Cześć, panie Grass – też mu odmachuję, by miał pewność, że go widzę i za moment spotkamy się po jego stronie.
Dobrze, że mój zawodowy partner – w przeciwieństwie do niektórych ludzi – umie odczytywać sytuacje i nie czai się, by także wbiec na przejście i spotkać mnie gdzieś na środku zebry. To byłoby bez sensu, gdyby musiał się wracać do poprzedniego miejsca. Poza tym raczej nic nie powinno mi się stać podczas przekraczania tych kilkudziesięciu metrów zgodnie z obowiązującymi przepisami ruchu drogowego.
Dla zachowania jeszcze większego bezpieczeństwa rozglądam się na prawo i lewo, by sprawdzić, czy nie zbliża się może jakaś biała ciężarówka – oglądanie pewnych seriali stworzyło we mnie fobię, o której nikomu nie powiedziałam i nie mam zamiaru tego robić – po czym z innymi pieszymi ruszam przed siebie. Kolega nie pokazuje wyrazem twarzy żadnej emocji na mój widok, właściwie przez większość czasu zachowuje się niczym pokerzysta, ale nie przeszkadza mi to. Jego ekspresja przejawia się w słowach i w wypowiedziach, tyle wystarcza do komunikacji i niedziałania sobie na nerwy.
– Hej, Grass. Dzięki że tu zaczekałeś.
– Nie ma sprawy. Jak tam u Jacksona? Zgłoszenie zmieni się w akt oskarżenia?
Oczywiście partner już wie, co takiego zdołałam tego dnia osiągnąć, bo stale byliśmy w kontakcie dla lepszej efektywności w pracy zespołowej.
– To więcej niż pewne – przytakuję. – Nie tylko złapałam tego typka na gorącym uczynku, świadkowie potwierdzili moją wersję, to samo można zobaczyć na dostarczonym przez właściciela sklepu nagraniu. Aż dziwne, że tyle osób jednak zechciało współpracować, by doszło do podobnego dobrego uczynku.
Przemierzamy część handlową miasta, wciąż mając się na baczności, gotowi złapać kolejnego przestępcę, któremu przyszło stanąć na naszej drodze. Na niektórych słupach dostrzegam nieco zniszczone już plakaty ze swoją twarzą ostrzegające przed zbyt gorliwym urzędnikiem, ale pan Grass, choć jest równie skuteczny co ja i może budzić niepokój, nie widzi ani jednego przedstawiającego jego. Z tego też względu nie wiem, które z nas tak naprawdę stanowi większe zagrożenie dla wszelkiego rodzaju przestępców.
– Niektórzy chyba mają dość bezczynności – ocenia mężczyzna. – Wiesz, w świecie, w którym zło tak się panoszy, że aż cię to wkurza, zaczynasz myśleć nad pewnego rodzaju buntem i zachowaniami, które będą stały w opozycji. Tym samym zaczynasz, czasami nie w pełni świadomie, przyczyniać się do większej ilości dobra. Kto wie, może niedługo zmienimy nieco kurs i świat będzie musiał poczekać nieco dłużej na samozniszczenie?
Posyłam mu długie spojrzenie.
– Jak na kogoś o tak ponurej aurze mówisz zaskakująco optymistyczne rzeczy – zauważam, na co towarzysz nieco pochmurnieje.
– A co, myślisz, że w mojej głowie panują jedynie myśli o zagładzie i śmierci?
Wzruszam ramionami.
– Czasami odnoszę takie wrażenie. Wiem jednak, że gdyby w istocie tak było, nie pracowałbyś jako terenowy urzędnik jak ja, a zajmował się czymś… mroczniejszym. I niebezpiecznym.
– Ta praca też bywa niebezpieczna.
– Dlatego wykonujemy ją w duetach. Czy z tej okolicy były ostatnio jakieś zgłoszenia od obywateli?
Nie tylko ludzie jak my, zatrudnieni w celu wyłapywania przestępców i wsparcia służb porządkowych, przyczyniali się do skuteczniejszej walki z przestępczością. Także zwykły szary Kowalski mógł czuć się w obowiązku, by powstrzymać kogoś przed włamaniem, kradzieżą czy zniszczeniem mienia publicznego lub prywatnego.
– Odnotowano dwa minionej doby, możemy się im przyjrzeć, jeśli jeszcze nie zgłodniałaś po wydarzeniach z rana, lub pójść do którejś z gospodyń i wprosić się na obiad. Co wolisz?
Jestem znana ze swojego poczucia obowiązku, co nie zmienia tego, że jako człowiek muszę coś jeść, by mieć energię do łapania przestępców. Do tego od śniadania minęło już na tyle dużo czasu, by mój żołądek zaczął się odzywać.
