piątek, 13 marca 2015

Córka trzynasto - piątkowego pecha #2

   Druga część opowiadania o Indii i Owenie. Pomysł na kontynuację wpadł mi do głowy dzisiaj, w piątek, 13 marca. Mam nadzieję, że dorówna jedynce ;)
_______________________________________________

   
   Tego się nie spodziewałam. Nie spodziewałam się, że Owen będzie tak dobrze przygotowany na tegoroczne piątki trzynastego. A jednak jest. Przewiduje większość wypadków, jakie mogą mnie spotkać w moje ulubione dni roku. Ma przy sobie plastry, w apteczce w pokoju socjalnym kina znalazły się bandaże, wszelkiego rodzaju maści. Gdy mam robić popcorn, mój chłopak zawsze jest w pobliżu i bacznie mnie obserwuje, jego niebieskie oczy śledzą każdym ruch. Jest już tak obeznany z tematem mojego pecha, że stał się jedyną osobą, której coś grozi. W piątek, trzynastego lutego, ucierpiał tylko on. Na uczelni pech się czaił, ale mnie nie zaatakował. Dopiero na mojej zmianie w kinie, w którym w dalszym ciągu pracuję przez weekendy, coś się zaczęło dziać. Tym razem Owen nie ratował mnie przed metalową półką, a przed gigantycznym plakatem Christiana Grey'a. I cieszę się, że to zrobił, nie wyobrażam sobie dotknąć chociaż papierowej twarzy tego sadomasochisty. Co najlepsze, Owen chciał mnie wziąć na ten film, ale widząc moje mordercze spojrzenie, odpuścił i Walentynki spędziliśmy u mnie na oglądaniu starych, dobrych komedii romantycznych, choć mogliśmy się tym zająć dopiero po skończeniu pracy. Nigdy bym nie pomyślała, że brunet wzruszy się na Niezapomnianym romansie. A jednak. Mój chłopak jest pełen niespodzianek. Jesteśmy już razem dziewięć miesięcy, a on wciąż traktuje mnie jak księżniczkę, której pragnie służyć po wieczne czasy. Strasznie mnie tym irytuje, bo ja nie czuję się księżniczka. Gdy myślę, że wreszcie coś do niego z moich próśb o traktowanie mnie jak zwykłego człowieka, a nie bóstwa, on robi coś, co zupełnie zwala mnie z pantałyku. Nasz związek ma jednak jakiś plus - odnalazłam wenę, udało mi się skończyć pracę zaliczeniową na czas i mogę się szczycić pięknym 5,0 z twórczego pisania.
   Dzisiaj jest mój kolejny ulubiony dzień. Trzynasty marca, piątek. Jestem właśnie w drodze do kina, gdy prawie wchodzę pod nadjeżdżający samochód. Jestem święcie przekonana, że mam zielone, co jest prawdą, spoglądam więc krzywo na swojego wybawcę, który w ostatnim momencie pociągnął mnie za poły kurtki do tyłu.
   Zaczęło się - trzynastopiątkowy pech oblał pierwszą próbę zabicia swojej ukochanej córki.
   
- Nic pani nie jest? - pyta z troską starszy ode mnie o kilka lat mężczyzna. Ohoho, ktoś ważny. - Niektórzy kierowcy to bałwani-daltoniści, nie baczą na nic, tylko na prędkość.
   Czyli dobrze chciałam przejść na zielonym.
   - Nic mi nie jest, dziękuję.
   Uśmiecham się do niego miło, jak to mnie uczono w pracy, odwzajemnia to. Jego ciemne oczy nie odrywają się od mojej twarzy. Czyżby nie śpieszył się do domu po pracy? W jego ręce dostrzegam wypchaną teczkę, musi być naprawdę kimś ważnym.
   Spoglądam na sygnalizator, który uparcie pokazuje czerwone światło. Zerkam na zegarek - prezent od Owena. Stwierdził, że skoro i tak lubię nosić bransoletki, to zegarek jedynie uczyni piękniejszym mój nadgarstek, a jednocześnie będzie czemuś służył - nie będę się już spóźniać. Nigdy. Poza dzisiaj.
   - Jestem Colin - odzywa się nagle nieznajomy i wyciąga ku mnie dłoń, którą niechętnie ściskam.
   - India. Miło mi poznać.
   - Przyjemność po mojej stronie. Ma pani ładne imię.
   Zerkam na niego, czekając na denny komentarz o poczęciu w Indiach, ale go nie słyszę. Krótki komplement i tyle. Czyli nie mam do czynienia z kolejnym kolesiem próbującym zbajerować zajętą dziewczynę.
   Zapala się zielone, rozglądam się, nie wiadomo, czy czasem jakiś kolejny pirat nie nadjeżdża, po czym przechodzę przez pasy. Pan garniturek idzie za mną przez dość długi odcinek drogi, czuję się dziwnie. To przerażające uczucie.
   Zerkam przez ramię do tyłu, Colin właśnie skręca. Rzuca mi ostatnie spojrzenie i uśmiech. Jakby mówił: "jeszcze się spotkamy". Przechodzi mnie dreszcz. Potrząsam głową, by wybić sobie z niej wspomnienie ostatniego wydarzenia i raźnym krokiem zmierzam w stronę gmachu cinemy.


