czwartek, 28 grudnia 2017

Ogrodnicze wariacje


     Rozpoczęcie pierwszej prawdziwej, poważnej pracy (marzec-czerwiec '16) dało mi wenę.
     Dedykuję swoim koleżankom i kolegom z tejże pracy.  Dziękuję za morze inspiracji! <3
     P.S. Zdjęcie pochodzi ze sklepu, w którym pracowałam. Prawa autorskie do niego zastrzeżone. 



     Praca. Czynność z reguły zarobkowa, do której coraz więcej młodych ludzi ma niezrozumiałą awersję. Unikają podjęcia jakiejkolwiek, bo jest to dla nich równoznaczne z byciem dorosłym. Młodość brzmi lepiej, mniej poważnie, z mniejszym zakresem obowiązków, z mniejszą odpowiedzialnością. A później narzekają, że na nic ich nie stać, bo niby z czego. Nie można co chwilę pożyczać od rodziców.
     Po skończeniu studiów i odebraniu dyplomu ze znakomitym wynikiem nie chciałam wciąż być na utrzymaniu tych, którzy obdarzyli mnie życiem, w końcu opłacili mi część czesnego. Chciałam być bardziej niezależna, dlatego, gdy mój kuzyn Barry - od roku pracownik sklepu ogrodniczego - wspomniał, że szukają kogoś na pół etatu, dałam mu swoje CV, stawiłam się na krótką rozmowę kwalifikacyjną i rozpoczęłam pracę. Nie miałam co do niej wielkich wymagań, cieszyłam się, że w ogóle coś znalazłam w rodzinnym mieście. Dopiero po odłożeniu pieniędzy planowałam coś wynająć i rozpocząć pracę w zawodzie. O ile ktoś zechce antropologa sądowego w swoim zakładzie.
     Polubiłam tę pracę, co było dziwne jak na mnie. Do tej pory, jeśli podejmowałam się praktyk studenckich, zawsze byłam w budynkach i salach, tutaj byłam przez osiem godzin przez pięć dni na dworze, dbając o rośliny, podlewając je, plewiąc. Nie sądziłam, że opieka nad nimi może tak uspokajać i pomagać przy zbieraniu myśli. Gdybym poczuła to szybciej, najęłabym się do pracy wcześniej, w okolicach pierwszego roku, nie dopiero po dyplomie. Nie warto jednak gdybać, ważne było, że praca mi się podobała i choć trafiali się przeróżni klienci szukający żywych ozdób do swoich ogrodów, ja zachowałam spokój i wciąż byłam dla wszystkich miła i uprzejma.
     Nie mogło tak jednak być przez cały czas trwania umowy. Któregoś ładnego wtorku zawitał do nas pan pod krawatem, z teczką w ręce i wyrazem wyższości na twarzy. Jako że Barry podlewał najwyższe iglaki z tyłu placu, a Denise - zwana przez nas Denise Blue na cześć pewnej odmiany borówki amerykańskiej- rozmawiała ze starszym małżeństwem i doradzała im w kwestii winogron, to na mnie spadł obowiązek jego obsługi. Jak zwykle przybrałam na twarzy firmowy uśmiech numer pięć i przywitałam go grzecznie, gdy zbliżył się do wiaty małego budynku gospodarczego, gdzie były kasy, doniczki oraz nawozy i sprzęt ogrodniczy.
     - Dzień dobry, czy mogę w czymś pomóc?
     Na początku mojej pracy, bodajże drugiego dnia, Denise tłumaczyła mnie, że nie należy witać klientów, zanim nie przejdą przez strefę dotarcia, jak określili pracownicy trzy metry od bramy na główny plac sklepu.
     Jego wzrok prześlizgnął się po mnie z góry na dół, uśmiechnął się z dziwnym błyskiem w oku, kiedy zjeżdżał po nim po nogach. Jakby ujrzał coś nazbyt apetycznego. Zrobiło mi się odrobinę niedobrze.
     Denise wspomniała kiedyś, że gdy ona rozpoczęła tu pracę, szef nakazał jej witanie klientów tuż przy bramie i wykazywanie swojej chęci pomocy w przypadku problemów ze znalezieniem poszukiwanej rośliny. Nie zdało to egzaminu - klienci czuli się znienacka osaczeni, jąkali się, niektórym zupełnie wypadało z głowy, po co przyszli. Po dwóch tygodniach takich scen szef skapitulował, a Denise stworzyła bezpieczną strefę, do czego szybko przyzwyczaili się pozostali pracownicy, a co przestało stresować osoby przychodzące na zakupy.
Dodatkowo pracownicy schowani pod wiatą mieli chwilę na przyjrzenie się nowym klientom, niektórych dość szybko dało się zaszufladkować - choć nie powinno szufladkować się ludzi, ale przy niektórych osobnikach po prostu się nie dało - inni budzili zainteresowanie, na widok niektórych z piersi wyrywało się ciężkie westchnienie, jeśli już się ją znało i wiedziało, jak irytująca bywa. To w tej pracy miałam do czynienia z tyloma różnymi ludźmi, że już mnie chyba żadne ich zachowanie nie zdziwi.
Pan garniturek też wyglądał na typ, który już zdołałam tutaj poznać, dlatego nie reagowałam, kiedy jego wzrok za długo zatrzymywał się w niektórych miejscach. Jedynie odchrząknęłam, kiedy po zjechaniu po nogach nie wrócił głową do samej góry.
– Czy mogę panu w czymś pomóc? – ponowiłam pytanie.
– Ach, tak, dzień dobry. – Uśmiechnął się pod nosem w taki sposób, że nie trudno było odgadnąć, iż w tej chwili myśli o jakiś nieprzyzwoitych rzeczach. Marzyciel. – Szukam jakieś byliny na skalniak, takiej, co by miała ładne kwiatki, kolorowe. – Mój wzrok powędrował do rządka z tymi roślinami, przeczesywałam nim kolejne skrzynie. – Mogą być goździki, ale takie wyższe.
Wiedziałam, gdzie są, kilka z nich już się do mnie uśmiechało, ruszyłam więc w ich kierunku.