– Możemy iść coś zjeść. Masz jakieś konkretne miejsce na myśli?
Zamyśla się, a jego długi płaszcz furkocze za nim, gdy idziemy przed siebie, oddalając się coraz bardziej od posterunku i mojego dawnego towarzysza, z którym nie chcę mieć za wiele wspólnego.
– Pamiętasz tę restauracyjkę starszej pani, bodajże Shin? Miała bardzo dobry makaron z zielonym sosem. Pamiętam jego smak, ale nazwy ani trochę.
– „Obiady u Nany”, bo pani Shim, właścicielka, ma na imię Nana – poprawiam go, rozpoznając szybko miejsce, o którym wspomina. – I ma dobre schabowe. Z chęcią u niej zjem. Ale to chyba powinniśmy skręcić na następnym skrzyżowaniu.
Grass uśmiecha się pod nosem, przez co wygląda bardziej dostępnie.
– Skoro pamiętasz i drogę, to prowadź, panno Gae.
Prycham nieco rozbawiona, po czym wykonuję polecenie – Grass jest starszy i wiekiem, i stażem pracy, do tego odniósł więcej ran i złapał więcej złych ludzi. Przy tym nie ma problemu z tworzeniem zawodowego duetu z młodszą od siebie kobietą, która na pierwszy rzut nie wygląda ani na szybką, ani na taką, co to umie się bić i przy tym prawie że nie obrywać. Gdy inni urzędnicy patrzą na mnie z niedowierzaniem lub troską, on od początku traktuje jak osobę równą sobie. To dzięki takiemu podejściu nie tylko szybko odnalazłam się w narzuconej mi przez los pracy – gdybym miała prawo głosu, postąpiłabym nieco inaczej – i nie narzekam zbytnio na to, co mi się przydarza każdego dnia.
Mogę powiedzieć, że mój humor nieco się poprawił, kiedy przed „Obiadami u Nany” nie zauważam stojącej kolejki. Przywykłam, że lokal ten cieszy się renomą i bardzo dobrymi potrawami, które przyciągają klientów, cieszę się, że będziemy w stanie szybko wejść i coś zamówić, zamiast najpierw nawdychać się wspaniałych, apetycznych zapachów i walczyć z napływającą do ust śliną.
Wchodzę do środka pierwsza, przytrzymuję jednak drzwi dla Grassa, bo nie jestem nieczułym dupkiem jak niektórzy znani mi ludzie, po czym witam się z właścicielką – a przynajmniej tak mi się początkowo wydaje, że to ona stoi za ladą.
– Dzień dobry, czy jest wolny stolik dla dwojga i czy…?
Nie kończę zadawać pytania, bo stwierdzam, że kobieta, która zaskoczona na mnie patrzy, jest za młoda na właścicielkę. I ta raczej nie trzymałaby w tej chwili w ręce całego zwitku banknotów. Dostrzegam otwartą kasetkę, a kątem oka dostrzegam i postać, która właśnie skrada się do mnie z lewej strony, idąc blisko ściany. W lokalu nie gra muzyka, nie chodzi klimatyzacja, nie dochodzą dźwięki używanych sztućców. Da się za to odczuć obecność śmierci.
A to nie może wróżyć niczego dobrego.
Wychodzi na to, że napastnicy, którzy pokusili się o dokonanie przestępstwa w tym lokalu, nie spodziewali się na razie nikogo zastać. Nawet skradająca się postać nie jest w stanie w porę się osłonić, przez co obrywa ode mnie brzegiem otwartej dłoni w szyję. Mogłabym spróbować uderzyć w splot słoneczny, ale to mogłoby nieść szybkie konsekwencje, a nie mam uprawnień do pozbawiania życia.
Szkoda.
– Co tu się dzieje? – grzmi Grass za moimi plecami i dopada do kobiety, która próbuje uciec na zaplecze, zostawiając za sobą otwartą kasetkę. – Panna to się dokądś spieszy?
Nie słucham, czy już ją aresztuje, czy na razie przesłuchuje uprzejmie lodowatym tonem, bo mój przeciwnik okazuje się twardszy – cios nie zrobił mu zbyt wielkiej krzywdy, może nieco lekko wytrącił z równowagi, przez co się zachwiał, ale jest w stanie kontratakować.
Wyprowadza więc własny cios, a gdy się przed nim uchylam, obraca się i rusza między stolikami. Gnam za nim, bo poza tym, że coś można mu było zarzucić, jest w nim coś także znajomego.
Jakby ten dzień nie dał mi już zbyt wiele z mojej przeszłości.
