poniedziałek, 19 grudnia 2016

Niespodziewany prezent

     Trzeci tekst, w którym to narratorem jest Ruiz. Pierwszy mający więcej niż sto słów. Bo on także zasługuję na swoją perspektywę.
     Wszystkiego najlepszego, panie mroczny! <3



     Ktoś kiedyś powiedział mi, że im będę starszy, tym poważniej będę podchodził do kwestii swoich urodzin.
     Mylił się. Każde kolejne urodziny wyglądają tak samo, czuję się w ich dzień tak samo jak rok wcześniej. Jedynie towarzystwo Amelien wniosło trochę światła w moje życie.
     Nawet nie trochę. Stała się moim słońcem, pokazała mi, że mogę kochać, a tego się nie spodziewałem. Byłem zaskoczony, kiedy uświadomiłem sobie, że jestem zakochany w tej białowłosej dziewczynie z pięknym uśmiechem. Poza tym bałem się wyznać jej, co czuję. Dlatego jej pocałunek był dla mnie czymś niespodziewanym, ale nie złym. Byłem szczęśliwy, kiedy zechciała czegoś więcej. Nadal jestem. I w związku z tym wiem, że te urodziny już będą najlepszymi w moim życiu, bo spędzę je z kimś, kogo kocham. I kto - jestem tego niemalże pewien - kocha także mnie. Może Amelien nie powiedziała tego głośno, ale widzę, że patrzy na mnie jakoś inaczej niż na innych. Wierzę, że to wzrok pełen miłości.
     Budzę z uczuciem niepokoju. Coś tu jest nie tak i nie mam na myśli tego, że mimo zasłoniętych rolet w pokoju jest dość jasno. Coś gra - zapewne mój budzik - ale nie brzmi on jak zwykle tuż obok mojego ucha, ale gdzieś z dalszej odległości. Lekko rozespany dźwigam się na łokciach i ziewam, omiatam wzrokiem pomieszczenie. Mógłbym przysiąc, że odłożyłem urządzenie jak zwykle obok poduszki, by mieć je na wyciągnięcie ręki. Co więc robi w innym miejscu?
     Niechętnie, ale zmuszony do tego przez coraz bardziej irytujący dźwięk - chyba pora zmienić sobie melodię alarmu - zwlekam się z łóżka i podchodzę do biurka. To tam mój telefon wyprawia coś, co Amelien nazywa tańcem hula. Moja komórka nie ma na sobie żadnej spódnicy z liści palmy czy też łańcucha z kwiatów, niemniej to określenia pasuje do tego, co akurat wyrabia. Niedbałym ruchem palca przesuwam mały budzik na ekranie telefonu i wyłączam alarm. Przez chwilę przyglądam się przedmiotom ułożonym na biurku, coś nie gra mi w ich ustawieniu. Naprawdę potrzebuję trochę czasu, by stwierdzić, że małej ozdobnej torebki na pewno na nim nie było.
     Pochylam się nad nią, ale nic w niej nie dostrzegam. Biorę więc głęboki wdech i nakazuję prawej ręce zanurkować w nieznanej przestrzeni. Pierwszą rzeczą, którą wydostaję, jest małe pudełko. Otwieram je, a moim oczom ukazuje się średniej wielkości, płaskie pudełeczko kryjące w sobie czarny krawat w drobne, białe kółka. Czyżby moja dziewczyna sugerowała mi, że mam być bardziej elegancki? Chyba śni.
     Odkładam pudełko na blat biurka, ręka ponownie zanurza się w ciemności torby, tym razem trafia na coś grubszego. Wyciągam to coś powoli, a kiedy już na to patrzę, uśmiecham się szeroko i prawie piszczę niczym nastolatka. Oto mam w dłoniach książkę, o której marzyłem. Może i mówiłem o niej za dużo ostatnimi czasy, ale nie spodziewałem się, że siedemnastolatka mi ją kupi.
