niedziela, 21 maja 2017

Esa no voy a ser yo




     Nieprzenikniona ciemność roztoczyła nad miastem swój ciężki płaszcz. Znad oceanu docierała chłodna bryza, a nieliczne gwiazdy i blady półksiężyc nie zachęcały do nocnych spacerów. Osobiście byłem do niego po części zmuszony - nie mogłem zadzwonić po któregoś ze swoich ziomków, by odwiózł mnie do cyrku, bo nie zabrałem ze sobą komórki na spotkanie, rada Seniorów była w tej kwestii cholernie staroświecka. Ale spacer w samotności w takich okolicznościach mi nie przeszkadzał, co więcej - żałowałem, że nie mam przy sobie żadnego trupa do ciągnięca, to zawsze było dla mnie uciechą.
Spotkanie z Seniorami nie wypadło tak źle, jak mogłem się tego spodziewać i jak wieścili mi moi pracownicy, odprowadzając mnie wzrokiem, gdy kierowałem się do zamku na wzgórzu. Dowodem na całkiem miłą atmosferę zjazdu było to, że do cyrku wracałem w jednym kawałku, a to naprawdę było coś. W końcu mojego starego znajomego jeszcze za czasów świetności Britney Spears dzisiaj wyrzucono z wieży w trzech sporych częściach ku uciesze zgromadzonych.  Cóż, mógł się aż tak nie afiszować ze swoją magią przed śmiertelnikami, może wówczas jego kara byłaby mniej surowa, choć z pewnością krwawa. Nikt tak nie upajał się widokiem krwi jak Seniorzy wśród czarodziei. Podłe skurwysyny.
Do swojego taboru dotarłem, nie spotykając żadnego z pracowników. Nie słyszałem żadnych strzałów, co znaczyło, że nie dobrali się kolejny raz podczas mojej nieobecności do mojej kolekcji broni. Co za ulga. Odgłosy bijatyki były milsze moim uszom.
Wpakowałem się do swojej przyczepki, gdzie szybko pozbyłem się fioletowego fraka, muchy, kamizelki i koszuli. Przez chwilę patrzyłem na siebie w niewielkim lustrze ustawionym obok szafy, po czym nagi wślizgnąłem się do małej wnęki, gdzie pod lekkim kocem spędzałem noce, śpiąc, ale nie śniąc. Ledwie przyłożyłem głowę do poduszki, a wypite wino dało o sobie znać i zapadłem w sen mocny, ale nie sprawiedliwy.
Nie traciłem jednak ostrożności mimo wypitego alkoholu. Nawet we śnie mój umysł wyczuł zagrożenie i gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem kobietę siedzącą na brzegu łóżka.
Gdyby to był ktoś inny, pewnie bym go zaatakował (nie krzyczał lub piszczał, przecież byłem mężczyzną i miałem swój honor), przycisnął nóż do jego gardła i zapytał: kim jesteś i jak mnie tu znalazłeś? niczym Roszpunka w disneyowskiej animacji, ale to była ona. Moja pani Stróż. Siedziała na moim łóżku w moim wagonie i patrzyła w skupieniu na moją twarz, jakby samym spojrzeniem chciała coś mi na niej wyhodować. Jeśli myślała o stworzeniu na moim licu jakieś paskudnej brodawki, musiała liczyć się z tym, że jestem czarodziejem pozbawionym moralności, a moja zemsta może być naprawdę słodka i okrutna.
Przyglądałem się jej tak intensywnie, jak ona mnie. Wyglądała inaczej niż podczas spotkania na zamku - zniknęła ciemnofioletowa sukienka zastępiona przez czarne skórzane spodnie i szarą bluzę z kapturem. Włosy pozbawiła wsuwek, przez co nie były już cudacznie ułożone, a opadały kaskadą na ramiona i plecy. Szczerze mówiąc, wolałem, kiedy wyglądała jak młoda kobieta chodząca jeszcze do college'u niż jak panna z gotyckiego horroru.
Milczała, a ja dostrzegłem mokry ślad pod jej okiem. Wątpiłem, by była to pozostałość po płynie do demakijażu. Czyżby płakała?
Poprawiłem się i nonszalanckim ruchem podciągnąłem kołdrę, by nie dostrzegła, że śpię golutki jak mnie stworzono. Niektóre rzeczy powinny być dla mojej Stróż tajemnicą.
- Co cię tu sprowadza? - przerwałem ciszę, która powoli zaczynała grać mi w uszach. - Myślałem, że nocujesz na zamku.