– Proszę za mną – poleciłam klientowi, którego cień miał mi odtąd towarzyszyć zdecydowanie za często, czego się nie spodziewałam. – Mamy kilka odmian goździka. Chciałby pan taki z gęstszym liściem?
– Właściwie to liście mi są obojętne, byle tylko były wysokie, co bym je widział.
Dziwny motyw – goździki mają do jakiś dwudziestu centymetrów wysokości – ale skoro to go uszczęśliwi, to nie mam o co pytać, a jedynie spełnić jego życzenie.
Przykucnęłam przy jednej ze skrzyń, wyciągnęłam dwie plastikowe doniczki z rośliną i pokazałam je mężczyźnie.
  – Czy takie panu odpowiadają, czy może mają być jeszcze wyższe?
    –Nie, są dobre. – Stanął nade mną, zasłaniając siebie. Nigdy nie lubiłam, kiedy ktoś tak robił, ale przecież nie zwrócę uwagi dorosłemu człowiekowi, chyba umie rozpoznać, kiedy ludzie czują się niekomfortowo, w jakich warunkach. – A nie macie może takich, tylko pomarańczowych?
Uniosłam pytająco brew.
– Pomarańczowych?
– Tak. Widziałem takie w jednym sklepie, myślałem, że u was też je dostanę.
  Nigdy nie słyszałam o pomarańczowych goździkach, ale może po prostu mam za małą wiedzę na ich temat.
  – Przykro mi, ale nie posiadamy takich na stanie.
– A będziecie mieć w przyszłości?
Nie jestem jasnowidzem, jak mam odpowiedzieć?
– Trudno mi powiedzie. Przekażę szefowi, by się za takimi rozejrzał, kiedy następnym razem pojedzie na giełdę.
Zadowolony moim zapewnieniem kiwnął energicznie głową.
– To dobrze, wspaniale.
– Ile chce pan tych goździków?
– Słucham?
Nie lubiłam tracić czasu na czcze gadanie, wolałam pracować szybko i sprawnie, by w ciągu godzin pracy jak najmniej się nudzić. Na to popołudnie miałam już przyszykowane grabki i miotłę, by zająć się alejką z cyprysami, chciałam to zacząć na tyle wcześnie, by na kolejny dzień nic mi nie zostało. Jeśli jednak poświęcę temu mężczyźnie zbyt wiele czasu, to będę miała poślizg, którego podczas zwykłego popołudniowego i wieczornego ruchu nie nadrobię, westchnęłam w duchu, sięgając po inną roślinkę.
– Ile tych goździków? – ponowiłam pytanie. – I jakiego koloru?
Nauczono mnie, że to klient ma rację, jeśli chodzi o to, czego chce, o ile przychodzi do nas z gotowym zamiarem. Ten jegomość nie wyglądał mi do końca na kogoś takiego, ale mogłam się mylić, w końcu byłam tylko człowiekiem.
– Poproszę dziesięć sztuk. Najlepiej białe i jasnoróżowe, po pięć z każdego koloru.
Dość szybko uporałam się z tym zadaniem, starając się wybrać najładniejsze okazy, by klient nie miał zbyt wielu uwag. Wybrane rośliny pakuję do reklamówki, a na kartce papieru zapisuję ich ilość i cenę za jedną – wszelkie zakupy kasowane są w środku budyneczku, tam też kieruję mężczyznę.
– Dziękuję pani bardzo – powiedział, odbierając ode mnie zakupy, jego wzrok ponownie prześlizgnął się po moim ciele. Tym razem było to dla mnie naprawdę niekomfortowe, nie mogłam pozwolić, by wgapiał się we mnie niczym sęp w padlinę.
– Przepraszam, pomóc panu w czymś jeszcze?
Ani trochę się nie zmieszał, co więcej – miałam wrażenie, że natarczywiej wpatrywał się w napis na mojej firmowej koszulce. Na moje nieszczęście był on ulokowany idealnie na moim biuście. Zaklęłam w myślach. Czasami naprawdę modliłam się o mniejsze piersi, Bóg chyba jednak tych modlitw nie brał pod uwagę i konsekwentnie ignorował, nie pozwalając również zebrać pieniędzy na operację ani dać na tyle silnej woli, bym schudła właśnie z tego obszaru.
     – Proszę pana? – jeszcze raz wydałam z siebie zapytanie, byle tylko przenieść uwagę klienta na coś innego niż mój biust.
     – Tak? – zapytał, nareszcie zerkając mi w twarz.
     – Pomóc w czymś jeszcze?
     Przygryzł wargę i przez chwilę rozważał moją propozycję.
     – Nie... Nie trzeba, dziękuję. – Uśmiechnął się, pokazując krzywe i nie takie takie białe zęby. – Jak mi się wspomni, że o czymś zapomniałem, wpadnę jeszcze raz. – Puścił mi oczko, a ja poczułam, jak zbiera mi się na wymioty i to przed drugim śniadaniem.
     – Rozumiem – odparłam tylko. – W takim razie zapraszam z tą kartą do środka sklepu do kas, tam zakończy pan transakcję.
     – Dobrze. Dziękuję pani bardzo za tak wyśmienitą obsługę. – Odnosiłam wrażenie, że kryje się za tym jakiś podtekst. – Miłego dnia.
     – Panu również. – Kiwnęłam jeszcze mężczyźnie głową, po czym ruszyłam na tył podwórka, by sprawdzić stan kilku z iglaków. Dopadła je jakaś choroba, kontrolowałam, jak szybko się rozprzestrzenia, by na czas zareagować.
     Nie spędziłam wśród ciemnej zieleni tyle czasu, ile chciałam, bo klient sprzed kilku chwil mnie w nich znalazł.
     – Proszę pani?
     Gdyby tego dnia do południa było około dwudziestu klientów na jedną osobę z obsługi, pewnie nie rozpoznałabym głosu. Jako że był to ciepły dzień pełen słońca, co nie zachęca do grzebania w ziemi, bo ta nie jest całkowicie posłuszna, klientów mieliśmy raptem po ośmiu, dziewięciu. Jak więc miałam nie rozpoznać tego, kto mnie wołał?
