Nie mógł przewidzieć, że znowu ją tu spotka, ale zaryzykował. Coś mówiło mu – cichym, melodyjnym głosem sączącym się do ucha – że być może znowu ją tam zobaczy. Mogło się to wydawać głupie, tym bardziej, iż po przedstawieniu się sobie rozmawiali jeszcze dziesięć minut i pożegnali, bo ona musiała biec na jakieś umówione spotkanie. Nie wymienili się numerami telefonów czy adresami e-mail. Znał tylko jej imię i zamiłowanie do Zafona, ale jak po takich informacjach miałby ją znaleźć? Facebook wymagał jednak czegoś więcej do wyświetlenia możliwych jednostek poszukiwań.
To dlatego zaufał swojej intuicji i pozwolił jej zaprowadzić się do tej księgarni, w której to przed kilkoma dniami poznał dziewczynę z tatuażem schodów Sagrada Familia i od tego czasu za często o niej myślał. Nie mógł powiedzieć, czy mu się podobała – była za blada i za szczupła w porównaniu z jego ideałem – ale miała w sobie coś pociągającego. Może to sposób, w jaki mówiła o książkach? Albo też te zmarszczki przy oczach, które pokazały się, gdy nagle się roześmiała? W każdym razie coś w niej było, a on chciał sprawdzić, czy będzie to czuł także przy drugim spotkaniu.
Czy jednak nie robił z siebie idioty?
Może i tak było, mimo to nie zmienił kierunku, a nadal śmiało posuwał się ku księgarni, gdzie poznał Roslein i gdzie liczył na powtórkę.
Głupiec.
A mimo to z uśmiechem na ustach pozwolił drzwi automatycznym otworzyć się przed twarzą i wszedł do raju wypełnionego zapachem druku, licznymi regałami i ludźmi tak podobnymi do niego.
I ujrzał ją od razu, co wprawiło go w zdumienie. Bo szczerze mówiąc, nie na to liczył. Sądził, że raczej przyjdzie mu obejść się smakiem, a nie mieć szansy znowu z nia porozmawiać.
Stanął jak wryty niedaleko wejścia, nic więc dziwnego, iż ktoś lekko zirytowanym głosem poprosił go, by się odsunął, co szybko uczynił, a wtedy Roslein spojrzała w jego stronę i uśmiechnęła się.
To musiał być jego szczęśliwy dzień.
Nie do wiary.
– Przepraszam, mógłby się pan łaskawie ruszyć czy co? – z rozmyśleń nad niespodziewanie idącym mu na rękę losem wyrwało go pytanie starszej pani, która stojąc za jego plecami, posyłała mu złowrogie spojrzenie.
Usunął jej się z drogi, a zakłopotanie wykwitło na jego twarzy.
– Przepraszam, proszę… – Już prawie dodał do tego podziękowanie, ale w porę ugryzł się w język, to nie był bowiem żaden sprawdzian ze znajomości magicznych słów.
Staruszka patrzyła na niego, odchodząc w stronę półek z romansami, a on nie wiedział, co teraz zrobić. Chciał uciec, ale jednocześnie zamienić choć jedno zdanie z tą kobietą, dla której właściwie się tu zjawił, nie wierząc zupełnie w powodzenie swojego planu.
To małe zdarzenie nie miało prawa ujść oczom Roslein, która uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
– Cześć, David – powiedziała, zbliżając się o krok, a książki, które trzymała w dłoniach, przez sekundę zdawały się pragnąć upadku. – Co tu robisz?
Zabrzmiała, jakby wcale się go tu nie spodziewała, jakby nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek będą mieli okazję się spotkać.
Jakby nie chciała powtórki równie mocno co on.
– Cześć – odparł, starając się brzmieć równie pogodnie, choć zabolała go myśl, jaka pojawiła się w jego głowie. – Potrzebuję jednego czasopisma z branży, a to najbliższa księgarnia, jaką mam w drodze z pracy.
Nic, co jej powiedział, nie było kłamstwem – naprawdę idąc do kancelarii, zmuszony był przejść tuż przed tym sklepem, poprzednim razem także zawitał tu w sprawie egzemplarza podręcznika, który był mu potrzebny. Okazywało się teraz, że potrzeba kupna książki czy gazety zawsze będzie niebudzącą wątpliwości wymówką, by tu na nią wpadać, o ile zachowa między kolejnymi wizytami przynajmniej kilka dni przerwy.
Roslein skinęła głową.
– Rozumiem. Dotarłeś wtedy bez przeszkód do domu?
Kiedy się rozstawali, niebo pokryło się ciemnymi chmurami. Gdy kobieta przekręcała klucz w drzwiach mieszkania, zaczęło padać, a gdzieś z oddali dobiegł odgłos pierwszego grzmotu. Później burza nadeszła w całej letniej okazałości.
