Dwudziesty drugi grudnia. Dzień, kiedy to mam wracać wraz z Mateuszem do domu na święta. Zapowiedź spokoju i chwil spędzonych z kochaną rodziną. Walczyłam o to, by przed Wigilią mieć dwa dni wolnego, udało się, dlatego właśnie pakuję się do dużej torby sportowej i proszę niebiosa, by udało mi się włożyć do niej prezenty dla wszystkich członków.
Właśnie układam jedną ze swoich ulubionych koszul, kiedy rozlega się dźwięk mojej komórki, sięgam po nią - leży na małej sofie - spoglądam na wyświetlacz, uśmiecham się i odbieram.
- Cześć, Mati. Tylko mi nie mów, że już jesteś spakowany.
- Hej, Marticzko - wita mnie zdrobnieniem, którego nauczył się od mojego taty i wyraźnie nadużywa. - A zdziwisz się, bo jestem. Chciałem cię zapytać, czy nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli pojedzie z nami jeszcze jedna osoba? Dałem ogłoszenie na grupie, zgłosiła się jedna dziewczyna, Diana.
- Dlaczego miałabym mieć coś przeciwko? - pytam zdziwiona. - Będzie raźniej, poza tym dostaniesz więcej za benzynę i będziesz mógł sobie pozwolić na whisky, o którym tak mi trąbisz.
Mężczyzna śmieje się po drugiej stronie, jakbym powiedziała naprawdę zabawny dowcip, a przecież wspomniałam tylko o tym, że suszy mi głowę o butelkę brązowej cieczy z procentami.
- Masz rację. Okay, to widzimy się za godzinę przy naszej wyspie. Mam nadzieję, że zdążysz na czas, moja droga.
Przewracam oczami.
- Oczywiście, że zdążę, skarbie, przecież mnie znasz. Jakby co, właduję się do samochodu kogoś innego, może trafię do domu.
Mateusz śmieje się po raz kolejny.
- Mam nadzieję, że ta osoba cię nie wygoni, bo ja mogę cię nie przygarnąć z powrotem.
- Przekonamy się.
Jestem pewna, że nadal się uśmiecha, potrafię to już wyczuwać.
- Ok, kończę. Do zobaczenia za godzinę.
- Pa, Mat.
Kończę połączenie i wracam do pakowania się. Pozostają mi prezenty, które muszę upchnąć tak, by nic im się nie stało. Chcę je dowieźć w całości, znając styl kierowania przyjaciela, nie powinnam się zbytnio martwić - za każdym razem, kiedy jechaliśmy razem do domu lub wracaliśmy do miasta, jechał ostrożnie i zgodnie z przepisami. Podczas podróży czuję się bezpiecznie, jestem pewna, że dzisiaj będzie podobnie i do swoich rodzin dotrzemy w jednych kawałku.
Przez ten rok, jak się znamy, zaprzyjaźniliśmy się i zostaliśmy najlepszymi kompanami przy kuflu piwa. Choć pierwsze spotkanie było komiczne, dalsza znajomość układa się nam świetnie. Jeśli czegoś mi brakowało w dorosłym życiu, to kogoś, do kogo mogę zadzwonić o trzeciej w nocy i powiedzieć, że nie chcę iść do pracy, bo mnie denerwują klienci szkoły językowej, gdzie nadal panuję na recepcji. Po obronie w lipcu miałam próbować pracy jako lektor języka hiszpańskiego, nie zdołano jednak znaleźć odpowiedniej sekretarki, która zajęłaby moje miejsce. Obiecano mi, że ten stan rzeczy zmieni się przy nowym roku szkolnym. Chciałabym w to wierzyć.
Na miejsce naszej małej zbiórki docieram prawie piętnaście minut przed umówionym czasem. To odrobinę niemądre, jest dość zimno, ale miałam dość przesiadywania w pustym mieszkaniu. Chyba powinnam posłuchać przyjaciela i znaleźć sobie współlokatorkę, w której miałabym jakieś towarzystwo. Przy wysepce nie stoi żaden samochód, wierzę jednak w to, że niedługo Mateusz podjedzie i zapakuje moją torbę do bagażnika. Jestem ciekawa, jaka jest ta Diana, która z nami pojedzie. Mam nadzieję, że nie będzie kimś, z kim trudno będzie się podróżować.
