wtorek, 19 grudnia 2017

Dodatek: Śnieżyca przed burzą


     Wszystkiego najlepszego, panie mroczny! <3


     el martes, el 19 de diciembre de 2017

     Jedna powieka do góry. Druga powieka do góry. Obie na dół. I tak ze trzy razy. Przymierzam się do kolejnego, kiedy właśnie odzywa się mój telefon. Nie mam problemu z rozpoznaniem przypisanej do numeru piosenką - tylko jedna ze znanych mi osób prawie nałogowo słucha koreańskiego popu. Przez chwilę macam przestrzeń po swojej prawej stronie, aż natrafiam na dzwoniący przedmiot. Odbieram jednym niedbałym ruchem i przykładam telefon do ucha.
     - Z tego, co pamiętam, to ja tu jestem od pobudek - zauważam kąśliwie, po czym się uśmiecham. Dobrze wiem, że mój rozmówca to wyczuje, w końcu zna moje zachowania równie dobrze jak własne. - Dzień dobry, kochanie - witam się, siadając na łóżku i opierając o ścianę, przy której zostało postawione. - Dobrze spałaś?
      - Cześć, Ruiz - odpowiada, a po jej oddechu stwierdzam, że dokądś właśnie biegnie albo skądś wraca. Może z tego małego sklepiku, gdzie rok temu kupiła mi cukierki toffi z nadzieniem jagodowym? Szczerze mówiąc, wszamałbym ich trochę na dobre rozpoczęcie dnia. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Przepraszam, że dzwonię pierwsza, ale chciałam cię poinformować, że już dawno wstałam, właśnie odśnieżam przed szkołą. Za godzinę powinnam być gotowa, powinniśmy więc zdążyć na twoje wykłady z matematyki stosowanej.
     Przez chwilę nie ogarniam tego, co się dzieje. Odsuwam telefon od ucha i spoglądam na wyświetlacz. W jego rogu dostrzegam godzinę.
     Szósta czterdzieści sześć. Za półtorej godziny powinienem przechodzić z Amelien przez portal do Bostonu. Jeszcze dobre pół godziny mógłbym pospać, by zdążyć na śniadanie w akademiku.
      Skoro ja mam tyle czasu, by się wylegiwać, o której wstała Am, że jej go odebrano? I dlaczego, do cholery jasnej, ona musi odśnieżać, a nie jakiś narwany pierwszak?
      - Czekaj no chwilę. Czy ty właśnie powiedziałaś, że odśnieżasz przed szkołą?
      - No tak, odśnieżam. A co?
      - Ale dlaczego ty? Deien nie mógł sobie znaleźć innych niewolników do pomocy?
      Słysze, jak wzdycha. Zsuwam się z łóżka i podchodzę do szafy, gdzie względny porządek nie pomaga mi w podjęciu decyzji, co na siebie założyć. Skoro to moje urodziny, o czym Amelien musiała mi przypomnieć już na samym początku rozmowy, powinienem prezentować się dość dobrze, zwłaszcza że na kilka godzin musimy udać się na uczelnię, gdzie pewnie znajome ze studiów otoczą mnie ciasnym kołem, by wspólnie, chórkiem jak jakieś przedszkolaki złożyć mi życzenia. Dlaczego, gdziekolwiek pójdę, zawsze musi się przypałętać jakaś dziewczyna z maślanymi oczami, która chce zagadać? Czy mój mrok naprawdę tak przyciąga? Ktoś powinien dokonać badań w tym zakresie. 
      Sięgam po zeszłoroczny prezent od ukochanej - ta koszulka jest jedną z moich ulubionych - a po drugiej stronie słuchawki, po chwili ciszy, wreszcie pada odpowiedź.
     - Szczerze mówiąc, to sama zgłosiłam się na ochotnika - Amelien przyznaje cicho. Dobrze wie, że nie spodobało mi się to, co usłyszałem. - Więc się nie wściekaj na Deiena, ale na mnie. 
