niedziela, 19 listopada 2017

Ostatni walc Gniewu

          Nie znosiłem upałów, a ten właśnie panował w miejscu, gdzie byłem, i nie zważał na to, że jest środek jesieni. Coś musiało być na poważnie z tymi teoriami ekspertów o zmianie klimatu; było niemożliwie ciepło, choć znajdowałem się na północnej części globu. Nie znosiłem upałów, bo te  nie pozwalały mi na normalne funkcjonowanie, do tego porządnie utrudniały kopanie grobu i chowanie zwłok, a właśnie to było głównym planem mojego dnia. We wspólnej debacie wraz z cyrkowcami postanowiliśmy, że nie robimy dodatkowego pokazu w mieścinie, do której zawitaliśmy, a poświęcimy ten dzień na odpoczynek przed dalszą drogą. Od czasu przeniesienia przez wyłom nie zauważyłem, by policjant, który się na nas uwziął, zdołał wytropić nas na drugim końcu kraju, mogliśmy pozwolić sobie na chwilę odprężenia.
     Czarna ziemia poddawała się mojej woli i pozwalała na wykopanie coraz głębszego grobu. Zajęło mi to mniej czasu, niż sądziłem - raptem po dwudziestu czterech minutach osiągnąłem wymagany metr siedemdziesiąt wgłąb, mogłem chwilę odsapnąć.
     Na moment uniosłem głowę, zmrużyłem oczy, starając się dostrzec słońce. Nic z tego, żółć z pomarańczą nie dały mi ujrzeć tej przeklętej gwiazdy. Zakląłem cicho. Wykonałem tylko część pracy, a już byłem zmęczony. A przecież byłem ubrany idealnie! Zrzuciłem z siebie frak i białą koszulę, odłożyłem na trawę cylinder i dałem ziemi ubrudzić moją nieskazitelnie piękną skórę. Jak tak mogło być!?!
     Strużki potu spływały mi po po plecach, kiedy targałem poszarpanego trupa, by złożyć go na wieki w grobie. Musiałem przyznać, że nie został potraktowany jakoś brutalnie - któryś z moich ludzi wpierw udusił go skórzanym paskiem, a później ponacinał ząbkowanym nożem. Mogło być gorzej, mógł zostać całkowicie pozbawiony kończyn. Szkoda, że ludzie, którzy dowiadują się o podobnych zabójstwach, wrzucają wszystkich morderców do jednego worka. A przecież część z nas na swój kodeks, którego przestrzega bardziej niż przykazań. Dlaczego nikt nie zwraca na to uwagi?
     Kiedy martwy mężczyzna znalazł się w miejscu swojego wiecznego spoczynku, łopata ponownie poszła w ruch. Pracowałem w stałym rytmie, z małymi przerwami na głębszy oddech, byle jak najszybciej nic się wydostać z tej polany i z tego cholernego słońca. Zaplanowałem sobie, że po pogrzebie wskoczę pod prysznic, wyszoruję się, a później wypiję czteropak piwa i nikt nie będzie miał prawa mi tego zabronić. 
     Oczywiście wiedziałem, że coś może pójść nie po mojej myśli, ale dla tego, kto ośmieliłby się zaburzyć mi plany, czekała moją moc i moje złe serce. Takiej kary chyba nikt by nie chciał.
     No, może poza jedną osobą. I ona akurat musiała się zjawić tego popołudnia na schodkach przed moich wagonem, by wnieść odrobinę zamętu i namieszać mi w głowie.
     Wracałem z lasu wymęczony, spocony jak diabli i spragniony. Każdemu krokowi towarzyszyła myśl o zimnym piwku czekającym na mnie w lodówce. Już czułem jego smak na języku, przez chwilę zapomniałam o upale i słońcu, rozkoszowałem się tworem swojej wyobraźni. I wtedy ją dostrzegłem.
     Czekała na mnie. Wzrokiem przeczesywałam otoczenie, rejestrowała dźwięki i ruch. Na mój widok wstała i uśmiechnęła się delikatnie. Jej długa do ziemi, ciemną spódnica zafalowała pod wpływem wiatru, który porwał do tańca także jej rozpuszczone włosy. Nie mogłem zapanować nad tym, że moje serce bije tak szybko. To ona tak na mnie działała, ją mogłem tylko czynić kolejne kroki do przodu, byle tylko ujrzeć jej twarz w całej krasie. 