Moje rozmyślenia przerywa Mateusz, który właśnie zajeżdża na wyspę. Żeby już nie powtórzyć sytuacji sprzed roku, kiedy to wsiadłam do jego samochodu, bo przypominał mi samochód kierowcy, z którym byłam umówiona, mężczyzna ustawił na desce rozdzielczej małą maskotkę żółwia, mojego ulubionego zwierzęcia. Uśmiecham się na jego widok i podchodzę do samochodu, z którego blondyn właśnie wychodzi.
- Cześć. - Pochyla się i całuje mnie na powitanie w policzek. - Mam nadzieję, że nie czekałaś długo.
- Cześć. Nie, tylko chwilę.
Przejmuje ode mnie torbę i wkłada do bagażnika obok swojej. Oboje zdołaliśmy się nauczyć, ile potrzebujemy rzeczy na podobne zjazdy do domów, dzięki temu nie zajmujemy wiele miejsca swoimi bagażami w pojeździe.
- Gdzie ta twoja Diana? - pytam go. - Chyba nie ma zamiaru bardzo się spóźnić?
Mateusz wzrusza ramionami. Ma na sobie sportową, granatową kurtkę, na głowę wcisnął ciemną czapkę. Wygląda dobrze, cienie, które jeszcze parę tygodni temu szpeciły lekko jego przystojną twarz, zniknęły prawie całkowicie. Najwidoczniej nareszcie udaje mu się wysypiać, to dobrze. Zmęczony Mateusz to nieobecny Mateusz, z którym trudniej jest mi się porozumieć.
- Szczerze to nie wiem. Powiedziałem, że ma być o trzeciej, powiedziała, że zajęcia skończyła wczoraj przed południem, więc nic nie powinno jej zatrzymać.
Właśnie, nie powinno, co nie oznacza, że nie zatrzyma. Jeśli dziewczyna jest roztrzepana, może się nam spóźnić.
Widząc moją lekko zaniepokojoną minę, Mateusz szturcha mnie biodrem.
- Hej, spokojnie. Zdąży, ruszymy i będziemy w domu na czas.
- Chciałabym mieć twoją wiarę.
Uśmiecha się delikatnie.
- Mogę się nią podzielić, wystarczy tylko poprosić.
Przestępuję z nogi na nogę, robi mi się zimniej, ale nie chcę jeszcze siadać do samochodu, chcę zobaczyć Dianę, zanim zapakujemy się we trójkę do pojazdu. Moje zachowanie chyba drażni dziennikarza radiowego.
- Marta, proszę cię, uspokój się.
- Prosi to się świnia - odpowiadam zaczepnie.
- Czyli mówię do odpowiedniej osoby.
Pokazuję mu język, na co ten daje mi pstryczka w czoło. Patrzymy przez chwilę na siebie, między nami panuje milczenie, które nam odpowiada. Dobrze jest mieć nie tylko z kim rozmawiać, ale i spędzać czas w ciszy. Tę teraz przerywa nam odgłos obcasów i czyjś krzyk.
- HEJ, Matiś! Już jestem!
Oboje ze spikerem patrzymy w stronę dziewczyny zmierzającej ku nam w kozakach na olbrzymich obcasach, ubranej - o zgrozo - na różowo, zaczynając od tych przerażających mnie butów, a na czapce z pomponem kończąc. Odnoszę wrażenie, że trafiłam do krainy jednorożców.
Dziewczyna zbliża się, na powitanie całuje mężczyznę trzy razy w policzki, a jej czerwona szminka pozostawia ślady na twarzy niezbyt zadowolonego Mateusza. Obce sobie osoby raczej się tak wylewnie nie witają. Studentka zerka na mnie z wyższością, jakby ujrzała jakąś szarą myszkę. Unoszę jedną brew. Nie bardzo rozumiem, skąd takie jej zachowanie.
- Cześć, Diana. Pozwól, że ci przedstawię. To moja przyjaciółka, Marta.
Nauczona kultury wyciągam dłoń w stronę nowej towarzyszki podróży.