      - Naprawdę musiałaś się zgłosić? - pytam zrezygnowany. Dziewczyna jest tak mało asertywna i tak altruistyczna, że czasami - zamiast kolejny raz złożyć pocałunek na jej bladym policzku - mam ochotę mocno nią potrząsnąć i krzyknąć, że powinna w końcu zacząć myśleć również o sobie. Kiedyś nadejdzie dzień, kiedy się nie powstrzymam i to uczynię. Na pewno. - Przecież uczniów jest dużo, grono młodszych prefektów ta kże się zwiększyło. Nie wszystko jest zawsze na twojej głowie, skarbie. 
     - Ale ja lubię coś robić - odpowiada, słyszę, jak coś trzeszczy po drugiej stronie. - W każdym razie muszę kończyć, zostało mi jeszcze trochę ścieżki do odgarnięcia. Pamiętaj, za godzinę przy głównym wejściu. Do zobaczenia.
     Chcę coś jeszcze powiedzieć, dodać, że nie musi poświęcać tyle swojego wolnego czasu, by innym żyło się lepiej, ale rozłącza się, zanim w ogóle otworzę usta. Wzdycham.
     - Do zobaczenia - rzucam powietrzu i odkładam komórkę na blat biurka. Pora na poranną toaletę.
     Pół godziny później wyglądam jak młody bóg, o czym informują mnie mijane uczennice, kiedy schodzę do stołówki głodny jak wilk. Mam ochotę na miniparóweczki i jajecznicę, choć wiem, że nie będą one smakować tak dobrze jak wtedy, kiedy moim towarzyszem przy posiłku jest panna Unbless. Może powinienem wziąć dla niej jakiegoś rogalika? Nie powinna wzgardzić francuskim pieczywem na śniadanie. 
     Jestem na prostej drodze ku mesie, kiedy ktoś na mnie wpada. Ktoś ciężki, przez kogo prawie się wywalam.
     - Cholera! - wyrywa się z moich ust. Porządnie wkurzony odwracam się i staję twarzą w twarz z Byronem, który patrzy na mnie dokładnie w ten sam sposób, co ja na niego.
     - Co ty wyprawiasz, pacanie? Uważaj, jak chodzisz - rzucam i poprawiam bluzę. 
     Jedna z pół obsunęła się z ramienia, teraz mnie drażni. Kiedy wraca na swoje miejsce, stawiam kolejne kroki, by iść dalej. Wtedy ktoś szarpie mnie za rękę.
     - Hej!
     - Czego? - warczę na chłopaka i wyrywam się z jego uścisku. - Coś ci zrobiłem, że tak na mnie wpadasz? - pytam, dość ciekawy, aby chcieć znać jego powód takiego zachowania. 
     Śmieje się, jakbym właśnie opowiedział mu jakiś dowcip. Wzdycham ciężko. Coś te urodziny nie zaczynają się jakoś wyjątkowo dobrze. Mam nadzieję, że jak tylko zobaczę Amelien, poczuję się lepiej, a i humor jakoś wskoczy na poziom dobrego. Inaczej naprawdę będę dzisiaj mroczny.
      - Jak możesz pozwalać jej na takie ośmieszanie się? - pyta młodziak, po czym nagle poważnie, a gniew wypływa na jego twarzy. - A może sam ją do tego zmusiłeś, co?
      Patrzę na niego jak na idiotę, którym jawi mi się od naszego pierwszego spotkania, unoszę pytająco brew.
     - O czym ty, do diaska, mówisz?
     Prycha, w jego spojrzeniu kryje się pogarda, która bardzo, ale to bardzo mi się u tego gościa nie podoba. Jakbym zabił mu matkę, a ja przecież nawet nie zam tej kobiety! Do tego jestem starszy i nadal, mimo rozpoczęcia studiów, sprawuję rolę nauczycielka matematyki w pierwszej licealnej, powinien okazać mi choć odrobinę szacunku.
     Jak tak na niego patrzę, to wydaje mi się, że gotów jest podnieść na mnie rękę. Niech spróbuje, raczej to on wyjdzie z tego pojedynku pokiereszowany, nie ja.
     - Naprawdę nie wiesz czy tylko tak udajesz?
     Gdybym udawał, już dawno bym sobie poszedł, nie zważając w ogóle na jego obecność. A jednak nadal tu tkwię. Czy to mu niczego nie mówi.
     - Gadaj, ale szybko - nakazuję mu, przybierając twardy ton. Mijający nas uczniowie rzucają mi zaniepokojone spojrzenie, na co nie reaguję, wpatrzony w młodszego mieszańca. - Co ci tak bardzo nie odpowiada?