     Patrzyła na mnie, kiedy się zbliżałem, uśmiech nie znikał, tak samo jak czający się w jasnych oczach smutek, który widziałem, zbliżając się. Aż mnie ścisnęło w dołku.
     - Cześć, nie spodziewałem się ciebie tutaj. - Najchętniej bym ją do siebie przytulił, ale dobrze wiedziałem, że jestem brudny, nie chciałem, by i ona wyglądała jak po ciężkim boju. Zwłaszcza że wyglądała tak pięknie. - Czym mogę ci służyć?
     Uśmiechnęła się bardziej szczerze, a smutek przygasł. Chciałem się dowiedzieć, czym jest spowodowany.
     - Cześć. Przyszłam się pożegnać.
     - W takim razie zapraszam do środka. - Uczyniłem dwa kroki w stronę swojej przestrzeni mieszkalnej i przystanąłem raptownie, kiedy dotarły do mnie słowa kobiety. Obejrzałem się na nią, a coś niematerialnego zaczęło rozrywać mi serce. - Słucham?!
 - Przyszłam się pożegnać - powtórzyła. - Odchodzę, bo muszę. - Spuściła głowę. - Przepraszam, Ikari.
     Patrzyłem na nią i nie dowierzałem.
     - Ale dlaczego?
     Mógłbym przysiąc, że w jej oczach zalśniły łzy. Pewnie dlatego odwróciła wzrok i przypatrywała się rozstawionym nieopodal namiotom.
     - Wszystko ci wyjaśnię, ale kiedy nie będziesz cuchnął śmiercią i zmyjesz z siebie tę ziemię, dobrze?
     Nie miałem sił zmusić ją, by od razu powiedziała mi, co się dzieje. W tym wypadku podszedłem do drzwi swojego wagonu, przekręciłem klucz i otworzyłem je przed panną Sanchez.
     - Zapraszam, rozgość się. W lodówce jest piwo, wyjmij, proszę, dwie puszki. Ja idę pod prysznic.
     - Dobrze. Dziękuję. Przepraszam.
     Machnąłem ręką i również wszedłem do środka. Od razu skierowałem się w stronę maleńkiej, wąskiej łazienki, po drodze wyciągając z minikomody koszulkę i szorty - przy takiej temperaturze na zewnątrz jednorazowa zmiana imidżu nie powinna mi zaskoczyć. W końcu kto powiedział, że dyrektor Cyrku Gniewu zawsze musi chodzić we fraku? Nigdzie nie widziałem takiego przepisu.
     Letnia woda może i pomogła mi zmyć z siebie brud, nic jednak nie dała na myśli krążące po głowie. Właśnie w tej chwili Rosario siedziała w moim wagonie, zasmucona i gotowa się pożegnać, bo nie może być dłużej moim Stróżem. Jak do tego doszło, do jasnej cholery?! Była najlepszym Stróżem, jakiego mogłem sobie wymarzyć, naprawdę nie chciałem nikogo innego. Dlaczego postanowiono mi ją odebrać? Dlaczego nie chciano dać mi szansy, bym przy jej boku znowu stał się bardziej ludzki?
Nie umiałem sam zaleźć odpowiedzi na te pytania. Pozostało mi jedynie mieć nadzieję, że Rosario mi w tym pomoże, zanim na dobre zniknie.
     Wytarłem się, ubrałem świeże ciuchy i z wilgotnymi włosami przeszedłem na korytarz. Nie zastałem Stróż wewnątrz mojego lokum, co wywołało u mnie niepokój.
     Przecież miała się pożegnać.
     - Rosario?
     - Jestem na schodach, mam tu dla ciebie piwo!
     Nie sądziłem, że odczuję taką ulgę na sam dźwięk jej głosu. A jednak.
     Wypadłem z wagonu i przystanąłem, widząc ją siedzącą poniżej i pijącą spokojnie piwo. O lewą nogę opierała szary plecak, którego do tej pory nie zauważyłem, a w  którym pewnie zmieściła dorobek swojego stróżowego życia. Ten obrazek był tak plastyczny, że chciałem go dobrze zapamiętać, by odtwarzać w głowie w chwilach największej samotności.