Mijając lodówkę, dostrzegam coś leżącego na podłodze i na moment przystaję. Czuję, jak żółć podchodzi mi do gardła, gdy rozpoznaję w postaci właścicielkę restauracji. Ledwo, bo ledwo – jej twarz jest prawie że krwawą miazgą, z brzucha też zieje rana, gdyby się przyjrzeć, można by dostrzec jej wnętrzności.
Z pewnością nie zasłużyła na taki los.
– Skurwysyny – mruczę, po czym ponawiam pościg.
Wiem, że w tej okolicy lokalne mają tylne wyjście, nie dziwi mnie, że morderca spróbował się nim wydostać. Także przechodzę przez drewniane drzwi i znajduję się w zaułku prowadzącym do głównej ulicy. Nadal trwa dzień, dopiero dochodzi południe, a jakoś tak człowiek może się poczuć nieswojo w panującym tu półmroku. Do tego gdzieniegdzie pozostawiono puste, złożone kartony i worki ze śmieciami. Za większymi z nich można by się na chwilę ukryć. Mam tego świadomość, toteż stąpam ostrożnie i powoli, byle tylko w porę dostrzec podejrzany ruch.
Tyle że w tym przypadku przeciwnik lepiej zna to miejsce, skoro potrafi na tyle zniknąć mi z oczu, by zyskać przewagę i wystraszyć, pojawiając się nagle za mną.
A właściwie dając o sobie znać za pomocą dotyku. Takiego, którego nienawidzę, bo kojarzy mi się z dawnym piekłem i traumą, z której nie zdołałam się wyleczyć.
– Mam cię – szepcze mi do ucha, a ja, choć wcześniej nie drgnęłam, wystraszona dotykiem, tylko zesztywniałam, teraz czuję, jak po ciele przebiegają mnie ciarki.
Ręka, która przesuwa się w dół moich pleców, może sobie i być ciepła, ale nie ma w tym zupełnie nic przyjemnego. Ruch ten wzbudza we mnie raczej obrzydzenie i chęć pokazania gościowi, który się na niego zdobył, gdzie jego miejsce. Pokazania mu tego, czego nie umiałam zrobić jako nastolatka.
Postępuję naprzód, byle tylko jego dłoń dotykała powietrza, po czym obracam się, by stanąć z nim twarzą w twarz.
Nie zmienił się za wiele. Kwadratowa twarz prosi się o wymierzenie ciosu, spojrzenie pełne wyższości wciąż wzbudza irytację. Tylko ślady krwi, jakie mogę dostrzec na jego ubraniu, sprawiają, że jest mi całkowicie obcy. A swoje za uszami i tak ma.
– Nie wydaje mi się, byśmy byli ze sobą aż tak zaprzyjaźnieni – zauważam, na co mężczyzna jedynie głośno się śmieje.
– Och, proszę cię, Nari. Kiedyś byliśmy bardzo blisko, czyżbyś już zapomniała?
W przeszłości wielu osobników płci męskiej chciało się do mnie aż nadto zbliżyć – zaczynając od mojego rodzica zastępczego, który znienawidził mnie na wieki wieków po tym, jak oberwał ode mnie kopniaka prosto w krocze i istniało ryzyko, że kolejnych, tym razem własnych, dzieci mieć nie będzie.
Ale to nie był on. Ani też kolega, który na posterunku chciał dać mi do zrozumienia, że się marnuję, robiąc to, co robię. Jakby sądził, że wie lepiej, co w moim życiu ma znaczenie, jakby przeżywał je za mnie.
Wolne żarty.
Odsuwam się jeszcze dalej, byle tylko znaleźć poza zasięgiem obu jego rąk, ale ich właściciel nie jest zadowolony z takiego obrotu sprawy. Dość szybko rusza do ponownego ataku na moją przestrzeń osobista, jakby w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że nie może jej zagarnąć, bo nie należy do niego. Czy naprawdę w swoim istnieniu nie mam zupełnie nic do powiedzenia?
Dostrzegam, co się u niego zmieniło – jest silniejszy. O wiele bardziej niż gdy próbował się do mnie dobierać na kanapie w salonie, gdy myślał, że ani rodzice zastępczy, ani przybrane rodzeństwo tego nie zauważą (tak naprawdę mając przyzwolenie każdego poza mną). Mogłam to przewidzieć, w końcu minęło dość czasu, by zadbać o tężyznę fizyczną, zamiast zamienić się w pana z piwnym brzuchem, ale jego siła może być moją zgubą. Kiedy nim kierują mięśnie, ja muszę użyć głowy, by nie dać się skrzywdzić.