Jak się dowiedziałem, poza oficjalną kolacją przy długim stole zgromadzeni Stróżowie mieli jeszcze dodatkowe spotkanie za zamkniętymi drzwiami w jednym z przylegających do głównej sali pokoi. Kiedy patrzyłem, jak znikają na korytarzu, czułem się, jakby nagle trafił do późnego średniowiecza i miał być świadkiem podejmowania jakiś iście ważnych dla podwładnych decyzji. To wrażenie zniknęło, za to pojawił się niepokój - co, jeśli Stróżowie dostali rozkaz powolnego zabijania niereformowalnych czarodziei? Nie mogłem wiedzieć, co takiego zarządzili Seniorzy.
Poprawiła się na miejscu i naciągnęła rękawy bluzy na dłonie. W mojej części cyrkowej przestrzeni nie było zimno, ale dziewczynę przeszedł dreszcz. Przez moment chciałem zaoferować jej kołdrę, ale wtedy musiałbym się przejść po szlafrok, a jakoś nie chciało mi się podnosić z łóżka, zrezygnowałem więc z tego powodu.
- To prawda, nocuję - odpowiedziała, przenosząc wzrok na stos książek w ciemnych obwolutach, które ustawiłem między lustrem a szafą. Zmarszczyła czoło, jakby dojrzała znajomy tytuł. - Musiałam tu jednak przyjść, bo... chciałam ci coś powiedzieć, zanim dostaniesz to na piśmie pocztą... gdziekolwiek wtedy będziesz.
Zaintrygowała mnie tajemniczością swojej wypowiedzi. Pochyliłem się do przodu, oparłem na jednej dłoni i uśmiechnąłem do niej.
- Chcesz mi powiedzieć coś, co nie zdołało przejść przez twoje zapewne miękki usta podczas naszego tańca?
Według zwyczaju czarodziej, który zdołał poznać swojego Stróża - czy tego chciał, czy też nie - winien był zaprosić go do tańca. Nawet jeśli chodziło o parę jednopłciową. Nie było tu nic do gadania, a wszelkie uczucia musiały zamilknąć na jedną pieśń.
- Tak. Bo dowiedziałam się o tym, kiedy już wyszedłeś z bankietu. - Uniosła dłoń i wsunęła za ucho kosmyk włosów. - Rada przyjrzała się twoim poczynaniom i zaakceptowali mój pomysł.
- A jakiż to on jest? - Uśmiechnąłem się w sposób, który w moim założeniu miał być uwodzicielski. - Zaproponowałaś, by było więcej tańców czarodziei i Stróżów na kolejnym przyjęciu za pół roku? Chcesz się ze mną dłużej poprzytulać?
Pokręciła głową.
- Nie, jakoś od dobrych dziesięciu lat nie chcę się do ciebie przytulać w ogóle. - Spojrzała mi prosto w oczy, a ja poczułem, jakby od czubka głowy do palców stóp przeszywał mnie prąd. Nagły niepokój zaatakował mocniej niż poprzednim razem. - Poza tym nie spotkamy się na kolejnym przyjęciu rady Seniorów, Ikari. Będziesz tańczył ze swoim Stróżem, to oczywiste, ale... Esa no voy a ser yo.
Nie chciało mi się wstać po szlafrok, to prawda, ale na taką rewelację nie umiałem zareagować inaczej niż poprzez zerwanie się z łóżka z głośnym okrzykiem.
- ŻE CO?!
Nie zwróciłem uwagi na to, że opadła ze mnie kołdra, a Stróż mogła spokojnie zobaczyć mnie w całej okazałości. I tak tylko uniosła brew na mój widok - najwidoczniej gustowała w innych mężczyznach, o ile w ogóle w nich gustowała. Trudno było mi to stwierdzić.
- Ale jak to? - Patrzyłem na nią z niedowierzaniem. - Myślałem, że Stróż i czarodziej są sobie przypisani do czasu, aż któryś z nich nie umrze.
- Zgadza się.
- Więc dlaczego? Dlaczego nie chcesz być nadal moim Stróżem?
Patrzyła na mnie, a ja miałem ochotę uklęknąć przed nią. W przeciwieństwie do niej nie pamiętałem, byśmy spotkali się wcześniej, ale od spotkania w lesie przed tygodniem nie potrafiłem wyrzucić jej sobie z głowy, co mogło źle skończyć się dla mojej markowanej działalności i dla mnie samego. Mimo to chciałem ryzykować i dojść do tego, skąd się znamy.