- Miło mi cię poznać. - Zdobywam się na uśmiech.
- Ta, ciebie też - odpowiada z wyraźną niechęcią, po chwili jej uwaga znowu zwrócona jest na mężczyznę. - Sorry za to lekkie spóźnienie, ale nie wiedziałam co ze sobą zabrać. Możesz to ładować do środka. - Patrzę na dwie średniej wielkości walizki i zastanawiam się, po co tej dziewczynie pół szafy. Przecież nie wyprowadziła się całkowicie z domu na czas studiów, prawda? - Aha, muszę siedzieć w aucie z przodu, by mieć jak największy obraz na otaczający świat, inaczej może mi się zrobić niedobrze i będę rzygać jak kot.
Wymieniam spojrzenie z Mateuszem. Cóż, jeśli dziewczyna mówi prawdę, a ja nie chcę, by przyjaciel musiał później przez wiele godzin myć ukochany samochód, chyba nie mam wyboru.
- Jasne, nie ma problemu.
Zadowolona Diana z olbrzymim uśmiechem na ustach wsiada do samochodu, a ja ładuję swój tyłek na siedzenia dalej od kierowcy. Zazwyczaj jest mi wszystko jedno, gdzie siedzę, w tym przypadku wolę siąść za Mateuszem, by w razie czego móc rozmawiać z dziewczynę, jeśli będzie sobie tego życzyła, a jeżeli nie, to będę mogła wyglądać przez okno i raczej nie oberwę z fotela, bo Mateusz nie kręci się za bardzo na swoim miejscu, kiedy prowadzi, w przeciwieństwie do mojego taty, o czym oboje się z przyjacielem przekonaliśmy, gdy odwoził nas na lotnisko w wakacje.
- Czy będziemy mogli po drodze zjechać na kawę? - pytam, zapinając pas. - Nie wiem, jak wam, ale mnie odrobina kofeiny się przyda.
Nie wypiłam ani jednej filiżanki czarnego, ciepłego napoju, co jest moim codziennym zwyczajem, organizm to zauważył i zaczyna domagać się swojej racji. Podejrzewam, że Mateuszowi także przyda się pewne wsparcie podczas kilkugodzinnej jazdy.
- Mnie również - odpowiada mężczyzna, po czym spogląda na studentkę. - Diana?
Ta przez chwilę zastanawia się iście po aktorsku - unosi wzrok do góry i przykłada palec do brody - po czym uśmiecha się i kiwa głową.
- Dobry pomysł. Będę mogła wypić cappuccino niczym prawdziwa Włoszka i może jeszcze przekąszę coś dobrego. Gdzie jest to miejsce, gdzie staniemy na postój, Mati?
Chcę ją uświadomić, że Włosi nie piją cappuccino kiedy indziej niż do śniadania, ale gryzę się w język, nie wypada wyjść na zarozumiałego w towarzystwie nowopoznanej osoby. Poza tym wolę, by to mężczyzna odpowiadał, ja czuję się niepewnie podczas rozmowy ze studentką, a znam ją raptem kilkanaście minut.
- Przed zjazdem na autostradę jest stacja benzynowa, tam się zatrzymamy. To będzie za jakąś godzinę.
Diana ponownie kiwa głowę, opiera się o zagłówek i obwieszcza głośno:
- W takim razie ruszajmy! Komu w drogę, temu opony!
Moje brwi wyrywają się, by unieść do góry, ale powstrzymuję je. Nie warto reagować na zachowanie kogoś, kto być może jest na innym poziomie intelektualnym, bez urazy dla obu stron.
Mateusz włącza się do ruchu, a ja sprawdzam pocztę w swoim telefonie. Moja kuzynka, na stałe mieszkająca w Nowej Zelandii, miała mi wysłać istny elaborat na temat tego, jak spędzi kolejne święta na tej pięknej wyspie i dlaczego nie przyleci do kraju chociażby na tydzień. Do tego miała dorzucić zdjęcia prezentów, które wysłała jakiś czas temu do Polski, bym wiedziała, czy coś nie zaginęło po drodze. Znając Pocztę Polską, wszystko się może zdarzyć.