A że coś mi grozi z jego strony, rozpoznaję po spojrzeniu, jakim mnie obrzuca. Jakbym była łatwą ofiarą, którą będzie miał w swoich rękach w ciągu sekund. Patrzy na mnie pożądliwie i z uśmiechem kogoś, kto knuje coś złego. Znowu wyciąga ku mnie ręce, a ja obserwuję go, by ocenić, kiedy przejdzie do prawdziwego ataku. Lata doświadczenia w pracy nauczyły mnie wychwytywać sekundy zawahania i gotowości, przez co ciężej jest mnie zranić pierwszym ciosem czy też bardzo zaskoczyć, gdy od początku widzę swojego przeciwnika.
Problem stanowi jednak miejsce – zaułek jest dość wąski, do tego z obu stron stają p[wilony o ścianach, które raczej nie sprzyjają temu, by się od nich odbijać. Wyskoki i próby kopania z powietrza mogą się tu nie sprawdzić, więc porzucam myśl o takim ataku. Pozostaje mi trzymać się twardo podłoża i tak zakręcić wokół mężczyzny, by sprowadzić go do parteru, zanim znowu mnie dotknie lub – co o wiele gorsze – jego ręce znajdą się pod moimi ubraniami. Widzę po nim, że właśnie tego spróbuje.
A nie zamierzam stać się ofiarą gwałtu. Ani tego dnia, ani kiedy indziej. W ogóle.
Rusza na mnie z pomrukiem wydobywającym mu się z piersi, a ja nie mam gdzie się ukryć. Pozostaje mi uniknąć jego ciała, prześlizgiwać się, nim mnie obejmie.
Cóż. Łatwo powiedzieć, gorzej z wykonaniem, kiedy przestrzeń nie pozwala na zbyt wiele manewrów. Staram się przemknąć przy jego boku, ale udaje mu się mnie rozczytać i pochwycić. Tłumię pisk i zaczynam się szarpać, byle tylko się uwolnić. Używam przy tym łokci, by uderzyć, na moment wytrącić go z równowagi, ale sama nieco się przy tym chwieję. Wykorzystuje to, by pochwycić mnie mocniej i sięgnąć dłonią do mojej piersi.
Co z tego, że od skóry dzielą bielizna, podkoszulek i sweter, kiedy ja to czuję i nie jest to komfortowe? Momentalnie się spinam, a on znowu szepcze:
– Poddaj się, Nari, zabawimy się nieco. Nikt nie będzie wiedział, co się tutaj wydarzyło.
Chyba jest niepoważny. Dopiero co brał udział w brutalnym zabójstwie kobiety – nie uwierzę, że nie przyłożył do tego ręki, skoro ma na ubraniu plamy krwi, a sam nie wygląda na rannego – to teraz chce mnie zmusić do aktu seksualnego? Tu, w cholernym zaułku? O nie, nie ma na to mojej zgody.
Ze względu na bliskość naszych ciał czuję jego rosnące pożądanie i obrzydza mnie to strasznie. Nie mogę jednak pozwolić, by uczucie to mnie zdominowało i przez to stracić czujność. Muszę działać, zebrać siły i stanąć do walki jak równy z równym. Nie chodzi już tylko o to, by ukarać go za to, co najwidoczniej zrobił, ale też by nie stać się jego kolejną ofiarą.
Mimo że jest tak blisko i zdaje mu się, że w swoich objęciach może mnie mieć, bo przestanę stawiać opór, myli się w tym – nie po to zaczęłam trenować sztuki walki i doskonalić się, by pokonać miał mnie jeden z demonów dawnego piekła. Co to, to nie.
Nawet jeśli on ma inny pomysł.
– Ej no – syczy mi do ucha, uruchamiając twarz mocnym chwytem za brodę. Śmierdzi mu z ust, dlatego wstrzymuję oddech. – Nikt nie będzie wiedział, że się tak zabawiliśmy, jeżeli nikomu nie powiesz. Bądź więc wreszcie cicho i zachowuj się jak dziwka, którą zawsze byłaś, okej?
Mam ochotę mu odpyskować, ale przez ten chwyt nie jestem w stanie wypowiedzieć choćby słowa. Nie znajduję też za bardzo pola, by przejść do ataku, ale nie zamierzam się poddawać. Gdzieś tam w lokalu nadal jest Grass, który zdoła zauważyć, że nie wracam, i zacznie mnie szukać lub przynajmniej wołać. Stwierdzam, że powinnam być w stanie mu odpowiedzieć.