Mężczyzna przytaknął szybkim ruchem.
– Tak, udało mi się dobiec do siebie, nim się na dobre rozpadało.
– Miło słyszeć.
Przyjrzał się woluminom, które trzymała, rozpoznał jeden z tytułów.
– „Pałac Północy”? – Spojrzał na nią uważnie. – Nie sądziłem, że wracasz czasem także do trylogii młodzieżowej.
Roslein uśmiechnęła się lekko.
– Zdarza mi się. Choć właściwie to jedyny tytuł, do którego się zmuszam, by przeczytać drugi raz.
– Dlaczego się zmuszasz?
David był zdziwiony tymi słowami. Uwielbiał hiszpańskiego pisarza za każdą z pozycji, którą powołał do życia, nie umiał pojąć, jak można zmuszać się, by sięgnąć po słowa, które jego od samego początku trzymały mocno niczym w dybach i ani myślały puścić.
Kobieta zbliżyła się jeszcze trochę, tak, że teraz, przystając odrobinę na palcach, mogła wyszeptać mu do ucha:
– To pierwsza książka Zafona, jaką czytałam, i wiesz co?
– Tak?
– Wcale mi się nie podobała.
Teraz to David dopiero był w szoku.
– Że co, proszę?!
Zaśmiała się na jego reakcję.
– Nie podobała mi się. Jednak teraz, kiedy Mistrza nie ma już z nami, a mnie nachodzi wielka tęsknota za jego słowami, postanowiłam powrócić do wszystkich książek, jakie wydał. Ten egzemplarz zamówiłam specjalnie z magazynu, bo nie da się ich znaleźć już w normalnej sprzedaży, a i w antykwariatach się ich nie uwłaczy. To samo jest ze „Światłami września”, które czytałam dlatego, że sama się urodziłam we wrześniu, i z „Księciem mgły”. Jedynie „Marina”, jako całkowicie odrębny byt niewpisujący się w ramy żadnej serii, da się jeszcze odnaleźć.
Nie odpowiedział od razu, bowiem zafascynowało go to, jak wiele słów znajoma z siebie wydała i z jaką czułością mówiła o tych książkach, które niespodziewanie ich połączyły.
– Kiedy czytałaś ją ten pierwszy i jedyny raz? – zapytał, chcąc wybadać, czy może łączy ich jeszcze coś więcej.
Roslein zamyśliła się na kilka sekund.
– Jak miałam czternaście czy piętnaście lat? Wiem, że byłam juniorem, a znalazłam ją przypadkiem w dziale powieści młodzieżowej szkolnej biblioteki, gdzie nikt się nie zaszywał, bo umieszczone na wcześniejszych regałach lektury skutecznie odstraszały przed zaglądaniem w dalsze zakamarki.
Uśmiechnął się do niej nie tylko ze względu na szczegółowe wyjaśnienie, ale dlatego, że przeczucie go nie zawiodło – sam był w tym wieku, kiedy po raz pierwszy zetknął się z powieściami ulubionego pisarza.
– Może nie podobała ci się dlatego, że miała w sobie coś czego nie rozumiałaś? – zapytał, kierując się na dział z czasopismami, gdzie dość szybko odnalazł branżową gazetę, z której chciał dowiedzieć się, co aktualnie w trawie piszczy i na co powinien zwrócić większą uwagę w nadchodzących tygodniach.
Roslein podążała za nim niczym cień.
– To bardzo możliwe. Teraz, z perspektywy czasu, niewiele pamiętam poza tym, że zakończenie mnie zaskoczyło.
– Ja za to mam z niej jeden ze swoich ulubionych cytatów – wyznał, nim zdołał ugryźć się w język, czym zaciekawił kobietę.
– Jaki?
Przeszli do kas, gdzie zajęli miejsce w kolejce, a David zwrócił się twarzą do koleżanki.
– „Dorosłość nie jest niczym więcej niż tylko odkrywaniem, że wszystko, w co wierzyłeś, kiedy byłeś młody, to fałsz, a z kolei wszystko to, co w młodości odrzucałeś, teraz okazuje się prawdą”.
Roslein patrzyła na niego uważnie.
– Nie spodziewałam się, że Zafon potrafi aż tak odczytywać przyszłość.
– Albo też tak dobrze poznał teraźniejszość, by wiedzieć, co nas czeka później.
W milczeniu oczekiwali na możliwość wykonania transakcji. David, jak na dobrze wychowanego mężczyznę przystało, przepuścił przed siebie koleżankę, a sam rozejrzał się po tych wszystkich wspaniałości ach, które wystawiono obok kasy, byle tylko jeszcze skusić klienta do małego grzechu w postaci tabliczki czekolady na promocji lub książki, która wyszła jako hit, a o której świat czytelniczy powoli zaczął mówić mniej, bo co inne stało się bestsellerem.