Przez kilka minut jedziemy w ciszy, po tym czasie pada dość ważne pytanie.
- Gdzie mieszkasz, Diana? - pyta kierowca, zerkam na studentkę ze swojego miejsca.
- Na Oświecenia w trzecim bloku. No wiecie, tuż za tym starym kościołem z figurkami aniołów.
Wprawdzie mieszkałam przez większość życia na wsi, a do miasteczka jeździłam jedynie do szkoły średniej, to jednak wystarczyło, bym rozeznała się w jego topografii. Poza tym trudno nie wiedzieć, gdzie znajduje się kościół, kiedy jest on jednym z głównych punktów w miasteczku.
- Tak, wiemy, gdzie to. My mieszkamy trochę dalej.
Łapię spojrzenie Mateusza w lusterku i uśmiecham się lekko.
- Jesteście parą? - pyta Diana, przenosząc wzrok ze mnie na mężczyznę i z powrotem.
Mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Studentka nie jest pierwszą osobą, która nam to sugeruje, nadal bawi mnie ta teoria.
- Nie, nie jesteśmy - tłumaczę dziewczynie. - My tylko się przyjaźnimy. Mieszkam za miasteczkiem, Mateuszem mnie tam podwozi, po czym dopiero jedzie do siebie.
Oczy studentki zamieniają się w szparki, kiedy je mruży, myśląc nad czymś.
- Naprawdę nią nie jesteście? - dopytuje.
- Naprawdę - przytakuję, zerkając na przyjaciela, który nie odrywa wzroku od drogi. - Po prostu jesteśmy dobrymi kolegami, którzy razem podróżują do domu.
Diana przypatruje mi się przez chwilę, po czym uśmiecha szeroko i klaszcze w dłonie.
- Wspaniale! W takim razie... Matiś, jakie masz plany na sylwestra? Idziesz gdzieś? Może chcesz go spędzić ze mną? Wybieram się ze znajomymi do klubu przy rynku, chętnie pokazałabym się tam z kimś takim jak ty.
Unoszę brew. Nie spodziewałam się, że moja odpowiedź rozpocznie cyrk zwany flirtowaniem w wykonaniu tej studentki. Jej cała uwaga skupiona jest na mężczyźnie, pozwalam więc sobie na oparcie głowy o szybę i przymknięcie oczu. Może zdołam się zdrzemnąć, zanim dotrzemy na stację, chwila odpoczynku na pewno dobrze mi zrobi.
- Przykro mi, Diano, ale nie mogę ci towarzyszyć. W sylwestra pracuję, do domu wrócę parę godzin po świętowaniu.
- Może w takim razie kawa przed sylwestrem w miasteczku?
Jestem niemalże pewna, że Mateusz wzdycha, nie chce mi się jednak otwierać oczu, więc pozostają same domysły. Biedak, być może będzie skazany na jej gadaninę przez całą podróż, skoro widocznie wpadł jej w oko.
- Wybacz mi, ale to także niemożliwe. W drugi dzień świąt wracam do miasta i do pracy, przez najbliższe trzy tygodnie nie będę miał okazji nawet napić się w samotności piwa.
- Rozumiem. - Nie powiedziałabym, że do studentki dotarły jego słowa, ale może tylko jestem uprzedzona. - W takim razie dam ci swój numer telefonu, byś zadzwonił lub napisał, jak znajdziesz dla mnie czas. Albo ty podaj mi swój numer, to już ci puszczę strzałkę.
Uśmiecham się pod nosem. To naprawdę ciekawe, jak szybko Mateusz został osaczony przez tę niewiastę. Niech nie liczy na moją pomoc, sam musi poprowadzić tę rozmowę, ja się nie dam w to wmieszać, szczególnie, że Diana najwidoczniej mnie nie lubi.
- Jasne - teraz spiker zdecydowanie wzdycha, po czym wymienia szereg cyfr, które studentka ochoczo wstukuje.
A ja oddaję się ciemności pod powiekami i wsłuchuję w muzykę płynącą z radia. Nie zwracam uwagi na nic, nie interesuje mnie, o czym rozmawiają moi towarzysze, choć kiedy słyszę, że Diana nie jest do końca pewna, jak nazywa się kierunek, który studiuje, odrobinę się dziwię. Podczas dopytywań Mateusza dziewczyna wyznaje, że studiuje, bo rodzice obiecali jej mieszkanie na własność, jeśli przetrwa pierwsze lata.