Mężczyzna nadal się nade mną pochyla, trzyma brodę, a drugą rękę wsuwa pod mój bordowy sweter i sunie nią po gołej skórze, zmierzając w kierunku piersi. To już podchodzi pod jawne molestowanie seksualne, a on wyraźnie daje do zrozumienia, że chce czegoś więcej. Czegoś, co wymykało mu się przez lata, bo nigdy, choć mieszkaliśmy część naszych żyć pod jednym dachem, nie skosztował w pełni.
Ani myślę zgadzać się na stosunek, zamierzam walczyć, jak czyniłam to w dorosłości, by nikt więcej mnie nie skrzywdził, bym nie wróciła do piekła ani nie uczyniła sobie nowego. Dlatego podejmuję krok do przodu, nieco zmieniając środek ciężkości i tak szybko próbuję przerzucić własne ciało, że typ nawet się nie orientuje, kiedy mam jedną rękę wolną i mogę zaatakować.
Oczywiście, korzystam z tego bez większego namysłu. Bo chodzi tu o coś więcej niż tylko takie sobie obmacanie.
Udaje mi się wyprowadzić na tyle mocny cios, by wypuścił mnie z objęcia. Wykorzystuję to, by odepchnąć się od ściany, wskoczyć za niego i wykręcić mu ramię, przyciskając go do podłoża. Serce tłucze mi się w piersi jak oszalałe, dyszę ciężko, ale byłam jestem, że zdołałam go zaskoczyć.
By przyszpilić go jeszcze bardziej, wbijam mu kolano w plecy, na co cicho wyje niczym złapane w pułapkę zwierzę. Nie wiem, ile z tego to jego gra, ale nie pozwalam sobie na rozproszenie.
Nie przeszkadza mi, że właśnie w tej chwili zadaję mu ból. To może być nic w porównaniu do tego, co mnie wyrządził, gdy chciał mnie zgwałcić. Jeśli sądził, że po latach mu się to uda, to naprawdę srogo się pomylił. Teraz mam w sobie jeszcze więcej siły, ale też władzy, co chyba mu umknęło.
– Artykuł sto dziewięćdziesiąt siedemdziesiąty pierwszy kodeksu karnego** – mówię głośno, by usłyszał mnie pomimo jęków bólu, jakie z siebie wydawał. – Kto doprowadza inną osobę do obcowania płciowego przemocą, groźbą bezprawną, podstępem lub w inny sposób mimo braku jej zgody, podlega karze pozbawienia wolności od lat dwóch do lat piętnastu.
Jeszcze mocniej przygniatam go do podłoża. Tuż za sobą słyszę kroki i głosy nadbiegających policjantów.
– Gae Nari, gdzie jesteś? – Rozpoznaję głos Grassa, szybko odpowiadam.
– W zaułku, pospieszcie się!
Pierwsi funkcjonariusze dopadają do mnie i przejmują wierzgającego mężczyznę, a ja odsuwam się, na ile mogłam, by go jakoś stąd wywlekli, wpakowali do radiowozu i zawieźli do aresztu, gdzie będzie się gęsto tłumaczył z tego, co się tutaj wydarzyło.
Nie wiem, czy bardziej chce mi się wymiotować, czy może jednak osunąć o ścianę za plecami i zemdleć. Adrenalina zaczyna nieco przygasać w moich żyłach, oddycham ciężko i zastanawiam się – nie po raz pierwszy, szczerze mówiąc – czy faktycznie wybrałam dla siebie odpowiednią drogę zawodową, czy to może jednak nie był błąd i należało zostać referentem w jakimś urzędzie miasta na prowincji.
Zmiany mogły jeszcze nadejść, ale czy powinnam się poddać? Pytanie to tłucze mi się po głowie, gdy zginam się w pół, by schować głowę między kolanami i w takiej nietypowej i nie do końca wygodnej pozycji starać się oddychać jeszcze głębiej. Słyszę, jak ktoś przystaje tuż przy mnie, na moim ramieniu pojawia się poklepująca mnie dłoń i wiem, że to partner, na swój sposób, stara się okazać mi w tej chwili wsparcie i dumę z moich poczynań.
– Dzięki, jeszcze nie umieram – mruczę, prostując się i oddychając głęboko ostatni raz. – Tamta kobieta też została zatrzymana?
O zamordowaną nie pytam, bo jej to już nic nie pomoże, mogę jedynie pomodlić się, by jej dusza znalazła spokój po drugiej stronie.
Grass wygląda na nieco złego, nie wiem, co mogło wpłynąć na jego stan.