     - Dziewczyno, jak możesz mnie tak dobrze znać? - pytam szeptem samego siebie i myślę o Amelien bez słów, za to z czułością.
     Z nabożną czcią kładę ją na blat, głaszczę palcami okładkę, po czym po raz trzeci pozwalam jednej z kończyn na podróż do wnętrz torby. Ostatnią częścią prezentu jest flakonik moich ulubionych perfum, który stanowi pewien zapas dla tego, co jeszcze mam. Czuję wzruszenie, patrząc na wszystkie sprezentowane mi przedmioty. Komuś należą się solidne podziękowania.
     Nie wiem, czy telepatia istnieje, nie zmienia to faktu, że w chwili, gdy o niej myślę, rozlega się pukanie do drzwi. Otwieram je i staję twarzą w twarz z panną Unbless, która spogląda na mnie z lekkim zażenowaniem.
     - Cześć, wszystkiego najlepszego, chciałam powiedzieć, że...
     Nie pozwalam jej dokończyć zdania, przyciągam ją do siebie i mocno tulę, twarz kryję w jej białych włosach, uśmiecham się tak szeroko, jak nie przystoi komuś, kto jest zwany panem mrocznym.
     - Dziękuję. To wspaniałe prezenty. Dziękuję.
     Jestem pewien, że Am także się teraz uśmiecha.
     - Uwierzę w to, że ci się podobają dopiero, jak dostanę za nie całusa.
     Co za mały niedowiarek. Choć drażni mnie specjalnie, z wielką przyjemnością odszukuję jej usta i składam na nich słodki pocałunek. Jeśli czyjekolwiek urodziny zaczęły się dobrze, to mój początek jest jednym z najlepszych.
     Amelien patrzy na mnie uważnie, kiedy nadal nie wypuszczam jej z ramion.
     - Co jest? - pytam, widząc na jej twarzy zdenerwowanie i dystans.
     - Powinieneś wiedzieć, że to jeszcze nie koniec świętowania. Nie masz nic przeciwko, byśmy po lekcjach przeszli się do kawiarni na kawę i ciasto jagodowe?
     Nawet gdyby to nie były moje urodziny, nawet gdybym był w podłym humorze, ciasto jagodowe zawsze i wszędzie jest tym argumentem, za którym pójdę nawet do piekła. Choć niekoniecznie by spotkać ojca.
     Uśmiecham się do nastolatki.
     - Nie, nie mam. Tylko ładnie się ubierz, bym się nie musiał za ciebie wstydzić w miejscu publicznym.
     Przewraca oczami, ma już gotową ripostę.
     - Tylko wtedy, kiedy ty ubierzesz garnitur. Jeśli nie, pójdę w łachmanach i będziesz musiał to znosić.  teraz ogarniaj się, jestem głodna, a śniadanie nie będzie na nas czekało w nieskończoność.
     Cmoka mnie  w policzek, po czym wychodzi z pokoju. Kręcę głową, ale nadal się uśmiecham. Ten poniedziałek nie może być zły.

~*~

     Idziemy za ręce blisko przez centrum miasteczka, zmierzającej do jedynej kawiarni, która spełnia kulinarne zachcianki nas oboje. Amelien jest podejrzanie milcząca, ale tłumaczę to sobie tym, że musiała zmierzyć się z grupką nieposłusznych pierwszaków, którzy za nic mieli jej prośby, by nie biegać po korytarzu. Przestało im być do śmiechu, kiedy troje z nich zaliczyło dosłowną glebę, na co Am zareagowała zwykłym: "mama nie uczyła, że nie biega się, jak jest mokro?". Pierwszoroczni wyminęli ją, nie patrząc jej w twarz, żaden nie przeprosił, choć tego uczy kultura. Chyba nie mieli kogoś, kto by ich wychował na porządnych ludzi.
