niedziela, 21 marca 2021

Hana

 – 하나 –


    Po internecie krąży śmiałe pytanie: jakim cudem Jezus w wieku trzydziestu trzech lat miał aż dwunastu przyjaciół? Przecież po dwudziestym piątym roku życia to wszelkie znajomości się walą, ludzie odchodzą, nie ma się czasu na wyjścia, chęci, ochoty.     Cóż, moja ilość przyjaciół miała bardzo ładną, wręcz przepiękną cyfrę.     Jeden. Czy to nie było cudowne?     Ale tyle wystarczało. Jeden przyjaciel, za to najlepszy, do którego mogłam pisać i dzwonić o każdej porze – choć nie zawsze odpisywał czy odbierał od razu – i liczyć na jakikolwiek feedback z jego strony. To bardzo pomagało mi uporać się z własną głową i natłokiem myśli, które czasami dorywały mnie znienacka i próbowały katować.     Tak jak tego popołudnia, kiedy chwilę przed dwunastą zadzwoniłam do niego, mogłam liczyć się z tym, że poświęci mi choćby minutę, by wysłuchać, co mam do powiedzenia. A mój komunikat był dość krótki, acz treściwy:     – Upiekłam babeczki bakaliowe, zrobiłam brownie z herbatnikami i mam zapas rooibosa, a sama sobie z tym nie poradzę. Wpadniesz?     Liczyłam się z tym, że mi odmówi, w końcu nie byłam jedyną jego znajomą, a niektórzy wolą niedziele mieć w całości dla siebie, dlatego ucieszyłam się, kiedy się zgodził. Potrzebowałam takiego spotkania, dziękowałam więc losowi, że mi na nie pozwolił.     Byłam przygotowana pod względem żywnościowym, ale nie do końca ze swoimi myślami. Musiałam spisać na kartce wszystko to, o czym chciałam powiedzieć; gdybym tego nie zrobiła, podczas rozmowy przeskakiwałabym z tematu na temat, zapanowałby hałas i spotkanie trwałoby z jakieś pięć godzin i polegało jedynie na moim gadulstwie, a tak torturować go nie chciałam. Podobnych rzeczy przyjacielowi się nie robi.     Czekałam na moment, kiedy wskazówki znajdą się w odpowiednim miejscu, by nastawić wodę na herbatę dla przyjaciela. Sobie chciałam zafundować coś pasującego do mojego humoru, dlatego z jednej z szafek wyciągnęłam obtłuczoną puszkę, która zawierała zmielone, pachnące pocałunkiem goryczy ziarna, i do swojego ulubionego kubka wsypałam dwie łyżeczki. A niech to, najwyżej nie zasnę i będę tworzyć, miałam już swój sposób na bezsenność.     Przyjaciel przybył prawie że punktualnie, bo z pięciominutowym zapasem, ale byłam już gotowa, więc mnie nie zaskoczył. Otworzyłam mu drzwi, a na mojej twarzy rozkwitł uśmiech.     – Cześć!     Nie odpowiedział od razu, bowiem musiał zlustrować mnie wzrokiem po kilku tygodniach niewidzenia. Jedna z jego brwi uniosła się, kiedy znowu spojrzał mi w oczy.     – Hej. Niezła zmiana.     Chciałam wsunąć kosmyk włosów za ucho, zdałam sobie sprawę, że naprawdę są o wiele krótsze, niż gdy widzieliśmy się poprzednio.     – Tak jest mi wygodniej.     – A grzywka…     – Jej nie komentuj, proszę.     W zwyczaju miałam co jakiś czas – rok czy półtora – ścinać włosy odrobinę mocniej, do ramion. Tym razem cięcie było mocniejsze, bo do brody, do tego ponownie zafarbowałam je na ukochany kasztanowy odcień, za to wyrażenie przeze mnie zgody, by nowy fryzjer spróbował stworzyć mi pasującą grzywkę… Wciąż biłam się w pierś za tę decyzję, a choć od wizyty w salonie trochę już minęło, nie umiałam przywyknąć do swojego odbicia.     – Wejdź i się rozgość, a ja zaparzę ci herbatę.     Nie musiałam go do tego zachęcać, wystarczyło mi odwrócić się i podejść do aneksu, a przyjaciel wszedł do mieszkania, zamknął za sobą i rozebrał się z puchowej kurtki, zzuł także obuwie i skorzystał z kapci – zwyczaj może niepielęgnowany w naszym kraju, jednak ja przez swoją fascynację innym państwem wcieliłam to do własnego kącika i nakazywałam swoim gościom z tego korzystać.     – Pomóc ci w czymś?     – Nie trzeba, dam radę. Usiądź sobie, zaraz będzie gotowa.     