     Powoli się wyprostowałam znad igieł krzewu, obróciłam w stronę rozmówcy i wewnętrznie westchnęłam zrezygnowana. Już miałam go dość, a spędziłam w jego towarzystwie ile? Mniej niż pięć minut?
     Nie mogłam wyjść na kogoś niemiłego i niegrzecznego – już raz trafił mi się klient, który mnie o to oskarżył, a jedynie nie podałam mu od razu reklamówki, której potrzebował, bo musiałam ją wydostać z morza innych reklamówek – dlatego odłożyłam grzebak, znowu przybrałam na twarz uśmiech, wyprostowałam się i odwróciłam w stronę pana garniturka.
     – Tak? W czym jeszcze mogę panu pomóc?
     Wyglądał jak uczniak, który po raz pierwszy ma zapytać dziewczynę o jakąś bardzo intymną rzecz, a przecież jest już dorosły. Do tego tak mocno trzymał rączki reklamówki, że przez sekundę bałam się o stan schowanych w niej goździków. 
      Już chciałam mu zwrócić uwagę, by traktował je delikatniej, kiedy się właśnie odezwał:
     – Jaka jest pani ulubiona roślina?
Nie chciałam powiedzieć mu prawdy, bo ta była bardzo prosta – stokrotki – a jednocześnie nie chciałam mówić o różach, bo to było za oczywiste, zbyt wiele kobiet uwielbia te kwiaty. Chciałam być inna, a jednocześnie w tym momencie się nie wychylać, nie dać temu mężczyźnie sposobności, by czymś mnie przypadkiem obdarował. Podejrzewałam, że właśnie to planuje, dlatego mnie wypytuje. Co odpowiedzieć?
Rozejrzałam się po placu, przeczesałam wzrokiem rzędy krzewów, moją uwagę przykuła właśnie kwitnąca na biało-różowa niespełna metrowa roślina. Uśmiechnęłam się do siebie. Tego raczej mój adorator mi nie kupi, chcąc zdobyć moje serce.
  – Krzewuszka. Moją ulubioną rośliną jest krzewuszka.
Pan garniturek także się rozejrzał, zerknęłam na niego – był zdezorientowany, nie miał pojęcia, o jakiej roślinie mówię. Lepiej dla mnie, mogę go zgasić, jeśli znowu spróbuje poszczycić się swoją mizerną wiedzą.
– A tak, widzę ją. – Coś powątpiewałam. – Ma wspaniałe liście, czyż nie? Lubię patrzeć na jej niebieskie kwiaty, bo wie pani, u siebie mam krzewuszkę z niebieskimi kwiatami, wspaniała odmiana.
Uniosłam brew, uśmiechnęłam się krzywo i pozwoliłam kolejnej sarkastycznej uwadze opuścić moje usta.
– Mówi pan o hibiskusie, proszę pana, nie o krzewuszce. – Ruszyłam w stronę doka, gdzie umiejscowiliśmy część krzewów, wyciągnęłam przed siebie rękę i dotknęłam liści rośliny, o której mówiłam. – To jest krzewuszka.
     – Ach, no tak. – Zaśmiał się nerwowo pod nosem. – Dobrze o tym wiem, tylko tak zażartowałem. Wydaje się pani zbyt poważnie podchodzić do swojej pracy. A chyba pani wie, że czasami warto się uśmiechać? Wtedy wygląda się o wiele ładniej.
     Zgadzam się z nim. Szczególnie wtedy wygląda się ładniej, jak jest to uśmiech towarzyszący knuciu złych rzeczy. A ja na razie nie planuję niczego złego. Na razie. Ale wystarczy jeszcze chwila z tym gościem, a zacznę rozważać, czy nie poszukać w sieci informacji o tym, jaki sposób morderstwa zapewnia najdłuższy czas śledztwa, bym zdołała umknąć policji, jeśli wpadnie na mój ślad.
     By zrobić mu dobrze w sposób, przez który nie byłabym w stanie zgorszyć starszych pań, które być może kręciły się po placu sklepu, ponownie przywdziałam na usta uśmiech. Do szczerości wiele mu brakowało, do tego moje policzki protestowały przeciwko takiemu wysiłkowi, ale chyba jakoś mi ten uśmiech wyszedł, bo mężczyzna wyglądał na zadowolonego.
     – O, proszę. Od razu wygląda pani jeszcze piękniej.
      Mam ochotę przewrócić oczami na te próby podrywu. U mnie się nie sprawdzą nawet za sto lat, ale coś mi mówi, że ten osobnik może tego nie zrozumieć.
      – Pomóc panu w czymś jeszcze?
     W moim głosie pojawiła się twardsza nuta, która chyba do niego dotarła, bo nagle się zmieszał i uciekł wzrokiem.
     – Nie, chyba nie. Serdecznie dziękuję za pomoc przy tych badylkach. – Uniósł reklamówkę i uśmiechnął się, a ja już na końcu język miałam kąśliwą uwagę. Powstrzymałam się, wypadało grać miłą pracownicę, dopóki nie zniknie mi na zawsze z oczu. – W każdym razie do zobaczenia, miłego dnia szanownej pani.
      – Panu również, do widzenia.
      Patrzyłam za nim, jak zmierza do niskiego budynku, by uregulować należność za zakupy, po czym głośno westchnęłam i wróciłam do swoich roślinek, by się uspokoić. Wróciłam do pracy, by zająć czymś nie tylko ręce, ale i myśli, które skupione na pielęgnacji zdołały odgrodzić te dotyczące klienta.
      Cieszyłam się, że już sobie poszedł i do końca dnia miałam względny spokój. Coś mi jednak mówiło, że ten jegomość jeszcze tu wróci i napsuje mi trochę więcej.
     Szkoda tylko, że nie domyśliłam się, iż nastąpi to tak szybko.