- O, skoro to najwidoczniej technologia materiałów, to pewnie studiujesz na politechnice i będziesz przynajmniej panią inżynier - zauważa dziennikarz, na co dziewczyna szybko reaguje.
- Nie, nic z tych rzeczy! Wytrwam do licencjatu i się zmywam z uczelni, ta cała nauka to nie moja bajka.
Jej ignorancja wzbudza moją irytację. Nie lubię ludzi, którzy obierają myślenie podobne do tego prezentowanego przez Dianę. Jeśli nie interesuje ją kierunek, na którym studiuje, może powinna znaleźć inny lub w ogóle zrezygnować i oddać swoje miejsce komuś, kto chętnie nauczy się tego, co jej zdaniem jest nudne? Pewnie byłoby to dla wszystkich lepsze rozwiązanie.
Zaczynają rozmawiać o muzyce i książce - także w tej materii Diana ma pewne podstawowe braki, ale gryzę się w język, by jej ich nie wygarnąć - a ja totalnie się wyłączam, właściwie to przysypiam. Budzę się, gdy zajeżdżamy na stację, leniwie rozciągam się i lekko nieprzytomnym wzrokiem patrzę, jak studentka wręcz wybiega z samochodu i biegnie do sklepu. Mateusz wzdycha ciężko.
- Dzięki za wsparcie, Mar. Boże, z jakiej choinki urwała się ta dziewczyna?
Śmieję się cicho.
- Pewnie z takiej, o której nie wiemy. Przecież nie było tak źle. - Wychodzę z samochodu i przechodzę kilka kroków, by rozprostować zasiedziałe kości. - Dowiedziałeś się tylu ciekawych rzeczy. Nigdy nie sądziłam, że U2 to znana sieć markowych sklepów, a Madonna to naprawdę cenna figurka w kilku kościołach.
- Osobiście spodobało mi się jej twierdzenie, że k-pop to naprawdę kiepski artysta, na którego koncert nigdy w życiu by nie poszła. - Przystaje parę kroków przede mną, uważnie mi się przygląda. - Dobrze się czujesz? Nie wyglądasz najlepiej. - Unosi dłoń i przytyka ją do mojego czoła. - Jesteś lekko rozpalona. Znowu chorujesz?
Ledwie dwa tygodnie temu skończyłam swoje randkowanie z antybiotykiem, przyrzekłam wtedy Mateuszowi, że codziennie będę brała rutinoscorbin i piła soki owocowe, niestety, nie dałam rady wytrwać w tym postanowieniu. Lepiej, by przyjaciel się o tym nie dowiedział.
- To nic takiego, tylko zaczyna mnie boleć głowa - mówię zgodnie z prawdą. - Ale nie martw się, wypiję kawę i będzie mi lepiej. Chcesz dużą czarną, tak?
Dziennikarz umiecha się lekko.
- Tak, poproszę. Kup ją, a ja zatankuję.
- Dobrze.
Całuje mnie w czubek głowy i przechodzi do dystrybutorów, a ja ruszam w ślad za Dianą do sklepu. Kiedy do niego wchodzę, studentka już bajeruje jednego z pracowników, zamawiając u niego napój i tłumacząc mu z miną najmądrzejszej osoby na świecie, że chce czarną kawę z mlekiem, a nie białą. Przechodzę na dalsze regały, by unikać koleżanki, szukam dla siebie czegoś do jedzenia. Dopiero, gdy Diana odchodzi od kas, zbliżam się do nich, by poprosić o kawę dla mnie i Mateusza. Idzie mi to zdecydowanie szybciej niż studentce, bo ja nie staram się pokazać moich racji i usilnie do nich nakłaniać. Z dwoma kubkami parującego napoju podchodzę do jednego ze stolików ulokowanych pod jedną ze ścian, siadam na krześle i kosztuję napój. Potrzebna mi kofeina zaczyna podróż do mojego ciała, przymykam oczy.