– Tak, złapana, nieco ogłuszona i potwornie wystraszona, szlochała spazmatycznie, gdy zostawiałem ją z ratownikami, chyba podali jej coś na uspokojenie. Nie wiem, czy uda nam się ją dzisiaj przesłuchać. W knajpce nie było monitoringu, tylko jedna kamera na zewnątrz, możliwe, że nawet ich nie uchwyciła, jeżeli przeszli tędy, od tyłu. – Wzdycha i przeczesuje przydługie włosy. – Szlag. Czy w tym mieście nie może choć przez jeden dzień być spokojnie?
– Wtedy strasznie bym się nudził.
– Nawet jeśli? Nie miałbym aż tak czegoś przeciwko. A jak ty się masz, Nari? Nic ci nie zrobił? Nie jesteś ranna?
Dziwnie było słyszeć nuty troski w jego głosie. Zdecydowanie bardziej wolę, jak jest chłodny i pragmatyczny, skupiony na wykonywaniu obowiązków niczym robot niż na okazywaniu uczuć jak każdy inny człowiek. Gdy Grass robi się taki bardziej ludzki, mnie dopada uczucie niepokoju i przekonanie, że najgorsze może dopiero nadejść. Dlatego postanawiam nie dać mu powodu do zmartwień.
– Wszystko w porządku. Może nieco mnie poszarpał i obmacał, ale większej krzywdy mi nie wyrządził. Przynajmniej nie większą niż wtedy, gdy mieszkaliśmy pod jednym dachem…
Grass zna moją przeszłość, przynajmniej najważniejsze jej aspekty, spina się, słysząc ode mnie coś takiego.
– Nari…
– To był jeden z moich przybranych braci – wyjaśniam. – Jeden z dwóch, który w wieku nastoletnim wykazywał niebraterskie zapędy względem mnie i dopuszczał się molestowania. Przeze mnie miał nadzór kuratorski, ale na tym się skończyło.
Moje piekło miało tak wiele kręgów, że Dante to się mógł schować ze swoją wizją. Wyszłam z tego, jak wmawiam sobie każdego dnia, moi terapeuci też tak uważali, ale nie daje się w całości wymazać tego, co mi się przytrafiło.
– Wbrew temu, czego by sobie życzył, sprawiam, że inni wiedzą, czego się dopuszcza.
– Zgwałcił cię kiedyś?
– Nie, nigdy. Ani on, ani drugi z braci, ani przybrany ojciec czy przybrany dziadek. Za to każdy z nich ma pamiątkę w postaci małej blizny na którejś kończynie, bo choć byli dość silni, by mnie dotykać, ja byłam na tyle wściekła, by walczyć i krzyczeć. Za którymś razem to podziałało, przybiegła sąsiadka, przed którą moi opiekunowie musieli kłamać, ale od tamtej pory stale byli obserwowani.
Wystarczy spojrzenie na twarz Grassa, by wiedzieć, że chce powiedzieć coś jeszcze, może zadać następne pytanie, ale rezygnuje z tego. Zabiera też dłoń z mojego ramienia, a ja się prostuję i nieco otrząsam i z dotyku ostatnich minut, i z obrazów, które nieproszone próbują wejść mi do głowy. To nie czas i miejsce na wspominanie, nie pora, by dać się porwać falom bólu.
– Przykro mi.
Grass nie ma mnie za co przepraszać, robiliśmy przecież to, do czego zobowiązaliśmy się, podejmując się takiej, a nie innej pracy. Uśmiecham się krzywo.
– Niepotrzebnie. Chodź, wracajmy do lokalu, trzeba nam chyba rozpocząć śledztwo w sprawie brutalnego morderstwa. Jakby ten świat nie miał już dość krwi.
Próbuję przejść obok niego, bo on nie kwapił się do wykonania jakiegokolwiek ruchu, ale przeszkadza mi w tym. Gdy jestem tuż obok, powoli mnie obejmuje i przytula do siebie. Momentalnie cała się spinam.
– Hm, Grass?
Nie reaguje, a jedynie opiera głowę na moim ramieniu. Czuję świeży zapach jego szamponu i bijące od jego ciała ciepło. To dość przyjemne, muszę przyznać, ale bardzo niespodziewane i w ogóle do niego nie pasuje.
– Grass?
– Przykro mi, że przeżyłaś coś takiego – szepcze mi do ucha zupełnie inaczej niż mój niedoszły gwałciciel. – Ale mam nadzieję, że teraz będziesz żyć już jedynie spokojnie i wśród dobrych ludzi.
Śmieję się, bo to lepsze niż wylewanie przy nim łez.
– Myślisz, patrząc po samym dzisiejszym dniu, że dam radę żyć spokojnie i w świecie bez przestępców?
– Cóż, może nieco podkolorowałem to, co chciałem przekazać.