Wystarczyło mu zająć miejsce przy stole – przez brak przestrzeni na możliwy salon przyjmowałam gości w atrapie kuchni – i trochę poczekać na kubek z gorącym napojem. Talerz pełen babeczek i półmisek z kwadratami brownie już na niego czekały.     – Proszę.     Podałam mu kubek razem z łyżeczką, obok ustawiłam też małą cukiernicę, po czym sięgnęłam i po swój kubek z czarną kawą. Usiadłam naprzeciwko przyjaciela, poprawiając za duże o rozmiar spodnie, które były idealne do chodzenia po domu i świetnie wyglądały z liliową bluzą, po czym westchnęłam. Nie wiedziałam, o czym powinnam mu powiedzieć na początek, mimo listy za dużo spraw ostatnio we mnie uderzyło, bym umiała wybrać ten, od którego warto było zacząć.     – To co u ciebie słychać? – zapytał po pierwszym łyku herbaty, a przydzielony mu widelczyk zanurzył się w miękkiej strukturze brownie z trzech składników. Przyjaciel spojrzał na mnie, a błękit jego oczu dał mi znać, że nie będzie mnie osądzał, a jedynie wysłucha. – I jak ci się wiedzie?     Czarna kawa smakowała tak dobrze jak zawsze, to mnie ucieszyło. Nic tak nie poprawia humoru, jak napój, który nigdy nie zawodzi.     – Sprzedaję książki ze swojej biblioteczki, ubrania, które okazują się być za duże, i swoje myśli za więcej niż grosze czy nawet dolara, więc chyba nie ma tak źle.     W kąciku jego ust zagrał uśmiech, kiedy rozpoznał, do jakiej piosenki piję swoją wypowiedzią, szybko jednak zniknął, bo wypicie ciepłej herbaty było ważniejsze od pokazywanie twarzy człowieka. Czasami za szybko jak na mój gust poważniał, ale nie chciałam robić nic, by to zmienić – w końcu akceptowałam go całego, nie tylko wybiórcze jego cechy.     I takiemu jemu mogłam powiedzieć zupełnie wszystko, nie dbając o to, czy będzie to zgodne z moją listą. Mogłam otworzyć się tak, jak przed nikim innym, bo ten jeden człowiek także akceptował mnie w całości.     – Wiesz, co zauważyłam?     – Co takiego?     – Że dla ludzi, którzy wciąż się dla mnie liczą mimo zwiększenia odległości i rozluźnienia kontaktu, ja nie jestem już tak samo ważna. Kiedy w kolejne komercyjne święto wysyłam życzenia, otrzymuję w odpowiedzi jedynie słowo „dziękuję”, lecz nie otrzymuję ich w zamian. To odrobinę boli. I to nie tak, że mam zamiar się nad tym roztkliwiać, jednak dostrzegam małą igłę blisko mojego serca.     Od tego zdarzenia, o którym w taki zawoalowany sposób mu właśnie powiedziałam, też minęło trochę czasu, wciąż to jednak przeżywałam. Było mi smutno, że moje nadal ciepłe uczucia względem kogoś nie spotykają się z taką samą wzajemnością.     – Ale jakąkolwiek odpowiedź otrzymałaś, tak?     – Zgadza się.     – Więc powinnaś cieszyć się, że nie zostałaś zignorowana. Jeśli otrzymałaś wiadomość zwrotną, to ktoś poświęcił swój czas, by ją stworzyć, chwyć się więc tej małej iskierki.     Zaśmiałam się nad kubkiem.     – Dzięki, to pomogło. – Poczułam się bowiem trochę lepiej. Upiłam łyk kawy, a kolejna myśl, której sobie chyba nie zapisałam, wyszła ze mnie. – Chyba już wiem, dlaczego z wiekiem przerzuciłam się z cafe latte i chai latte na americano.     – Dlaczego?     – Bo to esencja czarnej kawy pełna jej goryczy. A najbardziej znanym przeze mnie uczuciem jest rozgoryczenie.     Nie pierwszy raz mówiłam mu o uczuciu, które dopadało mnie najczęściej i kazało wziąć się bardziej za siebie, byle tylko nie wpaść w stan, z którego rozpościerała się przepaść ku depresji.     – Ale o cynamonie nie zapomniałaś?     Roześmiałam się.     – Tym razem go nie dałam, bo jest w babeczkach. Smakują?     Wiedziałam, że od razu weźmie się za pomoc i nie tylko spróbuje brownie, ale też i wypieków. Miło się patrzyło, jak dzieli jedną muffinkę w palcach na mniejsze kawałki i wrzuca je po kolei do ust. Jadłam je dokładnie w ten sam sposób.     – Oczywiście.     – To dobrze. Dorzucę ci kilka na drogę.     – To ile siedziałaś wczoraj w kuchni?     – Wczoraj? Od dwudziestej do północy.     – A dzisiaj?     Przygryzłam policzek od wewnątrz. Skubany wiedział, że jak już wpadłam w udawanie cukiernika, to szybko się nie poddawałam.     – Do trzeciej.     Westchnął. Nie powinien mi mieć za złe, że tak zrobiłam, od czasu do czasu lubiłam zarwać noc po to, by coś ugotować i upiec, dzięki temu mogłam go gościć, a także miałam już gotowe obiady i przekąski na kolejne trzy dni, dzięki czemu nie musiałam myśleć nad tym, co będę jeść.     – Znowu uciekasz od pisania nowego scenariusza?     Tu mnie miał.     – Nie do końca.     – Naprawdę?     Wkurzające w najlepszym przyjacielu było to, że prześwietlał lepiej niż rentgen, znał wszystkie nawyki i doskonale wiedział, kiedy jednak zasłonię się prokrastynacją.     – Próbowałam coś stworzyć – zaczęłam się bronić – i nawet miałam już gotową scenę, jak to Żniwiarz przechadza się po plaży, czekając na jakiegoś zmarłego, którego należy odprowadzić do Zaświatów, i spotyka tam ubranego na biało Śmierć*, ale zdałam sobie sprawę, że nie chcę tworzyć czegoś w stylu kolejnego „Goblina”, bo….     – To serial, do którego nie umiesz się zabrać i nie zrobisz tego, póki świat się nie skończy – dokończył z uśmiechem moją myśl.     – Dokładnie. Później pomyślałam, że to mógłby być romans, gdzie mężczyzna wyznaje swoje uczucia, jedząc makaron, ale przypomniało mi się, że to już ostatnio było, a miałam postarać się być odrobinę oryginalna. – Jakby producenci naprawdę myśleli, że się da, kiedy na ekranie pokazano już chyba wszystko. – Stanęłam więc w miejscu i myślałam, że podczas nocnego gotowania wpadnę na coś ciekawego, co nie będzie tak niepokojące jak propozycja fabuły, którą podsunęła mi szefowa.     – A co wymyśliła?     – Połączenie serialu erotycznego z kryminałem.     Ponownie jedna z brwi przyjaciela uniosła się, gdy ten zamarł z kawałkiem babeczki w otwartych ustach. Potrzebował kilku sekund, by się z nim rozprawić, popił herbatę, co by nagle nie stanął mu on gdzieś w gardle, po czym zapytał:     – Że co proszę?     – Serial erotyczny z kryminałem. Coś jak mieszanka Greya z „Mentalistą” czy innym tytułem z bandziorami. Zachwyciła się tym pomysłem do tego stopnia, że nawet rozpisała mi na tablicy sceny, które powinien zawierać. I to sceny ze szczegółami. To dało tak porażający efekt, że chyba po raz pierwszy nie miałam zupełnie pojęcia, co powinnam jej odpowiedzieć. Już dawno nie zdarzyło mi się w biurze tak zamilknąć, jak w tamtej chwili.     Aż się wzdrygnęłam na samo wspomnienie. Jak bardzo kochałam swoją pracę, tak czasami wydawało mi się, że ludzie, z którymi współpracuję, urwali się z choinki albo z innej planety, w każdym razie nie są zbytnio normalni.     – Co jej odpowiedziałaś?     – Że nie ma mowy, bym brała się za erotyk, przypomniałam jej wręcz, że taki zapis widnieje w mojej umowie ze studiem, ale serial kryminalny brzmi dobrze. Od takiego zaczynałam jako trzeci scenarzysta swoją przygodę, miło byłoby wrócić do tych korzeni.     – Masz już jakiś pomysł wstępny na akcję, którą chciałabyś w nim pokazać?     Uwielbiałam to, że przyjaciel interesował się tym, co robię, i zawsze umiał zadać odpowiednie pytanie, by wywołać u mnie słowotok.     W kilkunastu zdaniach wyłożyłam mu wstępny zarys, po czym dopiłam swoją kawę i sięgnęłam po babeczkę, by zająć usta czymś innym niż tylko mówieniem. W czasie, gdy ja jadłam, przyjaciel przyswajał i trawił moje słowa, a po jego minie widziałam, że pomysł przypadł mu do gustu.     – To brzmi naprawdę dobrze. Pytanie tylko, czy będziesz w stanie zawrzeć odpowiednie napięcie i zbudować realistyczne sceny?     Też zaczęłam się już nad tym głowić.     – Jak to powiedział William Borgens w moim ulubionym filmie: „Pisarz jest sumą swoich doświadczeń”. Scenarzysta to też pisarz, winien bazować na tym, co sam przeżył. Jak wiesz, nigdy nie złamałam prawa w żaden sposób, dlatego będę potrzebowała twojej pomocy.     – Czy ty właśnie próbujesz podżegać mnie do jakiegoś niecnego czynu?     Uśmiechnęłam się szeroko.     – Oczywiście, przecież to sens mojego istnienia. Nie wiedziałeś?     – Nie ma mowy.     Wiedziałam, że się ze mną droczy, tak samo jak wiedziałam, że nie zrobię niczego, za co mogłabym pójść siedzieć. Za bardzo ceniłam swoje życie – mimo wszystko – by dać się zamknąć w celi i oglądać świat zza krat.     – To jak powinnam do tego podejść?     – A może…?     Wiedziałam, że kiedy się spotkamy, to ja będę mówić najwięcej. Tym razem to się jednak odrobinę zmieniło – przyjaciel wyłożył mi bowiem najważniejsze elementy każdego serialu kryminalnego, jaki widział, przedstawił, jaki czarny charakter miałby prawo bytu i jaką atmosferę mogłaby mieć produkcja. Mój ulubiony notes poszedł w ruch, kiedy za pomocą długopisu czyniłam notatki. Przez kolejne godziny to nie ja zajmowałam przyjaciela swoim życiem, a on dzielił się wizją, którą mógłby pokazać innym, gdyby tylko wiedział, jak do nich trafić. Jako że słowo pisane było moim życiem, mogłam mu to ułatwić.     Popołudnie zaczęło przechodzić w wieczór, kiedy na stole nie pozostała żadna babeczka, nie było ani jednego kawałka brownie, a mój zapas rooibosa uszczuplił się o kilka okrągłych torebek, zaś w notesie zjawiło się kilka zapisanych stron.     Przyszedł czas, by się pożegnać. Czułam się o wiele lepiej, głowę miałam wypełnioną pomysłami na akcję, gotowa byłam zasiąść przed laptopem, by stworzyć synopsis, który mogłabym pokazać w biurze i liczyć na jakikolwiek feedback.     – To ja już będę szedł – powiedział przyjaciel, wstając.     – Odprowadzę cię.     Fakt, mogłam zrobić to jedynie do przystanku, jednak miło było wyjść na zewnątrz i przemierzyć ramię w ramię niewielki dystans. Gdyby tylko nie wzmógł się wiatr, a świat nie pachniał zwiastunem śniegu, byłoby naprawdę przyjemnie.     – Mam nadzieję, że przyjmą twój zamysł – rzekł mężczyzna, chowając się za szalikiem i pod wiatą. – Antybohatera można by jeszcze trochę podrasować, ale całość wydaje mi się być bardzo dobra.     – Też tak myślę – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do niego. – Spiszę wszystko na plik, może stworzę już pilotażowy odcinek i pokażę im go razem z synopsisem. Jak dostanę odpowiedź, dam ci znać, co mi powiedzieli, w końcu to w większej mierze twoje dzieło. Dziękuję.     Jedyny przyjaciel uśmiechnął się do mnie promiennie.     – Naprawdę nie ma za co.     W oddali zamigotały światła autobusu. Zbliżyłam się do mężczyzny, przystanęłam na palcach i objęłam go.     – Dziękuję, że wpadłeś.     On także mnie przytulił.     – Przyjemność po mojej stronie. Dziękuję za babeczki, już wiem, kogo winić, jak pojawią mi się boczki.     – Następnym razem dam ci więcej.     Autobus zatrzymał się w zatoczce.     – Na razie.     – Trzymaj się.     Patrzyłam, jak przyjaciel pakuje się do pojazdu, pomachałam mu jeszcze na do widzenia, nim odjechał w stronę swojej dzielnicy, a chmury nad moją głową przepuściły delikatny, śnieżny atak.     Otuliłam się ramionami.

    – I znowu robi się zimno – mruknęłam do siebie, po czym obróciłam na pięcie i ruszyłam z powrotem ku klatce, a wieczór, ten pierwszy w pełni wiosenny, jak to próbował wmówić mi kalendarz, opadł za szybko, pokrywając dzielnicę półcieniem strachu i koszmarów, które zechcą zapukać do zbyt wielu okien.

_______________________

* jest to faktyczny tekst mojego autorstwa; znaleźć można go tutaj → https://w4r-writeandread.blogspot.com/2020/07/69-czekajac-az-wypynie-o-zmroku-miachar.html

 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Hope Land of Grafic