- Hej, już jestem. - Mateusz zjawia się obok, przejmuje ode mnie kubek. - Dziękuję. - Pije przez chwilę, po czym patrzy na mnie, marszczy lekko czoło. - Wzięłaś tabletkę?
Kręcę przecząco głową.
- Nie, bo ich nie znalazłam w torebce, poza tym nie kupiłam sobie wody. Spokojnie, jakoś przetrwam, nie martw się.
- I tak się martwię - szepcze, po czym schodzi z krzesełka. - Poczekaj tutaj, zaraz wracam.
Obserwuję, jak zmierza między regały, patrzę za nim, dopóki jego blond czupryna nie znika mi z oczu. Oddycham głębiej, czując nagły zawrót głowy, pochylam ją. Ledwie rejestruję, kiedy przyjaciel stawia przede mną butelką i wciska mi do dłoni opakowanie leku.
- Proszę. Weź jedną i popij, zobaczysz, będzie ci lepiej.
Wykonuję polecenie przyjaciela, jedna z tabletek apapu ląduje w moich ustach, popijam ją wodą i przełykam. Minie pół godziny, zanim paracetamol zacznie zwalczać ból. Ale dobre i to.
Mateusz patrzy na mnie z lekkim uśmiechem.
- Grzeczna dziewczynka.
Pochyla się nade mną i ponownie całuje mnie w czoło. Wtedy rozlega się donośny okrzyk.
- Ej no, ale przecież mówiliście, że nie jesteście parą!
Diana zbliża się do nas, mogłabym przysiąc, że jej oczy rzucają piorunami.
- Bo nie jesteśmy - tłumaczę ponownie, nie zwracając uwagi na to, że Mateusz pod stolikiem położył mi dłoń na mojej. - Przyjaźnimy się, to wszystko.
- Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. - Dziewczyna zakłada przed sobą ramiona. - Nie tak wyglądacie. Gdybyście nią nie byli, nie jechalibyście razem do jednego domu.
- Słucham? - Powoli tracę cierpliwość do tej paniusi. - Co ma wspólnego powrót do domu z twoją teorią? Mateusz mnie odwozi, bo taką mamy świąteczną tradycję, to nic wielkiego.
- Akurat. Przecież widać, że czujecie do siebie ten no... miętowość. Mogliście mi to od razu powiedzieć, dałabym wam przestrzeń.
Nie wytrzymuję i najzwyczajniej w świecie wybucham śmiechem. Płynąca z głośników kolęda jedynie pogłębia moją wesołość.
- Nic między nami nie ma - powtarzam. - Więc spokojnie możesz umawiać się z Matisiem na kawę czy co tam chcesz. Wybaczcie, muszę do toalety.
Zostawiam tę dwójkę samą przy stoliku i przechodzę do pomieszczenia, gdzie opłukuję twarz - nie mam na twarzy makijażu, więc nic się nie rozmazuje - po czym patrzę na siebie. Siniaki pod oczami stały się moją codziennością, martwi mnie jedynie bladość, która może świadczyć o chorobie. Wzdycham. Mam nadzieję, że tabletka zadziała i do domu dotrę bez większych jej objawów.
Wracam do stolika, gdzie Diana i Mateusz w milczeniu piją swoje kawy. Chwytam za należący do mnie kubek, zerkam na kierowcą.
- Jedziemy dalej?
Mężczyzna unika mój wzrok, kiwa jedynie głową.
- Dobrze.
Zabieram swoje rzeczy i wychodzę ze sklepu, podchodzę do samochodu przyjaciela, czekam, aż go otworzy, po czym wślizguję się na tył. By nie myśleć o tym, że powoli zaczyna boleć mnie także gardło, na nowo przymykam oczy i pozwalam sobie zasnąć, nie dbając o to, że cisza w samochodzie nie brzmi za dobrze.
Budzę się, kiedy jest już całkowicie ciemno, a Mateusz parkuje przy krawężniku. Patrzę przez okno, jesteśmy już w miasteczku, Diana zerka na mnie.
- Miło cię było poznać - mówi chłodno. - Wesołych świąt czy coś.
- Dziękuję, Tobie także wesołych, szczęśliwego nowego roku i powodzenia na studiach.