     Dziewczynka kopie jeden z kamieni zdobiących oblodzony chodnik, a jeśli Am stosuje jakąkolwiek przemoc, nie może być dobrze.
     - Hej, wszystko w porządku? - pytam zaniepokojony.
     Nastolatka unosi na mnie wzrok i uśmiecha się blado.
     - Taa, wszystko gra i piszczy, jestem tylko trochę zmęczona.
     Otaczam ją ramieniem i całuję w czoło.
     - Spokojnie, za chwilę napijesz się kawy i będzie lepiej.
     Otwieram przed nią drzwi do lokalu, przekracza próg jako pierwsza, wita się z mijającą nas kelnerką, wyraźnie się za kimś rozgląda. Po chwili jej twarz rozpogadza się.
     - Tam są! Chodźmy!
     Gwałtownie chwyta za rękaw mojej kurtki i zaczyna mnie ciągnąć w stronę jednego ze stolików w głębi sali. Ledwie łapię oddech, a już przeżywam kolejny szok, kiedy dociera do mnie, z kim się właśnie spotkaliśmy.
     - Mama? - Po kolei spoglądam na każdą ze zgromadzonych przy stoliku osób. - Brian? Connie? Co wy tu robicie?
     Czternastolatka uśmiecha się szeroko.
     - Przybyliśmy tu, by świętować z tobą twoje urodziny. Wszystkiego najlepszego, braciszku.
     Wychodzi zza stołu i przytula się do mnie. Lekko oszołomiony oddaję ten gest, by po chwili tkwić już w ramionach Laureen, która ściska mnie tak mocno, jakby chciała połamać mi żebra.
     - Mamo, nie przesadzaj, ludzie się na nas patrzą - upominam ją, kiedy moich uszu dochodzi jej szloch.
     - I co z tego? Ruiz, jesteś już taki dorosły. Mój mężczyzna. - Składa na moim policzku soczystego buziaka. - Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, synku. By nadal ci się powodziło. Spełnienia marzeń, dużo uśmiechu i miłości w twoim życiu. Nie możesz cały czas chodzić z taką mroczną aurą wokół siebie.
     Przewracam oczami jak znudzony kazaniami rodziców nastolatek, tak naprawdę jestem szczęśliwy, że moi bliscy tu przyjechali.
     - Dziękuję ci bardzo, mamo. Miło cię widzieć.
     Odsuwa się ode mnie z uśmiechem, a przede mną pojawia się Brian. Dopóki nie skończyłem szkoły i nie uratowałem chłopca z pożaru, naszą relację można było określić jako poprawną, ale chłodną. Od kiedy opuściłem dom i nie widujemy się codziennie, zaczęliśmy na nowo budować więź między nami i muszę przyznać, że mam w ojczymie wsparcie, którego oczekuje się od rodzica. To miłe.
     - Ruiz - odzywa się lekarz. - Synu, wszystkiego dobrego. Byś wciąż był sobą, nadal dzielił się wiedzą i pokazywał wszystkim, że dobro istnieje. - Uśmiecha się, a przy kącikach jego warg tworzą się małe zmarszczki. - Wszystkiego najlepszego.
     - Dzięki, Brian.
     Następuje krótki, męski uścisk z poklepywaniem po plecach, chwilę później zasiadamy do stolika. Podchodzi do nas jedna z ubranych w czarne sukienki z białym kołnierzykiem kelnerek, na środku mebla stawia średniej wielkości tort ozdobiony jagodami. Patrzę na niego z niedowierzaniem, zapach lasu przywołuje miłe wspomnienie wyprawy do Minnesoty sprzed dekady, a do ust napływa mi ślinka. Nie wiem, kto wpadł na ten pomysł, jestem jednak pewien, że to dzieło sztuki przede mną to wytwór rąk i pracy mojej mamy. Pochylam się w jej kierunku i uśmiecham szeroko.
     - Dziękuję za taki prezent. Mogę zjeść go cały sam?