~*~

      Przychodził codziennie, mniej więcej o tej samej porze, za każdym razem pragnąc kupić coś innego i zawsze mnie prosząc o konsultację przy dokonaniu wyboru między przynajmniej dwoma podobnymi roślinami. Zagadywał o to, co robię w wolnych chwilach, jaki kolor jest moim ulubionym i o podobne bzdury. Część jego pytań najzwyczajniej w świecie ignorowałam, na pozostałą część odpowiadałam przemyślanymi kłamstwami – nie chciałam, by cokolwiek, co mu powiem, naprowadziło go na to, kim naprawdę jestem, i zmusiło do wyszukania mnie w internecie. Nie miałam pewność co do tego, w jakim stopniu jest świrem, a jakoś nie miałam ochoty tego sprawdzać.
      W piątek, który nadszedł czwartego dnia po naszym pierwszym spotkaniu, ponownie zadziwił mnie brakiem taktu i swoją niewiedzą lub bardziej ignorancją. Wytrącił mnie tym z równowagi na tyle mocno, że po jego odejściu stałam pod wiatą sklepu i tępo przyglądałam się nielicznym klientom nachodzącym nas tego popołudnia.
      Zapatrzona przed siebie nie od razu zdałam sobie sprawę z tego, że ktoś przystanął tuż obok mnie. Dopiero czyjaś dłoń na moim ramieniu otrzeźwiła mnie na tyle, że się obejrzałam wokół siebie i ją zobaczyłam. Uśmiechnęła się do mnie na powitanie, co od razu odwzajemniłam. 
     – Coś nie tak? – zapytała mnie Mila, stawiając na drewnianym taborecie duży talerz z upieczonymi przez siebie muffinkami. Ich zapach dotarł już do Barry'ego, który szedł w naszą stronę spomiędzy dużych iglaków, które czyścił, bo nie miał nic innego do roboty, za nim kroczył szef, obojgu ślina ciekła z ust, na co starałam się nie zwracać uwagi. – Wyglądasz na zdenerwowaną.
     Moja młodsza kuzynka, bliźniacza siostra Barry'ego, była osobą dość introwertyczną, ale z niezwykłym darem obserwacji, niewiele szczegółów uchodziło jej bystremu wzrokowi. Nic dziwnego, że nie udało mi się ukryć ponurego nastroju.
     Westchnęłam. Nie odpowiedziałam od razu na pytanie dziewczyny, poczekałam, aż kuzyn i prezes tego biznesu wezmą ze sobą większą część wypieku. Kiedy zniknęli z powrotem przy swoich obowiązkach, wydobyłam z siebie głos. 
     – Jestem wdzięczna Barry'emu, że powiedział o pracy tutaj, ale mógł ostrzec, że zdarzają się naprawdę dziwacznie klienci.
– Naprawdę? – Kuzynka spojrzała na mnie z troską. – Ja na takiego nie natrafiłam – dodała ze złośliwym uśmiechem.
Przewróciłam oczami.
– Ha, ha, ha, bardzo śmieszna, Mila, bardzo.
– No wiem.
Mila także była częścią tego sklepu na początku sezonu, kiedy doprowadzała do ładu iglaki na gospodarstwie szefostwa. Pracowała codziennie po szkole i w soboty po kilka godzin przez ponad miesiąc, dzięki czemu, jak twierdzi, ma już podstawę fundamentalnej kwoty, by pójść na uniwersytet. Moim zdaniem najpierw powinna martwić się maturą, na pierwszą aplikację na studia miała jeszcze trochę czasu.
Czasami dziwiłam się, jak dobrze rozumiemy się pomimo sześciu lat różnicy, ale tłumaczyłam to sobie, że jesteśmy dla siebie prawie jak siostry, których ja nie mam. Jest moją przyjaciółką, jeśli nikt nie chce mnie wysłuchać. Niejeden raz myślałam nad tym, dlaczego jest, jaka jest, ale doszłam do wniosku, że w tym jej urok, kiedy idzie sama wśród tłumu, podejmuje własne decyzje i stara się już być niezależna. Może jej być trochę ciężko, kiedy trafi do środowiska, które szybko jej nie zaakceptuje, ale podejrzewałam, że niewiele ją to obejdzie. Kto będzie chciał i miał dość determinacji, zdoła przejść przez jej żółwią skorupę i zobaczyć, że to dziewczyna z głową pełną przeróżnych pomysłów. To nastąpi. Tak sobie to mówiłam, aż uwierzyłam, chciałam, by inni też w niej to dostrzegli i jej zaufali, zamiast tylko patrzeć na nią spode łba.
     – Może podasz więcej szczegółów o tym kliencie? Może to jeden z tych czubków, o których mówił kiedyś Barry? Ci, co myślą, że pozjadali wszystkie rozumy i na ogrodnictwie znają się najlepiej?
Zastanowiłam się na jej słowami, pokiwałam głową.
– Zgadza się. Wiesz, co mi powiedział? Że chce ten worek, by przekopać dobre piętnaście metrów kwadratowych trawnika z tyłu domu.
Dziewczyna uniosła brew.
    – Co w tym dziwnego? Jeśli chce dać nową ziemię, to raczej nie objedziesz go za taki pomysł.
     – No tak. Ale, Mila, mówiąc to, trzymał nad głową worek z tą ziemią.
Robi duże oczy.
– Worek z ziemią? Nad głową?
– No tak. Ten pięciolitrowy to chyba każdy da radę trzymać nad głową. Mam na myśli między piątym a siedemdziesiątym piątym rokiem życia.
    –  Co? Chwila, spróbuję sobie to wyobrazić. – Mila przymknęła oczy, by stworzyć pod powiekami obraz, od dziecka była w tym dobra. - Hmm. A powiedziałaś mu, że taki worek to na jedną doniczkę wystarcza?
  – No pewnie – żachnęłam się. – Gdybyś tylko widziała, jak się zawstydzony zaczerwienił.
– Na jego miejscu też wyglądałabym jak pomidor.– Wzdrygnęła się lekko. – Okay, to wygląda zabawnie, ale i żałośnie jednocześnie, jak o tym myślę. Ale nie tylko tą głupią gadką cie wkurzył, prawda?
Sięgnęłam po jedno z ciastek i ugryzłem, a kawałek rodzynki prawie utknęła mi w gardle.