- Ta.
Wysiada z samochodu, przez chwilę słucham, jak dziennikarz wyciąga jej bagaż, dociera do mnie ich rozmowa, ale nie jestem w stanie rozróżnić słów. Chyba jest ze mną źle, ból głowy stał się silniejszy. Jedyne, o czym teraz marzę, to łóżko i ciepła herbata.
Po kilku minutach mężczyzna wraca do środka, siada za kierownicą i zapina pasy, ale nie rusza. Nie zastanawiam się zbytnio nad tym, dlaczego tego nie robi, ale bardzo chcę, by wreszcie ruszył.
- Jedźmy. Proszę.
Wyczuwam, że ten się do mnie odwraca, unoszę ciężki powieki i napotykam jego zaniepokojone spojrzenie.
- Marta, co jest z tobą? Całą drogę milczałaś, zachowujesz się dziwnie i wyglądasz potwornie.
- Dziękuję za komplementy.
Prycha i pochyla się, jego dłoń znowu dotyka mojego czoła.
- Nie wydaje się, by gorączko się wzmogła. Możesz się przenieść na przód?
Mam brykać niczym kózka nad skrzynią biegów? Mowy nie ma.
- A po co?
- Wolę pilnować, byś mi nie odleciała, poza tym chciałem z tobą pogadać, w końcu Diana nie męczy mnie swoimi pytaniami.
- Widać, że wpadłeś jej w oko.
- Szkoda, że czuję się już przez kogoś zajęty.
Jeśli ma kogoś, to jeszcze o tej osobie nie wiem. Może chce mi o niej powiedzieć? Tylko mógł wybrać lepszy moment, naprawdę nie mam się najlepiej. A mimo to spełniam jego prośbę i przechodzę na przód, co trochę mi zajmuje, bo choć nie mam dodatkowej masy, prawie utykam między siedzeniami, przyjaciel musi mi pomóc.
- Dziękuję - mówię, kiedy przypina mnie pasem. - O czym chcesz mówić?
- Dlaczego powiedziałaś Dianie, że nie jesteśmy parą?
- Uznałam, że będzie chciała cię poznać, taka szansa mogła jej się więcej nie trafić.
- Wolałbym, żebyś powiedziała: "tak, jesteśmy, więc się odwal", może wtedy nie znosiłbym jej gadaniny. Przynajmniej zamilkła, gdy zasnęłaś, chyba by mnie totalnie zamęczyła.
Unoszę brew. Myślałam, że podczas mojego snu ta dwójka zacznie się zapoznawać.
- Naprawdę nie rozmawialiście?
- Byłem zbytnio zajęty prowadzeniem auta i martwieniem się o ciebie, by jeszcze dać się porwać niezobowiązującej konwersacji.
- Przecież nie musiałeś się o mnie martwić.
- A mimo to zawsze się martwię.
Zerka na mnie, ja patrzę na niego i tak trwamy oko w oko, aż dziennikarz nie odchrząknie i nie zapuści silnika.
- Chyba potrzebujesz ciepłego mleka z masłem i czosnkiem, naprawdę nie wyglądasz za wyjściowo.
- A mimo to i tak nie potrafisz oderwać ode mnie wzroku - droczę się.
- Jak zawsze.
Znowu na niego patrzę. Czy on stara się dać mi coś do zrozumienia? Ok, spędziliśmy razem wakacje za granicą w tym roku, ale przecież jesteśmy dobrymi przyjaciółmi? Kiedy niby Mateusz zaczął patrzeć na mnie inaczej.
Moje wspomnienia na siłę chcą znaleźć odpowiedź, dlatego podsyłają mi obraz naszej dwójki siedzącej razem w sali odlotów na lotnisku w Chiani, kiedy wtuleni w siebie czekaliśmy na opóźniony samolot, a mężczyzna całować moje włosy i szeptał mi do ucha, że wszystko będzie dobrze i wrócimy do kraju, że gdy jesteśmy razem, nic złego nie może się nigdy wydarzyć.