     Blondynka śmieje się dźwięcznie.
     - Lepiej nie, bo się pochorujesz. Poza ty sama chciałabym się przekonać, czy mi wyszedł.
     - Ja też chętnie pomogę w jedzeniu - ofiaruje się Connie, przy okazji wyciąga nad stolikiem ręką, w której trzyma małą paczuszkę. - A tu masz prezent od nas wszystkich, co byś nie był już takim panem mrocznym.
     Odbieram zawiniątko, cicho dziękując, i biorę się za jego rozpakowanie. W tym czasie milcząca dotąd Amelien prosi do siebie kelnerkę i zamawia dla mnie czarną kawę, a dla siebie irish coffee. Pracownica lokalu dziwnie na nią patrzy, ale widząc nastolatkę w towarzystwie trojga dorosłych, dochodzi do wniosku, że raczej krzywda się dziewczynie nie stanie. Kiwa głową i odchodzi, a Am zerka na to, co trzymam właśnie w dłoniach.
     - No, teraz to z pewnością będziesz mniej mroczny - drażni się ze mną.
     Podarunkiem od rodziny jest nic innego jak różowe, słodkie lusterko pasujące do sześcioletniej księżniczki. Uśmiecham się, a pozostali wybuchają śmiechem.
     - Dzięki wielkie, teraz już wiem, co tak naprawdę o mnie sądzicie.
     Zawijam prezent na nowo, jest uroczy i nie mam zamiaru go wyrzucać, a ukrytą w papierze ozdobnym stówą dobrze rozporządzę, by odwdzięczyć się im podarunkami na święta.
     - No to opowiadajcie, co u was słychać - odzywa się Laureen, spoglądając po mnie i Am. - Jak szkoła? Jak wasz związek?
     Zerkam na nastolatkę, która tylko wzrusza ramionami, wpatrzona w swoją przyniesioną właśnie kawę z wkładką.
     - Jeszcze się nie pozabijaliśmy, więc chyba dobrze...
     Kolejny wybuch śmiechu, mama kroi tort, po kawiarni niesie się pełne fałszu Sto lat,  a na zewnątrz przyjemnie prószy śnieg, którego duże płaty znajdują dla siebie miejsce do egzystencji, gdzie tylko mogą.
     Kiedy godzinę później kończymy to niespodziewane spotkanie, kiedy znowu jesteśmy na świeżym powietrzu i spoglądamy za moją oddalającą się rodziną, wzdycham cicho. Jestem odrobiny zaskoczony ilością słów, które wypowiedziałem podczas tego spotkania. Bolą mnie policzki, nie potrafię się nawet uśmiechnąć do Amelien. Stoi obok mnie i gdy samochód Briana znika nam z oczu, opuszcza głowę i wpatruje się w czubki swoich butów. Szturcham ją lekko.
     - Hej, co jest? Źle się czujesz?
     Pod presją mamy i Connie siedemnastolatka zjadła naprawdę duży kawałek tortu. Aż jestem pod wrażeniem, bo zbytnio za nimi nie przepada, a ten był potwornie słodki. Podejrzewam, że jak zjem zapakowaną w kartonowe pudełeczko resztę, to mnie zemdli. Zostawię więc je sobie na później.
     Amelien kręci głową, coś innego ją trapi.
     - Przepraszam.
     Rusza przed siebie, a ja zaskoczony zbytnio nie wiem, co mam jej odpowiedzieć. Idę więc za nią, chwytam za jej odzianą w szarą rękawiczkę dłoń i splatam nasze palce. Nie chcę jej gonić, chcę wracać z nią ramię w ramię. Chcę, by ten wieczór trwał jak najdłużej.
     - Niby za co?
     - Że ci nie powiedziałam. Nawet nie wiem, jaką miałabym wymówkę. Chciałam, byś spotkał się z nimi w dzień swoich urodzin, nie dopiero na Gwiazdkę. Wybacz mi, jeśli popsułam ci plany.