     -  A to, że z twojego powodu Amelien może być wyśmiewana wśród rówieśników i pozostałych uczniów. Kiedy zobaczą ją w tej koszulce, na pewno ją skomentują, a ona stanie się głównym tematem dzisiejszych plotek.
      Wzdycham. To już całki i macierze brzmią dla mnie o niebo czyściej niż kolejne zdania wypowiadane przez Byrona. Mógłby być politykiem, taką kwiecistą gadką nie przekazywałby ludziom kłamstw, a ubrane w zgrabne słowa obietnice nie znajdujące w przyszłości pokrycia.  Z pewnością bym na niego nie głosował.
     - Wyjaśnię ci to raz, a porządnie - wyciągnąłem rękę, palcem prawej dłoni uderzyłem w pierś młodszego kolegi. - Nie mam kontroli nad tym, co robi lub jak zachowuje się Amelien. Ty też nie. Jeśli robi coś, co tobie może wydać się dziecinne, żałosne lub coś w ten deseń, to ona musi mieć ku temu jakiś powód.  Ma na tyle rozumu, by sama o siebie zadbać, twoja troska jest ostatnim, czego potrzebuje. - Uśmiecham się przymilnie na koniec wypowiedzi i klepię go po ramieniu. - Na razie, Byronku.
     Daję sobie spokój z jego towarzystwem, samotnie wraz z grupą seniorów wkraczam na stołówkę, gdzie królują niesamowite zapachy. Burczy mi w brzuchu, a ja się śmieję. Jak mogłem zapomnieć o tym, że jestem głodny? Byron musiał mnie naprawdę wkurzyć, skoro na chwilę zapomniałem o jedzeniu.
     Nakładam sobie na talerz to, co planowałem, porywam też dwa croissanty dla Am. Zjadam śniadanie dość pospiesznie, chcąc jak najszybciej spotkać się z partnerką. Choć może to brzmieć infantylnie, tęsknię za nią, chciałbym ją już przytulić i pocałować na powitanie jak każdego ranka. Nie znoszę, kiedy los odbiera mi tę część rutyny.
      Po spożyciu posiłku szybko wbiegam na jedenaste piętro, gdzie sięgam po kurtkę, którą zarzucam na siebie, nie dbając o zapięcie jej zamka. Wciskam na głowę czapkę, klucze, dokumenty oraz gotówkę chowam po kieszeniach, a lekki plecak z jednym zeszytem zarzucam pozory. Jestem gotowy stwarzać pozory bycia normalnym studentem i wychodzę z pokoju, by spotkać się z Amelien.
      Czeka już na mnie przy głównej bramie. Śnieg, który pewnie już od wielu godzin prószy nieustanie, osiada na jej ciemnym kapturze. Stoi plecami do mnie, więc przez chwilę nie widzę tego, co założyła na kurtkę. Kiedy słyszy, jak się do niej zbliżam, odwraca się do mnie z uśmiechem, a ja przystaję w miejscu oszołomiony tym, co widzę. Dziewczyna podchodzi bliżej.
      - Cześć - wita się, przystaje na palcach, obejmuje mnie za szyję i całuje prosto w usta. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Mam nadzieję, że ten dzień nie zaczął się dla ciebie najgorzej. 
      Już mam powiedzieć jej, że myślałem, iż będzie lepiej, kiedy spoglądam w dół jej stroju i czuję, jak na twarzy wykwita mi uśmiech.
     - Możesz mi powiedzieć, o co z tym chodzi?
     Także zerka w dół i śmieje się niepewnie.
     - Powiedzmy, że to mój pierwszy prezent dla ciebie. Podoba się?
     Nie wiem, jak zareagować poza tym, by się uśmiechać. Chwytam jej twarz w obie dłonie i całuję ją. Długo, z tęsknotą, czule. Chcę zawrzeć w tym pocałunku wszystko to, co do niej czuję. Pokazać, że kocham ją zawsze i wszędzie, nieważne co takiego wpadnie do jej białej głowy.
      - Jest wspaniały. Tylko wzbudza u innych zdezorientowanie.
      - Naprawdę? - Amelien przypatruje mi się uważnie. - Deien i kilku trzecioklasistów się z niej śmiało, ale nikt mi nie powiedział, że wyglądam głupio.