     Zszedłem po dwóch stopniach i usiadłem obok Stróż, nasze ramiona się zetknęły. Podała mi puszkę, a gdy trzymałem ją stabilnie w dłoni, uderzyła w nią swoją i uśmiechnęła się przeraźliwie smutno.
     - Zdrowie.
     - Zdrowie.
     Pierwszy łyk zimnego napoju to istne orzeźwienie po dobrze wykonanej, ciężkiej pracy. Bo grabarz też zasługuje na jakąś nagrodę.
     Kiedy zaspokoiłem największe pragnienie, odłożyłem puszkę i spojrzałem na Rosario. Powoli sączyła swoje pół litra z chmielem i uparcie patrzyła przed siebie. Miałem wielką ochotę przytulić ją, ale się powstrzymałem. Nadmiar czułości z mojej strony mógłby ją tylko odstraszyć, a po tym, co ostatnio między nami zaszło, nie chciałem zostać otrącony. Nie mogłem zostać otrącony, gdy wiedziałem, że czuję do niej coś wyjątkowego i wcale nie jest to chęć zabicia jej.
     - Rosario?
     - Tak?
     W dalszym ciągu na mnie nie patrzyła. Trudno, przeżyję te kilka minut bez widoku jej pięknych oczu. A przynajmniej spróbuję.
     - O co chodzi z tym odejściem? Co się wydarzyło, że musisz się ze mną pożegnać?
     - Seniorzy się dowiedzieli - odpowiedziała szybko i zerknęła na mnie przelotnie, co na sekundę zatrzymało pracę mojego serca. - Jak wiesz, każdy Stróż, który szpieguje czarowników dla rady, ma nad sobą własnego szpiega, który śledzi każdy krok Stróża i donosi o nim radzie. Mój śledzący wyłapał to, że pomogłam ci przenieść cyrk przez wyłom i naskarżył na mnie Seniorom. Tym samym nie jestem na pierwszym w historii istnienia Stróżów okresie wypowiedzenia, ale też toczy się wobec mnie pierwsze postępowanie dyscyplinarne. - Zaśmiała się, po czym westchnęła ciężko. - W każdym razie jestem stracona w tym świecie, dlatego chcę gdzieś się zaszyć i poczekać, aż moc sama mnie opuści. Wtedy będę mogła na nowo być człowiekiem. A to nie wydaje mi się być wcale takie złe.
     Patrzyłem na nią, a w moim wnętrzu istniało tylko jedno słowo, które wykrzykiwały wszystkie komórki. Ich krzyk się wzmagał, aż w końcu opuścić moje ciało i zawisł nade mną i Rosario.
     - Nie.
     Kobieta spojrzała na mnie, a łzy, które zdołałem dostrzec już kilka minut temu, przedarły się przez mur silnej woli i popłynęły po jej policzkach.
     - Nic na to nie poradzisz, Ikari. Wtedy postanowiłam, że ci pomogę, choć spodziewałam się, jakie przyniesie to konsekwencje. Teraz postanawiam uciec, zanim dobiorą mi się do skóry. To moja decyzja. Proszę, nie staraj się na mnie wpływać, bym ją zmieniła, bo to się nie uda. Proszę. Pozwól mi żyć według własnych reguł.
     Pokręciłem przecząco głową. Jak miałem to zrobić? Czy jej reguły brały mnie pod uwagę? Czy cokolwiek dla niej znaczyłem?
     Wściekły - inaczej nie umiałem określić swojego stanu - zacisnąłem obie dłonie w pięść. Nie umiałem pogodzić się z tym, co właśnie mi powiedziano. Zostałem postawiony przed faktem dokonanym - Rosario okazała się niegodna swojej roli, teraz chciała zniknąć, by jak najmniej odczuć, że coś traci i wraca do bycia człowiekiem. Dlaczego miałbym czuć coś innego niż wściekłość? To właśnie ona mnie wypełniała. Ona oraz strach przed utratą osoby, w której podczas zaledwie kilku spotkań zdołałem się zakochać.