Wypuszcza mnie z objęć i posyła krótkie spojrzenie, po czym w pełni się prostuje. Odchrząkuje i unosi głowę, by zapatrzeć w zachmurzone niebo. Zdaje mi się być teraz wyrośniętym nastolatkiem, który nie jest pewien, jak powinien zachowywać się w podobnych sytuacjach, jak pocieszać – zwłaszcza przedstawicielki przeciwnej płci – co sprawia, że czuję się lepiej.
– Dzięki, Grass. Cieszę się, że mam cię za swojego zawodowego partnera. Czy teraz, kiedy widzisz, że zdołałam wziąć się w garść, możemy wrócić do pracy?
– Oczywiście – mruczy i rusza przodem, a ja idę za nim niczym maleńki cień, którego nie da się dojrzeć.
W restauracji już działają nasi koledzy. Technicy ściągają ślady i fotografują cały lokal. Ciało zamordowanej właścicielki zostało już wyniesione, z tego, co podsłuchuję, wieziono je już do zakładu medycyny sądowej. Oznacza to, że zostanie wykonana sekcja zwłok, a ja będę obok policjantów prowadzących sprawę przyglądać się jej i walczyć z tym, by te obrazy nie zamieniły się na wiele tygodni w koszmary.
Przechodzę przez salę, starając się ominąć wzrokiem miejsce, w którym znaleźliśmy ciało. Krew może i już zakrzepła, ale mogłam się spodziewać, że wsiąkła też w panele. Ten, kto zechce przejąć te miejsce, będzie musiał nająć dobrą ekipę do sprzątania. Znałam jedną dobrą i mogłam polecić, ale dopiero jeżeli ktoś nie zrazi się historią lokalu i nie będzie się bał, że pozostał tu po śmierci jeden bardzo smutny duch.
Zatrzymuję się przy ladzie z kasą fiskalną. „Obiady u Nany” nie były dużą restauracją, co wynikało nie tyle z metrażu, ile z tego, że to pani Shim zajmowała się tu wszystkim. Niedaleko przechodziła do widocznej dla klientów kuchni, którzy mogli podejrzeć, co dla nich szykuje. Karta dań to były raptem cztery pozycje, dzięki czemu nie trzeba było długo myśleć nad zamówieniem, lista zakupów była stała, a smak stał się wręcz kultowy, bo doskonalony przez lata.
Robi mi się autentycznie smutno na myśl, że nigdy więcej nie zjem tu żadnego schabowego z ryżem i ostrą surówką, nie wypiję kubka jaśminowej herbaty, może nawet nie podejdę tutaj, by przekonać się na własne oczy, co stało się z tym miejscem.
Miną lata, po których nikt nie będzie wiedział, że „Obiady u Nany” w ogóle istniały. Pamięć kiedyś przeminie, tak samo jak ma to miejsce z moimi wspomnieniami dawnego piekła. Tatuaż był tym, co najbardziej przypominało mi dzieciństwo, i kolega policjant, którego musiałam widywać ze względów służbowych. Poza tym każdego dnia zamykałam drzwi i okna, które mogłyby z powrotem zesłać mnie do dawnego piekła.
Nie jestem funkcjonariuszem jako stricte osoba po szkole policyjnej, ale mam na tyle dużo do czynienia i taką specjalizację, że pozwolono mi kręcić się po miejscu zbrodni. W tym czasie Grass składa zeznania osobie, która ma dowodzić śledztwem. Wiem, że trochę tu pobędziemy, nakazuję sobie trzymać się tego, co ma miejsce właśnie tu i teraz, a nie rozmyślać nad tym, co wydarzyło się raptem kilkanaście minut temu. Roztrząsanie tego w tej chwili mogłoby mnie zdekoncentrować, gdy skupienie jest o wiele ważniejsze.
Powoli stąpam po sali, rejestruję wzrokiem, co się znajduje w pomieszczeniu, i staram zbyt głęboko nie oddychać, by zapach krwi nie wywołał u mnie odruchu wymiotnego. Zdołałam się przyzwyczaić do metalicznej woni w powietrzu, a gdy stwierdzam, że zobaczyłam już wszystko, co mogłam, by pomóc w stworzeniu aktu oskarżenia, wychodzę do Grassa, by także powiedzieć o zaistniałym zajściu.
– To moja koleżanka z zespołu, Gae Nari – przedstawia mnie partner policjantowi, gdy znajduję się tuż obok.
Ściskam dłoń policjanta, gdy ten ją do mnie wyciągnął.