     - Za to Byron stwierdził, że zmuszam cię, byś robiła z siebie pośmiewisko na oczach całej szkoły - tłumaczę. - Był gotów mnie pobić przed wejściem na stołówkę.
     Dziewczyna wzdycha.
     - Co z niego za kretyn. Mógłby się w końcu ogarnąć, nie uważasz?
      Muskam wargami jej usta.
     - Mógłby, ale to chyba do niego nie dociera.
     Przytulam dziewczynę do siebie.
     - Byron nie jest naszym problemem, dajmy sobie z nim spokój.
     - Pytanie, czy on da spokój nam.
     Odsuwam ją od siebie i chwytam za dłoń.
     - Gotowa ruszać do Bostonu?
     Splata nasze palce i uśmiecha się szeroko.
     - Z tobą zawsze.
     Wychodzimy z terenu szkoły, a rzucane nam spojrzenie jedynie mnie bawią i w jakiś sposób podbudowują moją mroczność. Prezentem dla mnie jest czerwona wstążka zawiązana w kokardkę przypięta do białej bluzki, którą Amelien założyła na kurtkę, a na której widnieje napisy sługa uniżony pana mrocznego oraz moje małe zdjęcie. Nie mam pojęcia, kiedy nastolatka znalazła chwilę, by stworzyć coś takiego, ale bardzo mi się podoba. Nieważne, że to ona ją nosi, o wiele większe znaczenie ma dla mnie to, co kryje się głębiej - Am dała publicznie dowód, że jest ze mną związana. To naprawdę miło połechtało moje ego.
     Wchodzimy właśnie do małego parku, skąd przez portal udamy się do stolicy stanu, kiedy odzywam się:
     - Słuchaj... Skoro jesteś moim uniżonym sługą i najlepszym prezentem, co stwierdzam po kokardzie... czy to oznacza, że dzisiaj wieczorem mogę liczyć na jakąś usługę z twojej strony?
     Dziewczyna wzdycha ciężko i daje mi sójkę w bok.
     - Nie licz na żaden seks dzisiejszego wieczoru, na to musisz sobie zasłużyć.
     - To co mnie czeka? Twój płacz jak podczas seansu ósmej części Gwiezdnych Wojen?
     - Ej no, to naprawdę złamało mi serce! - oburza się. - Spodziewałam się wielu rzeczy, ale tej jednej nie, przestań się ze mnie nabijać. Bo nie dostaniesz kolejnych prezentów.
     - O, czyli będą kolejne prezenty?
     Przystajemy przed drzewem o podwójnym konarze, Amelien spogląda na mnie.
     - A nie chcesz kolejnych?
     Uśmiecham się  i głaszczę ją po policzku.
     - Największym prezentem od losu i tak jesteś ty - wyznaję jej cicho, za co otrzymuję całusa.
     - Kocham cię - szepcze, a w jej ciemnym spojrzeniu dostrzegam może miłości.
     - Wiem.
     Portal powoli się otwiera, kiedy całuję ją jak kilkanaście minut wcześniej. Partnerka odrywa się i pośpiesza mnie, bo przecież nie możemy się spóźnić. I wtedy kątem oka go dostrzegam.
      Mężczyzna o wątłej budowie ciała przypatruje nam się z jednej ścieżek w parku. W ogóle nie zwraca uwagi na ilość śniegu, która chce go przysypać, bo właśnie zaczyna się mała śnieżyca. Wygląda tak, jakby dokładnie wiedział, kim jesteśmy i co planujemy zrobić. Chcę do niego zawołać, ale właśnie wtedy zostaję pociągnięty za rękę i otulony niebieskim płaszczem.
     Nim znikamy w innej przestrzeni, dociera do mnie czyjeś zawołanie, brzmiące jakby pochodziło z krótkofalówki.
      Bel.
     Niepokój osiada na moich ramionach i ściska za gardło.
     Dzień urodzin może i nie skończy się źle, bo spędzę go z Amelien.
     Pytanie, co nastąpi po nim. 
     Przyszłość może przynieść ze sobą kogoś, kto zechce nas zniszczyć.
     A my niekoniecznie damy radę stawić mu czoła. 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Hope Land of Grafic