     Ale z ciebie idiota, o wielki czarowniku.
     - Czyli to pewne? Tak się kończy nasza wspólna przygoda?
     Chwyciła mnie za rękę, powoli rozprostowała palce i splotła je ze swoimi.
     - Na to wygląda. Przepraszam.
     Koniec z naszymi widzeniami przy amerykańskich lasach. Koniec ze spotkaniami na zjazdach rady. Koniec z sarkazmem, wymianą spojrzeń, dotykiem...
     Koniec wszystkiego.
     Przestałem się kontrolować. Zanim mogła choć zareagować piskiem zaskoczenia, pociągnąłem ją ku sobie i przytuliłem. Mocno. Tak, jakbym chciał wciągnąć ją do swojego ciała i tam ukryć przed tymi, którzy pragną jej końca.
     - Co ty wyrabiasz, Ikari? Moje piwo!
     - Żegnam się - odpowiedziałem cicho. - A przynajmniej zaczynam się z tobą żegnać, choć to naprawdę trudne.
     - Wiem. - Poczułem, że też mnie obejmuje. Słabo, bo pewnie wciąż dzierży puszkę z alkoholem, ale ważne, że w ogóle. - Dla mnie też.
     - Czy masz jakieś życzenia, zanim się rozstaniemy? - Kolejne słowa ledwo wydostają się z moich ust, ale nie są szeptem, kobieta słyszy je wyraźnie.
     - A wiesz, że mam? Dokładnie dwa.
     - Jakie?
     Odsunąłem ją od siebie, by widzieć jej twarz, by móc jej się przyjrzeć i wyryć jej obraz na kamieniu mojego serca.
     - Po pierwsze, chcę z tobą zatańczyć. Ten ostatni raz.
     - Dobrze. Coś konkretnego?
     - Walc. O ile ci to nie przeszkadza.
     Poruszyłem dłonią, użyłem tylko odrobinę magii, by tuż przy nas rozbrzmiała muzyka znikąd. 
     Rosario uśmiechnęła się, a ja starłem resztki łez z jej policzków.
     - Mogę panią prosić?
     - Oczywiście.
     Nie potrzebowaliśmy dłużej niż sekundy, by zgrać się ciałami i ruchami w tym małym pokazie na trawiastym parkiecie. Prowadzę kobietę, ta z gracją stawia każdy krok, jakby przed kimś występowała. Jej spódnica łagodnie sunie nad ziemią i mocno kontrastuje z moimi szortami.
     - Gdybym wiedział, że to będzie nasz ostatni taniec, ubrałbym się odpowiednio do okazji. A przynajmniej włożyłbym swój frak. 
    Rosario zaśmiała się w moich ramionach. 
     - Gdybyś wiedział wcześniej, że w ostatniej minucie bycia swoim Stróżem poproszę cię o taniec,  popełniłbyś seppuku. Przecież nigdy nie byłeś zbyt dobrym tancerzem.
     Nie mogłem się z nią w pełni zgodzić - przecież na balu rady Seniorów dałem sobie radę! - bo wciąż nie dotarłem do wspomnień z ludzkiego życia, jednak wierzyłem w jej słowa. To ona była tym, co łączyło mnie z poprzednim życiem. I kimś, kto właśnie miał odejść, może na zawsze.
     Dlaczego tak mnie to bolało? 
     Przyciągnąłem ją jeszcze bliżej siebie, pragnąc czuć jej ciało obok swojego i zapamiętać to, jak moje kamienne serce przyspieszyło swoje bicie. 
     - Och, bądź już cicho. 
     Zaśmiała się i mocniej ścisnęła moją dłoń. Tańczyliśmy dalej, zespoleni, dopóki stworzona przez magię muzyka nie zniknęła.
     Kiedy to nastąpiło, zatrzymaliśmy się naprzeciwko siebie. Nie mogłem oderwać od niej wzroku - przez ruch na jej policzkach pojawiły się lekkie rumieńce, oddech przyspieszył, a oczy skrywały nie łzy, ale iskierki. Czy to dziwne, że w mojej głowie pojawiło się nowe pragnienie?