****


   Jest jeszcze dość wcześnie, dlatego nie mamy zbyt wielu klientów, raptem trzy szkolne grupy, które przybyły tutaj na premierę Kopciuszka. Też chcę go zobaczyć, ale to dlatego, że w pasie reklamowym puszczona ma być krótkometrażówka dotycząca Frozen, a w niej pojawia się Olaf, którego wprost uwielbiam.
   Na kasie stacjonuje Camille, królem baru jest Mark, więc spokojnie mogę posiedzieć chwilę w pokoju socjalnym z niebieskookim.
   - Cześć - witam się z naszym kierownikiem. - Co słychać?
   - Dzień dobry, India. - Całuje mnie na powitanie w policzek. - Wszystko dobrze, a co u ciebie? Jak twój pech?
   - Na uczelni dobrze, nic się nie wydarzyło. Ale w drodze tutaj prawnie popchnął mnie pod samochód.
   Na twarzy Owena widnieje niedowierzanie. Patrzę mu prosto w twarz, krąży po niej wzrokiem, szukając oznak żartu. Ale ja nie śmiem żartować ze śmierci.
   - O mój Boże, India, nic ci nie jest?
   Chwyta mnie za ramiona i ogląda mnie z góry do dołu, obraca na boki. Chichoczę lekko i każę mu się uspokoić.
   - Nic mi nie jest. Jakiś ważniak odciągnął mnie na czas.
   - Ważniak?
   - No wiesz, gość w garniturze i z teczką.
   Patrzy na mnie z troską.
   - Ale na pewno nic ci nie jest?
   Chowam kurtkę do szafki i obracam się w stronę chłopaka, uśmiecham się do niego miło.
   - Nic mi nie jest, naprawdę. - Całuję go lekko w usta, a on mnie do siebie przytula. - Wracajmy do pracy, pewnie już mi odliczasz z wypłaty za te minuty spędzone tutaj.
   - Może i odliczam - uśmiecha się szatańsko - ale za to będę miał na naszą kolejną randkę. - Puszcza mi oczko, po czym chwyta moją dłoń i prowadzi do drzwi.
   Opuszczamy pokój i kierujemy się na swoje miejsca pracy. Uwielbiam stać za kasą i wydawać kolejne bilety na kolejne seanse, widzieć to podekscytowanie na twarzach oczekujących na film, to przyjemny widok. Ale nie wtedy, gdy osoba, która kilka godzin wcześniej uratowała ci życie, staje przed tobą i prosi o bilet na film, który chcesz zobaczyć.
   - India? - Patrzy na mnie zaskoczony. Na moją twarz szybko wraca opanowanie i firmowy uśmiech.
   - Dzień dobry, witam w naszym kinie.
   - Dzień dobry. Proszę o bilet normalny na Chappie. 
   Wstukuję dane do komputera i drukuję bilet.
   - Należy się trzynaście funtów.
   Mężczyzna podaje mi zgodną sumę, za co jestem mu wdzięczna, brakuje nam drobniaków. W jego ręce trafiają bilet i paragon.
   - Życzy sobie pan coś z baru? - pytam jak nas uczono.
   - Nie, dziękuję bardzo. - Odchodzi od kasy, ale raptownie się zatrzymuje, spogląda na mnie i posyłam mi ten sam uśmiech co wcześniej.