– Aspirant sztabowy Clark. Panno Gae, proszę mi powiedzieć, co się wydarzyło, gdy ruszyła pani za tym mężczyzną. Podejrzewamy, że to on dopuścił się zbrodni, a kobieta, która z nim była, miała za jedyne zmanipulować właścicielkę, by ta zrobiła, co sobie życzą.
Jak myślałam, motywem mógł być rabunek, w końcu kasa nie była jakoś skryta, a włamanie się do niej całkiem możliwe.
– Oczywiście – mruczę, po czym płynnie przechodzę do zrelacjonowania mu tego, w czym sama uczestniczyłam.
Tylko właśnie… Nakazałam sobie nie rozstrząsać, a muszę wrócić do tego, co się wydarzyło. Próbuję nie dać po sobie poznać, że podchodzę do tego dość emocjonalnie, spokój jest tu bardziej wskazany, ale cóż – nie daje się tak łatwo porzucić uczucia czyichś rąk na swoim ciele. Zły dotyk jest czymś, co pozostawia po sobie traumę, z której nie udaje się wyleczyć w ciągu chwili. Choć tego nie chcę, czuję, jak drży mi głos, kiedy słowo w słowo powtarzam to, co mówił mi tamten obleśny typ. Oczywiście napomykam, że go znam, że razem się wychowaliśmy, że miał kuratora za molestowanie seksualne i próby gwałtu nie tylko na mnie, ale i na innych domownikach, które przewinęły się przez tę rodzinę zastępczą.
Funkcjonariusz Clark słucha w skupieniu, a gdy kończę, czując ciężar na piersi, pyta:
– Dziękuję, czy będzie pani w stanie powtórzyć to także na komisariacie podczas składania oficjalnych zeznań?
Mam świadomość, że właśnie tak to wygląda, nie ucieknę od tego.
Bezwiednie dotykam ręki na wysokości tatuażu i pocieram ją, chcąc dodać sobie w ten sposób nieco odwagi.
„Córko Babilonu, niszczycielko,/szczęśliwy, kto ci odpłaci/ za zło, jakie nam wyrządziłaś!/ Szczęśliwy, kto schwyci i rozbije/ o skałę twoje dzieci”.***
– Tak, będę w stanie – odpowiadam i próbuję nawet nieco się uśmiechnąć.
Clark nie reaguje na to w żaden sposób.
– Więc proszę jechać za mną.
Co innego mam zrobić? Zgodnie z zaleceniem podchodzimy do samochodu – funkcjonariusza, bo sami poruszaliśmy się po mieście na piechotę, w końcu byliśmy patrolującymi urzędnikami – i z nim jedziemy na komisariat.
Momentalnie doznaję deja vu – już kilka godzin wcześniej wchodziłam do podobnego budynku, mijałam podobnie ubranych ludzi, nawet hol, który nas przywitał, wygląda kropka w kropkę jak Centralne Biuro Policji, w którym to składałam wcześniejsze zawiadomienie obywatelskiego zatrzymania. Chyba każdy budynek podlegający wymiarowi sprawiedliwości wyglądał podobnie.
– Wszystko gra? – pyta mnie Grass, gdy policjant prowadzi nas bezpośrednio do swojego biurka.
Do niego uśmiecham się sama z siebie.
– Tak, jest okej. Tylko nieco przerażasz mnie z tą empatią. Czyżbyś chciał jednak dać poznać po sobie innym ludziom, że w gruncie rzeczy to ciepły z ciebie człowiek?
Wystarczy zerknąć na niego kątem oka… Nie, ze względu na różnicę wzrostu muszę unieść wzrok na niego, by stwierdzić, że się zachmurzył. Bawi mnie taki wyraz twarzy u niego.
– Ale żarty się ciebie imają – mruczy, po czym odsuwa mi krzesło, a potem zasiada obok.
Funkcjonariusz Clark odpala odpowiedni dokument na swoim komputerze i skinieniem głowy daje mi znać, że to już pora, bym powtórzyła, co takiego wydarzyło się w tamtym zaułku. Biorę głęboki oddech, jeszcze raz dotykam tatuażu przez materiał swetra i zaczynam mówić.
Już nie boję się wydobywać z siebie wspomnień. Umiem stawić im czoła. Tamto piekło już nie istnieje, teraz nadeszła pora, by odpłacać się pięknym za nadobne, wydobywać z piekła tych, którzy właśnie teraz przez nie przechodzą.
I udowadniać jedno – ludzie wiedzą. Za moją sprawą zawsze będą wiedzieli.
________________________
* gaenari – z koreańskiego „forsycja”
** artykuł odnosi się do polskiego Kodeksu karnego
*** Psalm 137, Księga Psalmów, za Biblią Tysiąclecia, wydanie trzecie poprawione