     Nadal zdarza mi się zastanawiać nad tym, czy Amelien nie przesadza z ckliwymi mangami, to pewnie z nich bierze takie słodkie, romantyczne teksty, które nie zawsze do niej pasują. Jak ten teraz.
     Milczymy przez chwilę, dziewczyna spogląda w witryny czynnych jeszcze sklepów. Kiedy mam już w głowie przyszykowaną mowę, którą chcę się podzielić, Amelien odsuwa dłoń i stawia stopę na pierwszym stopniu prowadzącym do małej cukierni. Jesteśmy niedaleko szkoły, pewnie zdążymy na kolację, co takiego ona chce tam znaleźć?
    - Zaczekaj tu chwilę.
     Patrzę za nią, gdy znika w środku, po czym wzdycham - tym razem ciężko. Chciałem ją przytulić, a ona się wyizolowała. Dlaczego sądzi, że to był zły pomysł? Głupia.
     Ale moja.
     Uśmiecham się pod nosem. Nie sądziłem, że spotkam kogoś, kto do tego stopnia zawróci mi w głowie. Przy Amelien czasami sam czuję się jak postać z shoujo mangi i jest mi z tym dobrze. Absolutnie dobrze.
     Po kilku minutach nastolatka wychodzi ze sklepu, dzierży w dłoniach dwie papierowe torebki. Unoszę brew, kiedy wręcza mi jedną z nich.
     - Proszę.
     - Co to jest? - pytam przed zajrzeniem do środka.
     - Cukierki toffi z nadzieniem jagodowym. Ja mam malinowe. Wszystkiego najlepszego.
     Ja już tak nie mogę. Czy Am musi być taka urocza, wspaniałomyślna i niewinna? Nie mogłaby choć raz zachowywać się jak diablica?
     Rzucam jej twarde spojrzenie, nie pozwalam schować słodyczy do torebki, zamiast tego chwytam jej twarz jedną dłonią, przybliżam się do niej i całuję ją. Fakt, po raz pierwszy robię to w miejscu publicznym, ale nie dbam o to, czy ktoś właśnie się nam przygląda. Chcę pokazać dziewczynie swoją wdzięczność, dlatego nie odrywam swoich ust, kiedy ona tego chce, ale pogłębiam pocałunek. Kiedy zaczyna mi brakować tchu, pozwalam wargom na rozłąkę, zamiast tego przytulam do siebie białowłosą, a nad naszymi głowami zaczyna wirować śnieg.
     - Dziękuję - szepczę do jej przykrytego czapką ucha. - Dziękuję ci za najlepsze urodziny w moim dotychczasowym życiu. Dziękuję za to spotkanie z mamą, Connie i Brianem. Dziękuję. - Podziękowania zabierają mi tlen, ale to nie wszystko, co chcę jej powiedzieć. - Kocham cię.
     Amelien chce się odsunąć, jestem pewien, że się rumieni, bo powiedziałem te dwa słowa, które tak często zmieniają wszystko. Nie pozwalam jej na to, przytulam ją do siebie jeszcze mocniej. Przestaje stawiać opór, sama obejmuje mnie na wysokości pasa, a z jej piersi wyrywa się ciche westchnienie.
     - Ruiz, ja...
     - Nie musisz mi tego mówić, jeśli nie jesteś tego pewna - uprzedzam ją. Nie pragnę od niej wyznania miłości, chcę tylko, by nadal była przy mnie. Nie potrzebuję jej - miłość to nie jest to samo co przywiązanie - ja po prostu nie wyobrażam sobie swojego świata bez niej. Gdy mam ją obok, mogę wszystko i życie nie jest takie straszne. - Poczekam na to, nie śpiesz się.
     Przekręca głowę, by musnąć ustami mój policzek.
     - Nie ma za co. Skoro prezenty ci się podobały, to ja chcę ci zaproponować jeszcze jeden. Decyzja należy do ciebie.