W tej chwili wyrzucałem sobie, że popełniłem głupstwo, kradnąc magię swojej rodziny, bo przez to utraciłem większość swojego człowieczeństwa i wspomnień. Ta dziewczyna była jednym z nich.
Cholera, dlaczego to się wszystko musi tak komplikować?
Westchnęła cicho, uśmiechnęła się blado i również wstała. Zrobiłem krok do tyłu, byle tylko powstrzymać się od nagłej chęci przytulenia jej do siebie.
- Obserwowałam cię, od kiedy posiadłeś nadmiar magii i zabiłeś wszystkich ze swojego rodu, Ikari. - Jej głos był spokojny i wyważony, a moje nerwy napinały się z każdym jej słowem do granic możliwości. - Widziałam, jak siejesz zamęt i zwątpienie, jak zakładasz Cyrk Gniewu, jak wybierasz dla swoich ludzi ofiary i jak je mordujecie, spełniając swoje chore, psychopatyczne fantazje. To nie jest mój świat. - Zaśmiała się krótko. - Chciałam znaleźć okazję, by się na tobie zemścić, ale chyba czuję zbyt mało gniewu, by dopaść wielkiego Ikariego. - Spojrzała na mnie z uśmiechem, ale jej oczy pozostały smutne. - Nie martw się, nadal ktoś będzie cię pilnował. Pero esa no voy a ser yo. - Wyminęła mnie i skierowała się do drzwi, gdzie zatrzymała się, by posłać mi ostatnie spojrzenie. - Żegnaj na zawsze, Ikari.
Przez sekundy patrzyłem za nią, kiedy wyszła, po czym puściłem się biegiem. Nie mogłem pozwolić jej tak szybko odejść. Wciąż nie wiedziałem, co znaczyło dla mnie w poprzednim życiu, a coś musiała, skoro przez dekadę śledziła mnie niebieskim spojrzeniem.
Wypadłem z wagonu i skierowałem się w stronę lasu - tam, jak sądziłem, chciała się na chwilę skryć, by później ruszyć z powrotem do zamku. Przedzierałem się przez zakryte mrokiem zarośla, mijałem drzewa, a pojawiające się gdzieniegdzie, posadzone przez jakiegoś idiotę, niepasujące do otoczenia berberysy orały mi swoimi malutkimi kolcami kostki. Biegłem bez wytchnienia, kierując się głosem intuicji w poszukiwaniu Stróża.
Dojrzałem ją w bladym świetle księżyca, kiedy zaczęła kierować się na wschód i mignęła mi między drzewami. Przyśpieszyłem, w kilkunastu krokach dopadłem do niej, chwyciłem za łokieć i obróciłem do siebie.
- Co ty wyprawiasz?! - wykrzyknęła, zaskoczona moim widokiem. - Ikari, muszę już iść, inaczej nie wpuszczą mnie na zamek.
- Nie odchodź.
- Słucham?
Przełknąłem ślinę, wyprostowałem się i utkwiłem wzrok w jej ładnej twarzy.
- Nie odchodź. Nie chcę innego Stróża.
- Nie tobie o tym decydować. Dostaniesz mężczyznę, jak tego chcesz. Wszyscy będą zadowoleni.
Wyrwała się z uścisku i ruszyła dalej, ale ponownie ją zatrzymałem, zagradzając drogę.
- Nie mogę pozwolić ci odejść, dopóki nie powiesz mi, kim jesteś.
Uśmiechnęła się miło i przybliżyła tak, że nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
- Jestem kimś, kogo pocałowałeś w deszczowy dzień na huśtawce. - Uśmiechnęła się przymilnie. - Kimś, kogo imię jest dla ciebie przekleństwem, bo nazywa rzecz, której nigdy nie będziesz mógł dotknąć przez swój haniebny w świecie ludzi uczynek. Tylko kimś takim. - Spojrzała na linię drzew, jej wzrok jedynie na sekundę wrócił do mnie, choć zaklinałem go, by nigdy się ode mnie nie odwracał. - Żegnaj, Ikari
Jej wyznanie wryło mnie w ziemię, a słowa odblokowały jedną z wielu zamkniętych w mojej głowie półek. Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, gdy kobieta wbiegła do lasu. Zabrakło mi sił, by zatrzymać ją kolejny raz. Opadłem tylko na kolana i uniosłem głowę. Wpatrywałem się w ciemne niebo, a pewna historia właśnie się kończyła.
Ciszę nad miastem zabił zwierzęcy krzyk.
- Rosario!!!

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Hope Land of Grafic