   - Dziękuję jeszcze raz za wcześniej! - krzyczę, zanim zniknie w korytarzy.
   Kiwa mi głową i unosi dłoń.
   - Nie ma za co.
   Odchodzi, a ja wracam do swoich obowiązków, czując na sobie spojrzenie Owena. Nie jest zachwycony tym, że przeciągnęłam rozmowę o jedno zdanie, ale nie przejmuję się tym zbytnio. Przecież nic się nie wydarzyło.
   Ale pech pokazuje, że nie opuszcza swojej córki.
   Dwie godziny później niosę kartony do popcornu w stronę baru, gdy na podłodze - na podłodze, nie bordowym dywanie - ląduje lepiący się napój. Nieostrożny dzieciak za bardzo przechylił kubek z piciem, klapka zostaje wypchana przez napływający płyn, który wydostaje się na wolną przestrzeń. Nie widzę ogromnej plamy, nie dostrzegam kostek lodu, moja stopa napotyka jedną z nich, na której się poślizguję. Kartony wypadają mi z ręki, kątem oka dostrzegam wychodzące z sali Colina, ląduję ciężko na podłodze, moja głowa uderza w nią z dość dużą siłą. Wszystko mnie boli.
   - Ała. - Nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej.
   Nade mną dostrzegam twarze zaniepokojonych klientów, przez których przebija się Owen.
   - India, nic ci nie jest?
   Podaje mi rękę, którą chwytam, przy jego pomocy udaje mi się wstać, ale za chwilę się chwieje, kręci mi się w głowie.
   - India, co jest?
   Czuję się okropnie, jakbym zaraz miała zejść z tego świata.
   - Łazienka. - To jedno słowo wydostaje się z moich ust.
   Brunet obejmuje mnie w pasie i prowadzi do pomieszczenia. Dopadam kabiny, ledwie udaje mi się otworzyć klapę sedesową, gdy przechodzą mnie torsje. Owen stoi za mną, właśnie dzwoni na pogotowie.
   - Trzymaj się, skarbie - szepczę mi go ucha, zbierając moje włosy i przytrzymując je, gdy w dalszym ciągu wymiotuję. - Za chwilę dotrze pomoc.
   Po pięciu minutach do toalety wchodzi dwójka ratowników medycznych przyprowadzonych przez Marion. Jest zaniepokojona, widzę to po jej twarzy, gdy kładę się na nosze. Mój chłopak informuje jednego z sanitariuszy o moim upadku i dość mocnym uderzeniem głową, dochodzi mnie cień rozmowy, słyszę, że któryś wspomina coś o wstrząśnieniu mózgu. Zabierają mnie do szpitala, chcę zaprotestować, ale jestem za słaba. Owen całuje mnie w czoło i patrząc mi w oczy przyrzeka, że do mnie przyjedzie, że poinformuje moich rodziców. Ściskam mu dłoń, mam nadzieję, że zgodnie z moim zamysłem wziął to za podziękowania.
   Mijam klientów, którzy patrzą na mnie bacznie, dopóki nie zostaję wywieziona na zewnątrz. Tuż przy drzwiach dostrzegam Colina, który posyła mi ten sam uśmiech po raz trzeci. To nie jest dobry znak, nie był. W momencie, gdy odrywam wzrok od jego twarzy, tracę przytomność.