     - Jak brzmi propozycja?
     - Będę dzisiaj spała z tobą. U ciebie.
     Tego jeszcze nie grali.
     Odsuwam się od nastolatki, patrzę na nią z niedowierzaniem, po chwili na mojej twarzy wykwita złośliwy uśmieszek.
     - Jesteś tego pewna, kochanie? Absolutnie pewna?
     - Tak - odpowiada z mocą. - Chcę z tobą spać, co nie oznacza jednak, że chcę się też z tobą kochać tej nocy. - Uroczo rumieni się, stawiając sprawę zupełnie jasno. - Na to będziesz musiał sobie zasłużyć.
     Pochylam się nad jej twarzą, nadal się szczerzę.
     - Zawsze mogę poczekać, aż zaśniesz głębokim snem.
     Z tak bliska wyraźnie dostrzegam, że przewraca oczami.
     - Wówczas ja oskarżę cię o gwałt. Chcesz celę jedno- czy dwuosobową?
     Śmieję się cicho i całuję ją w czoło.
     - Wystarczy mi, że będziesz blisko, a stanę się najszczęśliwszy na świecie.
     Wtula się we mnie mocno, a ja zadzieram głowę i patrzę w nocne niebo usiane gwiazdami, Orion mruga do mnie swoim pasem.
     Dziewiętnasty grudnia dwa tysiące szesnastego roku. Moje dwudzieste urodziny. Najlepsze urodziny w moim życiu. A mając taką dziewczynę, która potrafi zachwycić każdym - także tym niespodziewanym - prezentem, sądzę, że kolejne urodziny będą równie wspaniałe.
     Już się nie mogę doczekać.

1 komentarz :

  1. Jeeej! Przybywam do Ruiza <3 fajnie, że to jego perspektywa!
    Ło matko! Tyle uczuć Ruizaaaa! I niech mi ktoś powie, że jest panem Mrocznym... no, ja bym powiedziała, że panem Słodkim >D huehuehue.
    Telefon i taniec hula. Chyba nie muszę pisać, że to sobie wyobraziłam >D? A potem obok w tych myślach pojawił się Ruiz w spódniczce i tańczył...
    Ruiz piszczący jak nastolatka. Tak, to też sobie wyobraziłam. MATKO! Dlaczego teraz zaczynam go widzieć jako dziewczynę?! Czytam tekst i widzę Ruizę, a nie Ruiza!
    Cleo! Cleo! Jak się następnym razem spotkamy to robimy ciasto jagodowe, dobra?!
    Fajnie, że Ruiz spotkał całą rodzinkę <3. Matko, to rózowe lusterko... Ruiz jako księżniczka. No, mówiłam kurde! Przez ten fragment widzę go jako dziewczynę buahaha
    Tak, zdecydowanie Amelien przesadza z mangami >D. Powód pt. "bo spotkałeś się z rodziną w urodziny, a nie w gwiazdkę" mnie rozwalił, serio.
    Ruiz widzi Am oczami zakochanego chłopaka. Ja nie widzę w Am tej słodkości i niewinności, którą on dostrzega. Ja widzę Am jako taką chłodną i zamkniętą w sobie dziewoję, która sypie ironią na wszystkich ludzi >D.
    "- Zawsze mogę poczekać, aż zaśniesz głębokim snem.
    Z tak bliska wyraźnie dostrzegam, że przewraca oczami.
    - Wówczas ja oskarżę cię o gwałt. Chcesz celę jedno- czy dwuosobową?" - no, jebłam! Musiał być w Rulienie jakiś element zboczoności, a jak >D!
    Kocham ten dodatek! Widzę go w kolorach jagód buahaha. Mam ochotę na jakieś jagodowe słodycze, kurcze, nie mam nic pod ręką ;____; kiedy następne Rulieny?!

    OdpowiedzUsuń

Hope Land of Grafic