     Rosario także uparcie, ale nie nachalnie, się we mnie wpatrywała. Jakby i ona chciała mnie zapamiętać.
     Odchrząknąłem, by wyrwać się z niekoniecznie czystych myśli, zapytałem:
     - Skoro pierwsze życzenie zostało spełnione, to jakie masz drugie? Uprzedzam, na kolację do Paryża cię nie zabiorę, brakuje mi funduszy, a poza tym...
     - Pocałuj mnie - przerwała mi, a moje serce ponownie zamarło.
     - Słucham?
     - Pocałuj mnie. - Zbliżyła się o pół kroku. - To moje drugie życzenie. Proszę.
     Serce, które zapomniało o biciu, nagle pognało niczym w jakimś wyścigu. Krew uderzyła mi do głowy, a w ustach zaschło.
     Rosario właśnie poprosiła mnie o pocałunek. Jak miałbym jej odmówić?
     Powoli, by jej nie wystraszyć, pochyliłem głowę i delikatnie musnąłem jej wargi, po czym się odsunąłem.
     Ale to jej nie wystarczyło, widziałem to po wyrazie jej twarzy. Chciała więcej.
     A ja? Nie mogłem zastanawiać się za długo. Pragnąłem tego chyba bardziej niż ona. To miało być pożegnanie, więc warto było zrobić coś, by pamiętała o mnie dłużej.
     Chwyciłem jej twarz w dłonie i prawie wpiłem się w jej usta. Zatraciłem się w smaku jej warg, w jej bliskości, w tym, że oddała pocałunek i objęła mnie w pasie. Zakręciło mi się w głowie.
     Oszalałem. I w ogóle mi to nie przeszkadzało. 
     Mijały kolejne minuty, a ja nie mogłem się oderwać od Rosario. Nie mogłem i nie chciałem; gdyby to było możliwe, całowałbym ją aż do skończenia świata.
     No cóż, nasz wspólny świat właśnie się kończył. 
     To ona się odsunęła. Dyszała lekko, jej policzki miały kolor dorodnych pomidorów, była zakłopotana. A ja chętnie bym to powtórzył.
     Spojrzała na mnie, uśmiechnęła się, czym miała mnie już całego w garści. Wielki czarownik, ten, który pozbawił mocy własnych przodków, stał się sługą ludzkiej dziewczyny, a tylko się w niej zakochał. Miłość to naprawdę była dziwna.
     - Dziękuję - powiedziała, po czym odwróciła się, chwyciła za swój plecak i nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, puściła się biegiem w stronę lasu.
     Musiałem podążyć za nią. Musiałem jej jeszcze coś powiedzieć.
Rosario miała moc, o czym wiedziałem. Nie miałem jednak pojęcia, jakie umiejętności się za nią kryją. Przy tym pożegnaniu mogłem ich doświadczyć.
     - Nie podążaj za mną.  - Wiatr przyniósł ze sobą głos i słowa Stróż. - Nie szukaj mnie, nawet o tym nie myśl. Zachowuj się jak na czarownika przystało i nie zabij za szybko swojego nowego Stróża. Bądź sobą, Ikari. Bądź Gniewem.
     - Zaczekaj! - zawołałem, choć nie byłem pewien, czy to usłyszała. Dobiegłem do linii lasu, ale ona już zniknęła mi z oczu. Wciąż musiałem to powiedzieć. - Rosario! - krzyknąłem z nadzieją, że wiatr poniesie ku niej i moje słowa. - Kocham cię!
     - Te amo, Ikari - nadeszła odpowiedź.  -  Zawsze będę. Żegnaj.
     Nie usłyszałem już nic więcej. Zniknęła po tym, jak się pożegnała. Zrobiła, jak mówiła. A ja zostałem z dziurą zamiast serca w piersi.
      Przytłoczony uczuciami, załamany i zrozpaczony usiadłem na leśnym podłożu i uniosłem głowę. Niebo, jakby z tęsknoty za tym, co być może właśnie utraciło na zawsze, zapłakało, a ja dołączyłem do niego, krzycząc. 
     Tak właśnie upadają wielcy. Upadają, kiedy zabiera się im to, co jest dla nich wszystkim.  

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Hope Land of Grafic