 – Jesteś zła, Mila – napomknęłam, biorąc kolejny kęs. – Uprzedziłaś wszystkich, że to nie czekolada jest w tych wypiekach czy nie?
Zawahała się.
– No nie, a co?
– To za chwile dostaniesz masę uwag, że chcieli z czekoladą.
– Zmieniasz temat, droga siostro – zauważyła. – Mów, czym tak zdenerwował cię ten klient.
     W kilku prostych zdaniach streściłam jej przebieg tego tygodnia z uwzględnieniem każdego spotkania z tymże mężczyzną, a gorycz, która dopadła nie tylko moją duszę, ale i powoli zatruwała moje serce, wylewała się z każdym wypowiadanym słowem i opadała u moich stóp, by spróbować dopaść jeszcze jakiegoś niewinnego człowieka.
     Mila słuchała mnie uważnie jak zwykle, nie przerywała ani nie wybuchała śmiechem, choć pewnie ktoś inny, gdyby mnie właśnie słuchał, pewnie śmiałby się z tego, co mi się do tej pory przydarzyło podczas kontaktów z tym klientem. Byłam jej za to olbrzymie wdzięczna, dzięki jej postawie nie czułam się bardziej zażenowana, niż to było potrzebne.
     Kiedy skończyłam mówić, sięgnęłam po swój pracowniczy kubek i upiłam z niego łyk dawno ostygłej czarnej kawy z cynamonem. Smakowała źle, prawie ją wyplułam. Przez swoje roztargnienie zupełnie zapomniałam, by wypić ją, kiedy będzie w miarę ciepła, by nie zniszczyć sobie języka. Chyba powinnam się wziąć w garść, inaczej mogłam skrzywdzić się czymś o wiele bardziej.
      – Chyba wiem, o kim mówisz – odezwała się Mila, zerkając na mnie i wgryzając się w ostatnią babeczkę, która ostała się na talerzu. – Przed trzydziestką, zazwyczaj w garniturze i kolorowym, niepasującym do koszuli krawacie? Średni wzrost, mysi kolor włosów i wyraz głupoty na twarzy?
      – Lepiej bym go chyba nie opisała.
      Kuzynka westchnęła i zjadła muffinkę do końca, nim podjęła dalszy wątek.
     – Spotkałam go tu raz, kiedy wyjątkowo przyjechałam na sklep rozstawiać towar. Dziwny typek, do tego nie daje sobie przemówić, uważa, że jego prawda jest najprawdziwsza. Podziwiam cię, że dajesz radę jakoś z nim wytrzymać.
      – No właśnie nie wiem, czy daję – westchnęłam i kiwnęłam głową starszej pani, która właśnie weszła na teren sklepu i przyglądała się zgromadzonym blisko bramy klonom japońskim. – Coś mi mówi, że jeszcze jedno spotkanie, a zrobię temu mężczyźnie krzywdę.
      – A może nie? Może nauczysz się go tak ignorować, że w końcu sam dostrzeże, że nie chcesz się z nim zadawać? Kto z nas może wiedzieć, co się wydarzy? Zobaczysz, zdołasz się od niego uwolnić.
      Spojrzałam na kuzynkę i starałam się słabym uśmiechem podziękować jej za tę próbę wsparcia.
     – Oby tylko twoja wiara nie wywiodła nas na manowce – powiedziałam, na co Mila się roześmiała i uniosła kubek ze swoją czarną herbatą.
      – Mówię, że będzie dobrze, więc będzie. Sama się przekonasz.
      Po jej zapewnieniu nadal miałam wiele wątpliwości co do szansy uwolnienie się od zalotów natrętnego klienta. Czas miał mi pokazać, że czasami lepiej zaufać swojemu przeczuciu niż słowom przyjaznej osoby.

~*~

     Weekend minął bez rewelacji, w sobotę mężczyzna nie pojawił się w sklepie, mogłam więc spokojnie odetchnąć i nacieszyć się słoneczną pogodą. Wiadomo jednak, że dobre chwile nie trwają za długo, dlatego jadąc w poniedziałek rano do pracy rowerem, mentalnie przygotowywałam się na to, że znowu natknę się na tego pana. I w ogóle się nie pomyliłam.
     Przyszedł o tej samej porze co zazwyczaj, może kilka minut później niż poprzednim razem. Nawet go nie zauważyłam, to Denise szturchnęła mnie lekko w bok i wyszeptała:
     – Uważaj, India, twój adorator się zbliża.
     Kończyłam właśnie obsługiwać pewną miłą klientkę, nie chciałam teraz nagle tracić z jego powodu dobrego humoru. To dlatego spojrzałam na koleżankę i zapytałam, siląc się na słodycz w głosie:
     – Nie mogłabyś choć raz ty go obsłużyć? Proszę?
     Denise patrzyła na mnie rozbawiona, ale też i z pewną troską malującą się na twarzy.
      – Niestety nie, muszę zajrzeć do doniczek i kilka przenieść do przodu. Ale nie martw się, dasz sobie z nim radę. – Puściła mi oczko, po czym odeszła, a ja zostałam na polu bitwy sama.
      Mężczyzna już mnie dostrzegł, z ogromnym uśmiechem szedł prosto w moją stronę, a ja nie miałam gdzie mu uciec. Przełknęłam ślinę i odetchnęłam głęboko.
      Que sera, sera.
      – Dzień dobry – przywitałam się. – W czym mogę dzisiaj panu pomóc?
     Powoli miałam dość tej odzywki właśnie ze względu na tego klienta, ale nie mogłam pokazać po sobie irytacji na sam jego widok, jeszcze by poskarżył na mnie mojemu szefowi.
     – A witam, witam. – Ponownie otaksował mnie wzrokiem, tym razem nie był to tak natarczywy wzrok, jak w dniu pierwszego spotkania, raczej krył się w nim niewytłumaczalny podziw. Na dłużej zatrzymał się na okrytych ramionach i obojczykach, których w topie nie dało się zakryć, a który był najlepszym ubraniem na taki upał i pracę w takim miejscu. – Dzisiaj nie potrzebuję kolorowego kwiatka, a jakiegoś iglaka.  – Miałam ochotę powiedzieć mu, że to roślina i to roślina, ale ugryzłam się w język. Miałam nie być sarkastyczna od początku rozmowy, zrażanie go do mnie należało odpowiednio rozpocząć.
     Uśmiechnęłam się uśmiechem numer pięć i zapytałam:
      – Jakieś szczególne wymagania tego iglaka?
      – Nie wiem. Może najpierw pokaże mi pani, co tutaj macie?
      – Oczywiście. Proszę za mną.
     Poprowadziłam go w dalszą część sklepowego placu, nieustannie czując wzrok mężczyzny na plecach i nieco niżej. Było to bardzo niegrzeczne, ale ja mogłam być bardziej niegrzeczna. Gdyby tylko dał mi ku temu okazję...
      Skręciłam w odpowiednią ścieżkę i przystanęłam przed alejkami płożących się odmian jałowca, patrzyłam na tuje, szczepy świerków i sosen, a ilość zieleni działała na mnie uspokajająco. Może będzie dobrze, jak mówiły Denise i Mila?
     Pozwoliłam temu pytaniu zagościć w głowie, a mój uśmiech nie był już taki udawany.
     Klient przystanął tuż przy mnie, odchrząknął i wydał z siebie dźwięki.
     – Ładna ta tuja – zagaił, pokazując mi ciemnozielonego iglaka w kolejnym rzędzie.
     Spojrzałam mu w twarz, uśmiechnęłam się sztucznie i odpowiedziałam:
     – To nie tuja, proszę pana, tylko jałowiec.
     Czerwień wypływająca na jego twarz przypomniała mi zawstydzenie u niezbyt urodziwego nastolatka zapraszającego na randkę szkolną piękność. Nie podziałało to na mnie.
      Słyszałam, jak mamrocze coś pod nosem, ale nie poprosiłam, by powtórzył. Wiedziałam już, że to spotkanie nie będzie różniło się od poprzednich, nie warto było się starać. On chyba też to wyczuł, bo jakby ucichł ze swoimi zalotami i dość szybko wskazał mi rośliny, które pragnie zakupić.
     – Czy coś jeszcze dla pana? – zapytałam, wychodząc z alejki z dwoma Smaragdami. Zerknęłam przez ramię, mężczyzna szedł ze wzrokiem wbitym w chodnik.
     Czy powinno mi go być żal? Ponownie chciał zabłysnąć swoją wiedzą, kolejny raz mu się to nie udało. Może pracowałam w tym miejscu krótko, ale w okresie, kiedy nie ma zbyt wielu klientów, mogłam spokojnie chodzić po dworze i zapoznawać się z opisami dostępnych roślin. Od dziecka dość szybko przyswajałam wiedzę, więc rozeznanie się w cechach oraz wymogach glebowych nie zabrało mi zbyt wiele czasu. Nie czułam się znawcą, Denise przewyższała mnie w wiedzy o kilka ładnych lat, nie bałam się jej pytać, kiedy czegoś nie wiedziałam o jakimś okazie, do tego nie starałam się udawać, że coś wiem, przed klientami, których naprawdę interesowała pielęgnacja i wzrost. Dlatego nie rozumiałam, dlaczego niektórzy starają się wypadać przed innymi na mądrzejszych niż w rzeczywistości. To dlatego nie potrafiłam wykazać empatii względem tego klienta.
     Myślałam, że da mi już spokój z zaczepkami tego dnia, skoro nie wyszło mu szpanowanie wiedzą, ale wtedy mężczyzna zagrodził mi drogę i bezceremonialnie wypalił:
     – Chodź ze mną w piątek na przyjęcie dla pracowników mojej firmy.
      Przystanęłam z rozdziawioną buzią, a donice prawie wypadły mi z dłoni.
     Patrzyłam na klienta, starając się nie tylko przyswoić, ale też i zrozumieć to, co właśnie mi powiedział, ale nic z tego nie wyszło. Potrafiłam tylko patrzeć na niego bez słowa i stać w miejscu. Tak wyglądała moja egzystencja w tamtym momencie.
      Mężczyzna także na mnie patrzył, szukał na mojej twarzy czegoś, co powiedziało by mu, że jego plan się powiódł i skłonna jestem się z nim umówić, a właściwie od razu iść na jakąś imprezę.
     Moje milczenie stawało się coraz bardziej nieznośne, bo westchnął ciężko i jak gdyby nigdy nic przeszedł bez mojej zgody na ty.
     – Proszę, zgódź się. Będzie miła muzyka, szwedzki stół...
     – Czyli że co? – przerwałam mu. – Wystawa mebli z Ikei?
     Moje upośledzone poczucie humoru w ogóle nie zwróciło na siebie jego uwagi, mężczyzna nadal uporczywie się we mnie wpatrywał, jakby liczył na to, że samym tylko spojrzeniem zdoła mnie przekonać do swojego pomysłu i wywoła u mnie zgodę. Wolne żarty. 
     – Nie, będzie dobre jedzenie, no i ludzie powinni przypaść ci do gustu...
     – Szczególnie, że nikogo nie będę tam znała.
     – Przecież pójdziesz ze mną...
     – No właśnie. 
     Mój sarkazm w ogóle się nie sprawdzał albo trafiłam na naprawdę ciężki przypadek kogoś, kto go w ogóle nie łapie. Podejrzewałam to drugie, a w tym podejrzeniu umocniło mnie to, że mężczyzna jeszcze raz powtórzył swoją propozycję. Moja irytacja sięgnęła zenitu. 
      – Nie ma pan dość? – zapytałam, będąc już u szczytu opanowaia. – Osacza mnie pan, kiedy tylko nadarzy się okazja. Jestem w pracy, pan mi w niej przeszkadza. Na nic pana namowy, nie umówię się z panem!
     Podniosłam głos, czułam na sobie spojrzenie kilku innych klientów oraz współpracowników. Szef pewnie właśnie myślał, że nie powinnam robić sceny, ale nie dbałam o to, miałam dość tego nachodzenia.
     – Dlaczego ma pani takie opory? Nieudany związek?
     Drążenie tematu nie poprawi humoru, najwidoczniej o tym zapomniał.
     – Nieudane małżeństwo – odparłam ironicznie, serwując mu kolejne kłamstwo i piorunując go wzrokiem.
     – Obiecuję, że nie będę złym chłopakiem! Proszę tylko dać mi szansę!
     Miarka się przebrała. Do tego mężczyzny nic nie docierało. Miałam ochotę wydrapać mu oczy.
     Rozejrzałam się wokół, dostrzegłam konewkę. Chwyciłam jej rączkę i używając całej siły, zamachnęłam się. Trafiłam prosto w twarz.
     Na sklepie zapanowała cisza nieprzerywana przez jeżdżące ulicą nieopodal samochody. Przełknęłam ślinę, widząc czerwony ślad na policzku klienta. Wstrzymywane łzy przedarły się przez mur i potokami płynęły po mojej twarzy. Czułam wstyd i upokorzenie. Odłożyłam narzędzie i ruszyłam do budynku. Szefowa patrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami, wymijając ją, powiedziałam:
     – Biorę urlop do końca dnia, przyjadę jutro na ósmą.
     Przeszłam do biura, zabrałam swoje rzeczy i przez tylne wyjście opuściłam teren sklepu. Cieszyłam się, że znam skrót przez łąkę, inaczej musiałabym spojrzeć w twarz któremuś z klientów lub obsługi. Wolałam nie widzieć swojej ofiary.
     Brnęłam przed siebie, nie zwracając uwagi na piękno otaczającej mnie przyrody. Miałam w głębokim poważaniu śpiew ptaków, chłodny powiew wiatru i ciepłe promienie słońca. Szłam tak przed siebie, aż nie dotarłam naprawdę okrężną drogą do domu. Po słowie przywitania z mamą zatrzasnęłam się w łazience, gdzie stałam dwadzieścia minut pod prysznicem puszczającym strumień zimnej wody, w kółko i w kółko maltretując jedną scenę i starając się przekonać samą siebie, że postąpiłam słusznie. Nawet wślizgnięcie się do ciepłego łóżka i zaśnięcie aż do nocy nie wyrwały mnie z sideł poczucia winy. To były przytłaczające godziny, a ja czułam, że zwiastują jeszcze jakąś niespodziankę, za którą być może przyjdzie mi srogo zapłacić.

~*~

      Po pięknym słońcu przyszło ochłodzenie, ciężkie chmury oraz unoszący się w powietrzu zapach zbliżającego się deszczu. Pogoda idealnie oddawała mój stan ducha. Jechałam rowerem, nie skupiając się za bardzo na drodze, przez co prawie wjechałam w starszego pana wyprowadzającego małego pieska na spacer. W porę zdążyłam go wyminąć, co nie oddaliło ode mnie jednak kilku brzydkich słów, które rzucił w moim kierunku. Nie spodziewałam się, że ktoś w takim wieku może tak przeklinać. Świat chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.
     Większe zaskoczenie czekało mnie jednak przed główną bramą do sklepu. Prawie spadłam ze swojego jednośladu, kiedy zobaczyłam go, jak czeka, krążąc po parkingu i spoglądając co chwilę na ulicę. Pewnie nie wiedział, skąd dokładnie przyjadę, dlatego obrał sobie taką strategię. Która, nawiasem mówiąc, i tak guzik mu dała – zobaczyłam go szybciej niż on mnie, dlatego też starałam się wykorzystać okazję i umknąć przed nim wąskim zaułkiem na tył działki, gdzie znajdował się sklep.
    Daremna próba.
     – O, jest już pani! – wykrzyknął, kiedy stałam kilka metrów od niego, kuląc się, by mnie tylko ie dojrzał. Zaklęłam pod nosem i odwróciłam się ku niemu, by zobaczyć wkurzoną twarz bardzo niezadowolonego gości z małą szramą na policzku. – Widzi to pani? – Uniósł dłoń i wskazał dłonią na linię, której i tak się przypatrywałam. – To wszystko pani wina! Zapłaci mi pani za to?
      Uniosłam brew. Naprawdę? Oparłam rower na stopce, poprawiłam plecak i zbliżyłam się o dwa kroki, patrząc jeszcze uważniej na jego twarz.
      – Nie widzę żadnych szwów, czyli pomoc chirurga nie była potrzeba, a co za tym idzie nie ma kosztów leczenia. Niby za co miałabym panu zapłacić?
     Rozgniewałam go, para prawie buchała z jego uszu.
     – Jak to za co? To była napaść! I to w jasny dzień! Powinienem zgłosić cię na policję, ty suko!
     Założyłam przed sobą ramiona. Wciąż nie przeszliśmy na ty, do tego teraz mnie obrażał. Dlaczego miałabym być dla niego miła.
     – Tak właściwie to ja powinnam zgłosić pana – powiedziałam twardo. – Za stalking i nękanie w miejscu pracy, na co mam kilkoro świadków. Jeśli do tego dodać obrażanie w miejscu publicznym, policjanci mogą naprawdę się tym zainteresować.
     Rozsierdziłam go jeszcze bardziej, z czego zdałam sobie sprawę kilka sekund za późno – już uniósł dłoń, by mnie uderzyć. Przestraszona zamnęłam oczy w oczekiwaniu na cios.
     Ale on nie nastąpił. 
     Niepewnie uniosłam powieki i zobaczyłam obok nas kogoś jeszcze – mężczyzna, być może mój równolatek, który pojawił się nie wiadomo skąd. Wysoki, o jasnych włosach i oczach, ubrany, jakby właśnie szykował się do ciężkiej, fizycznej pracy. Chwycił mojego adoratora za nadgarstek i powstrzymał atak na moją głowę. Gromił teraz wzrokiem gościa, który jeszcze przed chwilą gotowy był zamienić się w damskiego boksera.
     – Co pan wyprawia? – zapytał. – Dlaczego chce pan bić kobietę na parkingu przed sklepem? Czy pan jest normalny?
     Przytłoczony nagłą ilością niespodziewanych pytań wyrwał się z uścisku i warknął w moją stronę.