Czyżby to był tamten moment? Ale przecież ja nie czuję do niego nic poza lubieniem! No może odrobinę go kocham, ale jest to platoniczna miłość! Jak u Lisbon i Jane'a w Mentaliście! Chociaż nie, wiadomo, jak oni skończyli.
Kręcę głową, chcąc pozbyć się z niej natrętnych myśli. To pewnie choroba zaczyna przeze mnie przemawiać, stąd te iluzje. Nie mogę ich roztrząsać, tak będzie lepiej.
Milczymy, kierując się pod mój dom, zajeżdżamy tam dość szybko - ruch jest prawie zerowy - Mateusz parkuje na chodniku, przez chwilę oboje wpatrujemy się w budynek, gdzie oto zgromadzone są nasze dwie rodziny, które przez nas także się ze sobą zaprzyjaźniły i właśnie świętują mini-wigilię. Odpinam pas i otwieram drzwi, owiewa mnie mroźne powietrze, które lekko mnie orzeźwia. Zaczerpuję powietrza i spoglądam w niebo, na którym uśmiechają się do mnie liczne gwiazdy. Uśmiecham się na ten widok. Czuję, że jestem tam, gdzie uwielbiam być.
Zerkam na Mateusza, który za mocno zatrzaskuje drzwi, wyciąga z bagażnika torby, widzę, że jest zagniewany, nie znam jednak powodu tego uczucia.
- Czy coś się stało? - pytam go, zarzucając ramię torby na siebie. - Uraziłam cię?
Patrzy na mnie, stara się uśmiechnąć.
- Nie, to nie ty. Nie ty.
W jego głosie pobrzmiewa nieznana mi nuta, ale nie myślę o niej, kierując się w stronę domu, który już otwiera przede mną drzwi. Tata stoi w progu i uśmiecha się na nasz widok.
- Nareszcie dotarliście! Mamy już dla was grzańca, tylko musicie wypełnić jedno tradycyjne zadanie!
Słucham? Ja tu zaczynam znowu chorować, a on chce, bym coś zrobiła? Ale że o co chodzi?
Mateusz przystaje przy moim boku, tata przygląda mu się z radością wymalowaną na twarzy.
- Mam nadzieję, że nasza pomoc ci się przyda, chłopcze, bo szczerze mówiąc mam już dość czekania. - Puszcza mu oczko, po czym odchodzi, by oznajmić reszcie, że oto przyjechaliśmy na krótki urlop.
Patrzę na przyjaciela.
- O co mu chodziło?
Podnosi dłoń, palcem wskazuje w górę.
- O to.
Jeśli jest coś, co nie bardzo mi się podoba w świętach, to wieszanie jemioły gdzie popadnie i wywoływanie zażenowania u różnych ludzi. Jak teraz u mnie.
- Ale...
Nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej, bo Mateusz pochyla się i całuje mnie w usta, obejmując przy tym w pasie. Jestem zaskoczona. Przecież nie to nas łączy!
Dlaczego więc pozwalam na pogłębienie pocałunku? Dlaczego w tej chwili nie znam siebie i swojego serca?
Kiedy mężczyzna odrywa się ode mnie, patrzę na niego zaskoczona. Mateusz uśmiecha się pod nosem.
- Dobra, teraz mogę zacząć już święta. A ty nie waż się mówić, że jesteśmy przyjaciółmi. Zobaczysz, niedługo będziemy zakochani, już ja się o to postaram.
Czerwień wypływa na moje policzki, które dziennikarz ze śmiechem całuje, po czym wskazuje na drzwi.
- Wejdźmy, niech nie myślą, że za bardzo się rozkręciłem.
Z szybko bijącym sercem, z mętlikiem w głowie wchodzę do rodzinnego domu, gdzie witam się z rodzicami, rodzeństwem i rodzicami Mateusza, a uczucie, że to nie będą zwykłe święta, zagnieżdża się w mojej głowie i nie daje mi odpocząć.
Przekonamy się, czy mężczyźnie uda się spełnić swoją groźbę i czy kolejne Boże Narodzenie będziemy obchodzić ze zmianą statusu.
Z jakiegoś powodu zaczynam trzymać za to kciuki.
Przyjemne opowiadanie na zakończenie świąt - cudownie! Dzięki! :)
OdpowiedzUsuń