Kiedy podawał kasjerce swoje czasopismo, kątem oka zauważył, że Roslein odchodzi na bok z dzwoniącym telefonem, odbiera połączenie i zaczyna rozmowę, która od pierwszej sekundy wywołała na jej twarzy zmęczenie. Jakby to była ta rozmowa, której chce się uniknąć, byle wszystkim żyło się dobrze w błogiej nieświadomości.
– Płatność kartą czy gotówką? – zapytała kasjerka, wyrywając mężczyznę z obserwacji.
– Kartą poproszę.
Jako że nie przepadał za szukaniem drobnych w portfelu ani sypaniem ich na czyjąś wyciągniętą dłoń lub podkładkę, w ogóle nie nosił ze sobą gotówki. Kiedyś to się mogło dla niego nieprzyjemnie skończyć, gdyby akurat terminale miały awarię, wierzył jednak w to, że podobne zdarzenia w najbliższym czasie go ominą.
Posłał kasjerce uśmiech, dziękując za potwierdzenie i obsługę, życzył jej miłego popołudnia i skierował się do wyjścia, gdzie czekała Roslein. Już nie rozmawiała, wyglądała jednak na zaniepokojoną. Spróbowała to ukryć, uśmiechając się do niego, postanowił więc nie dopytywać. Nie lubił ciągnąć innych za język, używał do tego pewnych metod, ale tylko wtedy, gdy mógł na tym coś zyskać. Względem koleżanki nie chciał jej wystraszyć, uznał też, że jest zdecydowanie za wcześnie na dzielenie się pewnymi rzeczami.
Najpierw się zaprzyjaźnić, później słuchać wynurzeń czy sekretów, tak sobie postanowił.
Odwzajemnił uśmiech i otworzył przed nią drzwi.
– Też to zauważyłeś? – zapytała, kiedy wyszli z księgarni na pełen skwaru i tłumu turystów miejski deptak.
– Niby co takiego? – dopytał, unosząc zakupione czasopismo nad głową, by w ten sposób ochronić się przed nadmiarem słońca.
– Każdy z nas spotyka w życiu setki czy nawet tysiące ludzi, a zaledwie garstka z nich to ci, którzy naprawdę się o nas martwią do tego stopnia, że czasami robimy wszystko, by uciec im sprzed nosa, zanim zapytają, co się z nami dzieje*.
Rozpoznał kryjący się między jej słowami, jak i wspomnienie, które mu zarysowała – jej ukochany bohater także uciekał, nim jeden ze starych przyjaciół zdołał zwerbalizować swoją troskę.
Chciał wybadać, skąd taki temat, dlatego zapytał:
– Czy coś się u ciebie złego wydarzyło? To przez ten telefon przed chwilą?
Kurczę, a miał trzymać język za zębami.
Wiedział, że próbuje się spoufalać, że świeżo zaznajomieni ze sobą ludzie nie pytają o takie rzeczy, ale martwienie się o nią przyszło szybko i dość naturalnie; jakby wreszcie spotkał osobę, z którą jego ścieżki i tak miały się kiedyś przeciąć.
Roslein spojrzała na niego z boku i uśmiechnęła się delikatnie.
– Nie, nic z tych rzeczy, po prostu ostatnio zbiera mi się na podobne przemyślenia. Głównie wynika to z tego, że dostałam do oceny tomik poezji kogoś, kto chce być wielkim myślicielem, ale nie do końca mu to wychodzi. – Dobrze odczytała jego uniesioną brew, bowiem dodała: – Jestem redaktorem w wydawnictwie, a w tej księgarni można mnie dość często spotkać, bo jest naszym partnerem, sprawdzam, jakie wyniki mają wychodzące u nas tytuły.
– Rozumiem.
Czyli dlatego ten jego niby zamierzony przypadek spotkania kobiety zakończył się sukcesem.
– A ty? - zapytała. – Czym się zawodowo zajmujesz, jeśli mogę zapytać?
– Jestem adwokatem – odparł i miał nadzieję, że się nie zarumienił. Nie lubił dzielić się tą informacją, bo od razu stawiała go w oczach innych na pewnym wyobrażonym przez nich miejscu.
A że sporo osób miało naprawdę złe wyobrażenie jego pracy, nie lubił tłumaczyć, jak wygląda rzeczywistość.
– To dość odpowiedzialna praca – zauważyła Roslein. – Rozumiem też, dlaczego chcesz się kształcić – dodała i wskazała szybkim ruchem głowy na czasopismo. – Pewnie wszystko bardzo szybko się zmienia.
– Oj, tak. I czasami nawet w palestrze nie wiadomo do końca, jak powinno się działać.