     – Należy się jej – syknął, spluwając na kostkę przed moimi nogami. Tyle pozostało z tego mężczyzny w garniturze, który wydawał się głupi, ale niegroźny. Boże, ale się pomyliłam. – Powinniście ją zamknąć w jakimś zakładzie albo...
    – Proszę natychmiast przestać! – Nieznajomy chwycił klienta za poły marynarki i przyciągnął do siebie. Wzdrygnęłam się. To wyglądało naprawdę poważnie. – Jeśli jeszcze raz obrazi pan lub będzie groził którejś z naszych pracownic, nie zawaham się i zadzwonię na policję. Ostrzegam – po tym słowie uśmiechnął się złowrogo – ja naprawdę nie żartuję. Zrobię to, jeśli tylko pan przesadzi.
     Groźba chyba podziałała, bo klient wyrwał się i posłał nam zlęknione spojrzenie macho, który właśnie napotkał na swojej drodze kogoś o wiele lepszego. Prychnął, poprawił marynarkę, rzucił w powietrze: Wariaci!, po czym ruszył w stronę drogi. 
     Patrzyłam, jak odchodzi, rzucając mi nienawistne spojrzenia i  prawie wchodząc pod nadjeżdżający samochód, który ledwie wyhamował i dał popis klaksonowych zdolności. Ironią byłoby, gdybym miała go na sumieniu. Nie wiedziałam nawet, czy zadzwoniłabym po karetkę, gdyby naprawdę coś w niego uderzyło z powodu jego błądzenia myślami wokół mojej osoby i rzucania we mnie mentalnych gromów.
     Obróciłam się twarzą do tego, którego powinnam określać mianem wybawcy. Widywałam go na sklepie równie często, co osaczającego mnie adoratora, ale poza wzbudzaniem we mnie obojętności i szorstką obsługą nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy jak człowiek z człowiekiem. To chyba miało się zmienić.
     – Dziękuję za ratunek – powiedziałam, regulując szelki plecaka. – Nie musiał pan tego robić.
     – Dla dobra twojego i innych klientów powinienem to zrobić. – Wzruszył ramionami. – W innym wypadku kolejna konewka mogłaby zostać poważnie ranna, a tego twój szef chyba by ci nie darował i potracił stosowną kwotę z wypłaty.
     Spąsowiałam lekko. Nie wiedziałam, że chłopak był świadkiem tej upokarzającej sceny z wczoraj, a która nie dała mi się wy. Nadal było mi za siebie wstyd, a wspomnienie tego ataku wywoływało u mnie dreszcze.
      – Dziękuję – powtórzyłam. – Przepraszam, że musiał pan to oglądać.
     Zerknęłam na niego niepewnie i ujrzałam lekki uśmiech na twarzy młodzieńca, który łagodził rysy jego twarzy. Już nie przypominał lwa, miał w sobie więcej z człowieka.
     – Nie przepraszaj, to on tutaj jest winny, nie ty. – Wyciągnął rękę w moją stronę. – Poza tym jestem Nick. Stały klient tego sklepu i bratanek twojej szefowej. Miło mi cię poznać.
     Otwarłam odrobinę usta. Nie wiedziałam, że szefowa jest dla kogoś ciocią, aż tak się nie poznałyśmy. Ledwie przez te kilka tygodni zdołałam poznać z imienia i twarzy jej dzieci, nie sądziłam, że dane mi będzie spotkać także innego, dalszego członka jej rodziny.
     Niepewnie uścisnęłam jego dłoń i przedstawiłam się.
     – India.
     – Bardzo miło mi cię poznać, India. – Nie przestając się uśmiechać, podszedł do mojego roweru i podniósł stopkę, po czym spojrzał na mnie. – Może już wejdziemy na sklep? Dziewczyny powinny czekać na nas z kawą.
     Czułam się oszołomiona tym, co miało miejsce, dlatego w odpowiedzi jedynie kiwnęłam głową i ruszyłam za nim.
    Przez słońce przedarło się kilka promieni słońca.

~*~

     Tego dnia powiedziałam – w towarzystwie Nicka, który nalegał, by być moralnym wsparciem – o tym, co się wydarzyło, swojemu szefostwu. Oboje bardzo się przejęli i postanowili powziąć odpowiednie kroki, jeśli ten natarczywy klient znowu by napatoczył.
     To się jednak nie wydarzyło i do końca swojej umowy pracowałam w tym sklepie ogrodniczym bez większych problemów, zbierając za to dużo miłych wspomnień i poznając nowych przyjaciół.
     Teraz, kiedy minęło kilka lat, a ja oddałam się pracy w wyuczonym zawodzie, lubię czasami siąść w ulubionym fotelu z kubkiem kawy z dodatkiem cynamonu w ręce i powspominać tamte lato, tamtych ludzi i tamte wydarzenia, które w pewien sposób zdołały mnie jeszcze ukształtować.
     Teraz są dla mnie odskocznią od mroku, śmierci i bólu, który spotykam na co dzień. Stanowią przystań w mojej głowie, gdzie cumuję, kiedy tylko wydarzy się coś złego. Zbudowałam z nich azyl w moim umyśle.
     I wcale nie żałuję tamtych tygodni ani konewki.
     To była ciekawa praca.
     Szkoda, że nie zostałam w niej na dłużej...

1 komentarz :

  1. India! Ojej, jak miło, że wróciłaś do tego uniwersum. Kolejne wcielenie, kolejna historia, którą podbiłaś moje serce. Może nie było to coś, co zmieniłoby moje życie, bo i spodziewałam się, że coś się wydarzy, gdy tylko pojawił się facet w garniturze, ale bardzo mi się podobało. Zresztą drań zasłużył sobie na to, a może nawet na więcej. Już na samym początku go skreśliłam, co to za gapienie się? Można raz, ale bez przesady, no. Natarczywy dupek, któremu wydaje się nie wiadomo co. India miała prawo się bronić i dobrze zrobiła. No i Nick, ciekawe, czy się jeszcze spotkali. Nie, wcale nie szukam tu romansu. Absolutnie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Hope Land of Grafic