****

   Nigdy nie lubiłam szpitali. Nie jest to jakaś nienawiść, po prostu zawsze kojarzyły mi się z piątkami trzynastego - średnio co trzeci taki piątek lądowałam na izbie przyjęć. Jak teraz.
   Na mojej szyi założony jest kołnierz ortopedyczny uniemożliwiający mi poruszanie głową - ma to zapobiec zawrotom. Jestem podłączona do kroplówki, stan mojego organizmu jest stale monitorowany. W pokoju są moi rodzice, którzy uspokojeni słowami lekarza, że zostaję jedynie na obserwację i jutro zostanę wypisana, zbierają się właśnie do domu.
   Do pomieszczenia wbiega zdyszany Owen, a ja uśmiecham się na jego widok. Wita się z moimi rodzicami, z którymi od chwili przedstawienia dogaduje się znakomicie, co mnie aż dziwi, po czym podchodzi do mojego łóżka. Jego czarne włosy są rozczochrane.
   - Hej, skarbie. - Siada na krześle przy moim posłaniu. - Jak się czujesz?
   - Dobrze, dziękuję. Przepraszam, że widziałeś mnie w takim stanie.
   Odgarnia mi z głowy kosmyki włosów, jego dotyk działa na mnie kojąco.
   - Wpadniemy po ciebie jutro o trzeciej - odzywa się mój tata. - Bawcie się dobrze, dzieciaki. - Puszcza nam oczko, na co ja się śmieję, machają nam z mamą na pożegnanie i wychodzą.
   - Wiesz, jakiego mi stracha narobiłaś? - pyta mnie z wyrzutem chłopak. - Martwiłem się aż do końca zmiany. I mnie nie przepraszaj, bo nie masz za co. Nawet wymiotując, wyglądasz ślicznie.
   - To masz chyba dziwne pojęcie piękna - ironizuję cicho.
   Brunet przybliża swoje twarz do mojej, uśmiecha się lekko, wpatruję się w jego usta.
   - Czyli twój pech cię dorwał.
   Wzdycham cicho i także się uśmiecham.
   - Kiedyś musiał to zrobić.
   Chwyta moją dłoń w swoje i całuje ją. Głaszcze mnie po jej zewnętrznej stronie, a mnie przechodzą przyjemne dreszcze. Przyjechał tu specjalnie dla mnie, choć mógł jedynie zadzwonić. Siedzi teraz przy mnie, z troską wymalowaną na twarzy i okazuje mi czułość, na którą nie zasługuję.
   Wpatruję się w jego oczy i postanawiam wykonać kolejny krok. Mimo że jesteśmy parą już tyle czasu, ja wciąż nie wyznałam mu miłości. Nie byłam pewna swoich uczuć, nasze pocałunki wynikały z fizycznego przyciągania, nie czegoś głębszego. Choć to nie fair. Owen zbliżył się do mnie, bo się zakochał. Tworzy ze mną związek, bo jego motorem napędowym jest miłość do mnie.
   Dlaczego nie miałabym tego odwzajemnić?
   Jego twarz jest blisko mojej. Dotykam policzka bruneta i patrząc na niego, szepczę dwa najpiękniejsze słowa znane temu światu:
   - Kocham cię.
   Owen wpatruje się we mnie z radością. W końcu to powiedziałam.
   - Nie wierzę. - Szeroki uśmiech rozjaśnia jego twarz. - Możesz powtórzyć?
   W zwykłych okolicznościach kazałabym mu obejść się smakiem - nie usłyszałeś za pierwszym razem, trudno. Ale to nie jest zwykła sytuacja. To moje wyznanie, na które tak długo czekał, okazując mi tyle cierpliwości, że nie zdołam się za nią odwdzięczyć.
   - Kocham cię.
   Całuje mnie delikatnie, odwzajemniam to, aż zatapiamy się w tym pocałunku.
   - Co się stało, że w końcu to powiedziałaś?
   - To wina mojego pecha. Towarzyszy mi od zawsze, a ty jesteś pierwszą osobą, która mnie zaakceptowała w pełni i podjęła się walki z moją klątwą. Troszczy się o mnie jak nikt inny. Ja też chce się o ciebie troszczyć w takim samym stopniu. chyba doszłam do wniosku, że w miłości nie ma się czego wstydzić. Nawet tego, że się być może kogoś niechcący krzywdzi.
   Brunet uśmiecha się, po czym przytula mnie do siebie.
   - Nie martw się, India. Przegnamy kiedyś twój trzynastopiątkowy pech na zawsze. Razem.


****

   Jesteśmy razem dziewięć miesięcy. Oboje stajemy w szranki z moim pechem. Jestem pewna, że z Owenem u boku będę potrafiła cieszyć się życiem jak trzeba. Bo mężczyzna, którego kocham, kocha mnie.
   Mimo wszystko.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Hope Land of Grafic