Uśmiechnęła się, jakby chciała powiedzieć, że całkowicie to rozumie, i Davidowi zdawało się, iż faktycznie tak jest.
Szli przez czas pewien w milczeniu, starając się nie dać porwać przez strumienie ludzi, którym skwar zdawał się ani trochę nie przeszkadzać, a cień nie był aż tak pożądany. Zmierzali zarówno w stronę centrum, by przejść się po Starówce, jak i w przeciwną stronę, by dostać się na niewielkie wzniesienie, z którego można wypatrzeć brzeg morza. Jako mieszkańcy tego miasta Roslein i David dawno już nie poddali się temu pędowi owiec, by coś tu zwiedzić czy usiąść na plaży, nic więc dziwnego, że poruszali się tak, by nie skierować kroków bezpośrednio w stronę którejś z atrakcji.
Kiedy na chwilę kobieta zniknęła mu z oczu, David uniósł się na palcach, by odnaleźć jej kędzierzawą fryzurę ponad jasnymi głowami przybyszy z północy kontynentu, gdy ją odnalazł, chwycił za łokieć. Roslein spojrzała na niego zaskoczona.
– Chyba nie mamy innego wyboru, jeśli nie chcemy się rozdzielić – powiedział i znowu prawie się zarumienił, słysząc swoje słowa rodem z tandetnego romansidła.
Koleżanka skinęła głową.
– Masz rację. Może podejdziemy do fontanny? Tam aż tylu ludzi się o dziwo nie kręci.
Bez fontann to miasto nie miałoby aż takiego wzięcia – miejsca spotkań zakochanych czy przyjaciół, małe place idealne dla dzieciaków, którym woda, nawet ta najbardziej brudna, nie była straszna, odpowiedni punkt obserwacyjny, w tej chwili oblegany był przez zaledwie pięcioro młodych ludzi, którzy zachowywali się tak, jakby chcieli wyjść na kogoś starszego niż w rzeczywistości, co zwróciło uwagę patrolujących teren policjantów, którzy nie spuszczali ich z oka.
David także skomentował to, co widział, choć nie zdał sobie sprawy z tego, że cytuje, dopóki tego nie uczynił:
– „Diabeł stworzył po to młodość, byśmy popełniali błędy, a Bóg wymyślił dojrzałość i starość, byśmy mogli za te błędy zapłacić”.
Roslein spojrzała na niego uważnie.
– To także z „Pałacu…”, prawda?
Mężczyzna uśmiechnął się do niej.
– Jak na kogoś, kto przeczytał to tylko raz, masz niesamowicie dobrą pamięć.
– Zdarza mi się. A skoro o pamięci mowa, to ostatnio nie wzięłam od ciebie numeru, możesz podać mi go teraz?
Miał nadzieję, że nie usłyszała, jak jego serce zaczęło szybciej bić, kiedy lekko drżącymi palcami wstukiwał szereg cyfr.
– Jak powinna cię zapisać? – zapytała. – Samo David nie wystarczy, możesz mi się pomylić z moim przełożonym.
– Możesz wpisać pod Martin, chyba wtedy skojarzysz.
Spojrzała na niego, a w jej oczach pojawił się błysk.
– Dobra myśl. W takim razie jak ty mnie zapiszesz?
Bo przecież miała puścić strzałkę, by oboje wiedzieli, że teraz mogą się komunikować.
– Jako Isabellę, chyba że masz lepszą propozycję?
– Alicja Gris brzmi lepiej.
Roześmiał się i spojrzał na nią, czując przyjemne ciepło, które nie było jedynie wynikiem promieni słonecznych.
– Jak sobie życzysz.
Zegar na wieży kościelnej oddalonej od nich nie aż tak daleko począł wybijać pełną godzinę, na co Roslein westchnęła.
– Wybacz, ale muszę już iść, mam jeszcze raport do zdania w pracy. Daj znać, kiedy znowu będziesz chciał się spotkać, okej?
– Jasne.
Uśmiechnęła się i pomachała mu na pożegnanie, po czym puściła się lekkim truchtem, by lawirując wśród turystów, przedostać się na odpowiednią uliczkę, która zaprowadzi ją do wydawnictwa.
David patrzył za nią, uśmiechając się, jakby wygrał główną nagrodę w jakimś konkursie, a przez myśl przeszło mu, że ten przypadek, jaki chciał upozorować, to tak właściwie musi być działanie siły wyższej lub inne przeznaczenie, bo to, że jest tak dobrze, to nie był być jakikolwiek przypadek.
Teraz należało jedynie korzystać z okazji, jaką ofiarował mu los, i przemienić tę znajomość w przyjaźń na całe życie.
____________________
* nawiązanie do Davida Martina i Sempere ojca w „Grze anioła” Zafona
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz