Dobry wieczór :)
Przychodzę z tekstem, który napisałam we wrześniu na potrzeby konkursu zorganizowanego przez polubiony fanpage.
Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu ;)
____________________________________________
Otwieram oczy i dostrzegam Deiena, który szczypie mnie poniżej łokcia. Patrzę na niego odrobinę speszona. Nie znam go, a on mnie dotyka. To tylko nie najlepszy sposób na rozpoczęcie znajomości.
- Przestań - syczę. - To boli.
- Powinno. - Ciemnowłosy posyła mi uśmiech. - Chyba nie codziennie ratujesz śmiertelników od śmierci, prawda?
Przydługie pasmo włosów wpada mu do oka - białego oka z dużą, czarną źrenicą. Można by pomyśleć, że nosi soczewki, ale one nie tłumaczą skrzydeł.
- Jesteś hybrydą? - pytam, choć mój głos wciąż nie brzmi pewnie. - Jak ja?
Spogląda na mnie z łobuzerskim uśmiechem.
- Właściwie to ja powinienem zadać ci to pytanie, Amelien. Jestem od ciebie starszy.
Uderza we mnie to, co mówi. Jest starszy, to oczywiste na pierwszy rzut oka. Ale intryguje mnie coś innego.
- Skąd znasz moje imię? - Nigdy się nie poznaliśmy, właściwie to nie powinien zwracać na mnie większej uwagi, w szkole obracamy się w innych kręgach.
Wciąż z uśmiechem na twarzy kopie kamień, który dociera do moich stóp, po czym spogląda mi w oczy. Ma strasznie zarysowane wysokie kości policzkowe, ale jest przystojny, jak każdy anioł, nawet upadły.
- Anioł Stróż powinien znać imię swojego podopiecznego.
Przyglądam się, jak promienie słońca tworzą aureolę wokół jego głowy, słucham, jak cicho nuci jakąś starą piosenkę i utwierdzam się w przekonaniu, że jego słowa to jakiś żart. Przecież anioł, nawet upadły, nie potrzebuje swojego Anioła Stróża, sam decyduje o sobie, a właściwie ma narzuconą wolę swojego pana.
Wyplątuję się z własnych objęć, biorę torbę, wstaję z ławki i mijając nieznajomego nastolatka, ruszam przed siebie. Nie jest mi dane dojść daleko, gdy ktoś chwyta mnie za ramię.
- Dokąd się wybierasz? - Deien jest wyraźnie rozbawiony moim zachowaniem. Ja nie widzę w nim nic śmiesznego.
- Do domu, muszę ochłonąć po tym wypadku.
Zrzucam jego dłoń i idę dalej. Dogania mnie, staje przede mną i uniemożliwia mi posunięcie się naprzód.
- Czy mógłbyś mnie przepuścić? - pytam sztucznie uprzejmym głosem.
- Mógłbym, ale najpierw musimy porozmawiać.
Przyjmuję wrogą postawę, nie podoba mi się ten chłopak.
- A o czym chciałbyś rozmawiać, nieznajomy? O kolorze liści czy może o zbliżającym się wieczorze?
Wzdycha, wyraźnie go irytuję.
- Nie, nie chcę rozmawiać o pogodzie. - Patrzy na mnie uważnie. - Chcę porozmawiać o tym, że podzieliłaś się swoim życiem z tamtą dziewczynką, Amelien. Widziałem to. Widziałem kroplę anielskiego życia, którą posłałaś do jej płuc. Dlaczego to zrobiłaś?
Sięgam po leżący u moich stóp czarny jak noc kamień, badam palcami jego kontury, to pozwala mi nie patrzeć na chłopaka.
- Bo uznałam, że powinna jeszcze żyć, tylu rzeczy może jeszcze doświadczyć. - Uśmiecham się pod nosem. - Dawanie życia to jedyne, co podoba mi się w moim życiu, chcę się tym dzielić, ile mogę.
- Wow.
Zerkam na niego. Stoi kilka kroków ode mnie, wpatrzony w moje czarne oczy, a na jego twarzy maluje się podziw. Wyciąga ku mnie dłoń.
- Chodź ze mną.
- Chyba żartujesz.
Wzdycha, ale nie cofa dłoni.
- Proszę, Amelien. Chodź ze mną.
Zakładam przed sobą ramiona, wyczuwam jakiś postęp. Po kilku latach dowiaduję się, że w mojej szkole jest jeszcze jeden mieszaniec dwóch ras aniołów, w ciągu godziny zamieniam z nim więcej słów niż przez całe życie i mam mu niby ufać? Bóg z Lucyferem chyba nieźle się bawią moim kosztem.
- Dokąd chcesz mnie zaprowadzić?
- Dokądś. Zaufaj mi.
- Nie mam zamiaru.
W dwóch krokach, jest przy mnie, mimo mojego protestu zarzuca sobie mnie na barana (czyni to tak, jakbym nic nie ważyła) i kroczy w stronę jeziora.
- Postaw mnie na ziemię, ty nieszczęsny, anielski potworze!
Macham rękami, próbując go kopnąć, ale nie udaje mi się. Dziarskim krokiem zmierzam do błękitnej tafli, Deien nie zatrzymuje się, lecz wchodzi do wody, która moczy mi nogawkę dżinsów i moje ulubione trampki, chłopak na pewno mi za to zapłaci.
- Wybrałaś dobro, Amelien - odzywa się jasnooki. - To oznacza, że wybrałaś służbę Bogu, jak ja kilka lat temu. Teraz musisz przejść szkolenie w szkole Posłańców Życia w Bostonie.
- A co? Nowy Jork jest zbyt zaludniony, byście tam mieli szkołę? - pytam ironicznie.
- Nie. - Poprawia sobie mnie na swoich plecach. - Mamy szkołę w Nowym Jorku. Nawet główną filię.
- To dlaczego idziemy - zerkam na wodę - dostajemy się przez wodny portal do Bostonu?
- Bo to najbliżej tego miasta. A teraz bądź cicho przez kilka minut.
Na plecach siedemnastolatka zanurzam się i przedostaję do innego miejsca. Przede mną rozpościera się ogromny budynek.
Deien uśmiecha się łobuzersko, widząc moje zdziwienie.
- Witaj w szkole Posłańców Życia, Amelien, Obrończyni Śmiertelników.
Tam zaczyna się moje nowe życie. Moim głównym zadaniem jest chronienie śmiertelników przed śmiercią. Wreszcie czuję, że moje anielskie pochodzenie na coś się przydaje.
Wraz z Deienem i innymi kadetami mamy wiele przygód, śmiesznych i poważniejszych.
Ale to już opowieść na inną historię ;)
Przychodzę z tekstem, który napisałam we wrześniu na potrzeby konkursu zorganizowanego przez polubiony fanpage.
Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu ;)
____________________________________________
Życie nigdy nikogo nie rozpieszcza. Czasami daje po prostu jakieś gratisowe prezenty, za które przyjdzie człowiekowi prędzej czy później srogo zapłacić. Daje złudne poczucie szczęścia i bezpieczeństwa, by w chwili największej nieuwagi pokazać ludziom swoje drugie, groźne oblicze.
Mnie życie także nie rozpieszczało. Chcąc nie chcąc, zostałam posiadaczką pary skrzydeł. Dziwnych skrzydeł. Anielskich i diabelskich. Jedno z nich jest czarne. Drugie białe. Jestem jednocześnie dobra i zła. Dwie natury walczą o moją duszę. Półanioł, pół upadły anioł w przebraniu człowieka. Jestem inna. A życie wśród śmiertelników na Ziemi nie mogło poprawić stanu mojej egzystencji.
Zawsze wyśmiewana w szkole z powodu białych włosów i czarnych oczu. Musiało minąć kilka lat, zanim się do tego przyzwyczaiłam. Bycie odmieńcem stało się moją największą wadą, a także moją największą zaletą – nie musiałam się o nikogo troszczyć, bo nikt nigdy nie chciał mojej pomocy. Początkowo to bolało, ale nauczyłam się, że jeśli mam na kogoś liczyć, to muszę liczyć na siebie.
Ani anioły, ani ich upadli bracia nie chcieli mnie widzieć w swoich rodzinach. Stałam się więc odmieńcem wśród śmiertelników, jak i wśród aniołów.
I to było moje idealne życie.
Do czasu.
Mnie życie także nie rozpieszczało. Chcąc nie chcąc, zostałam posiadaczką pary skrzydeł. Dziwnych skrzydeł. Anielskich i diabelskich. Jedno z nich jest czarne. Drugie białe. Jestem jednocześnie dobra i zła. Dwie natury walczą o moją duszę. Półanioł, pół upadły anioł w przebraniu człowieka. Jestem inna. A życie wśród śmiertelników na Ziemi nie mogło poprawić stanu mojej egzystencji.
Zawsze wyśmiewana w szkole z powodu białych włosów i czarnych oczu. Musiało minąć kilka lat, zanim się do tego przyzwyczaiłam. Bycie odmieńcem stało się moją największą wadą, a także moją największą zaletą – nie musiałam się o nikogo troszczyć, bo nikt nigdy nie chciał mojej pomocy. Początkowo to bolało, ale nauczyłam się, że jeśli mam na kogoś liczyć, to muszę liczyć na siebie.
Ani anioły, ani ich upadli bracia nie chcieli mnie widzieć w swoich rodzinach. Stałam się więc odmieńcem wśród śmiertelników, jak i wśród aniołów.
I to było moje idealne życie.
Do czasu.
****
Jesienne słońce leniwie przebija się przez baldachimy liści, by zatańczyć z pyłem nad leśną ścieżką. Twarde drewno parkowej ławki daje mi stabilizację, gdy wpatrzona w połyskującą tafle jeziora, piszę kolejne zdania listu. Listu do matki. Nie opuszcza nieba od miesięcy, zajęta kolejnymi pojawiającymi się w nim świętymi duchami. Rozumiem, nie ma dla mnie zbyt wiele czasu, w końcu pracuje dla samego Boga, ale ucieszyłabym się, gdyby choć na chwilę opuściła to piękne miejsce, do którego nigdy nie będę miała wstępu przez jej jeden błąd, i zechciała porozmawiać ze mną twarzą w twarz, zapytać, jak sobie radzę pozostawiona sama sobie, żyjąc wśród obcych mi ludzi, nie-aniołów, śmiertelników.
Chciałabym móc czuć miłość przynajmniej mojej rodzicielki. Ojciec nigdy nie opuszcza piekieł, to rozkaz samego Lucyfera. Jego jeden błąd kosztował o wiele więcej – najgorsze zmiany, przy kotłach największych, ludzkich zbrodniarzy. Mam nadzieję, że uda mi się z nim zobaczyć, zanim się zestarzeje. Albo zanim Szatan wyśle go do swojej najgorszej komnaty, gdzie mieszka jego przyjaciółka, Śmierć.
Chcę opowiedzieć mamie o wszystkim, co się u mnie dzieje, ale nie znajduję odpowiednich słów, by opisać jej, jak ponownie pomogłam starszej sąsiadce w robieniu zakupów, jak wyprowadziłam po raz kolejny na spacer psy pani Goodman, jak prowadziłam korepetycje z angielskiego dla dzieci w podstawówce i jak świetnie się przy tym bawiłam. Powinnam też wspomnieć o tym, jak potłukłam kilka słoików ogórków konserwowych w sklepie, jak oblałam pana Bittermana wodą i jak to przez przypadek (zamierzony) uderzyłam pewnego kolegę z klasy. Postępuję dobrze, co pewnie pochwali, ale zdarzają mi się chwile bycia złą, co pewnie spotka się z dezaprobatą matki. Może to skłoni ją do odwiedzin? A może czekolada będzie w końcu lekiem na odchudzanie? Pomarzyć można.
Odrywam wzrok od kartki i wpatruję się w słońce, jego promienie otulają moją twarz swoim ciepłem. Świat zmierza ku zimie, więc teraz jak najczęściej chodzę po szkole na spacery, by wyprodukować jak najwięcej witaminy D, gdy jeszcze mam tę możliwość. W domu i tak nikt na mnie nie czeka, lodówka świeci pustkami, a Anne wróci z pracy tak późno, że nie będzie nic jadła, tylko wypije kieliszek czerwonego wina i pójdzie spać. Czasami zastanawiam się, dlaczego to właśnie ją wybrano na moją ziemską matkę. Choć czy powinnam narzekać? Nie wyobrażam sobie, by ktoś inny miał być moim opiekunem. Może i praca Anne nie daje jej podstaw do wychowywania dziecka, tym bardziej nastolatka - jest redaktorem lokalnej gazety - ale widzę, ile dobrego dla mnie robi. Stała się moją jedyną przyjaciółką, to dzięki niej od pięciu lat mam miejsce, które zwę domem.
Podpisuję się na liście, po czym chowam kartkę i długopis do czarnej torby. Wokół mnie panuje cisza, czasami jakiś zbłąkany wróbelek da o sobie znać. Ścieżki są puste, tafla jeziora zdaje się lśnić. Panuje spokój, który tak lubię. Zamykam oczy, chcąc oddać się tej chwili, by trwała ona jak najdłużej.
Niestety, moje szczęście szybko zostaje rozchwiane. Słyszę ciężkie kroki, chrzęst łamanych gałązek i żwiru. Podnoszę jedną powiekę i obserwuję, jak ciemnowłosy chłopak zbliża się do jeziora. Poznaję go. Chodzi do tego samego liceum, co ja. Również jest outsiderem, ale to z powodu jego wybuchowego, aspołecznego charakteru. Rozgląda się wokół, jakby się bał, że ktoś go śledzi, po czym ściąga z pleców szkolny plecak, kładzie go koło siebie, następnie pozbywa się kurtki chroniącej go przed delikatnym wiatrem i białej koszulki. Stoi nad jeziorem półnagi i… rozpościera skrzydła. Białe, anielskie skrzydło. I diabelskie, czarne jak noc.
Patrzę na niego, a z mojej piersi wydobywa się krótki krzyk. Odwraca się i wpatruje we mnie prawie białymi oczami. On także jest… odmieńcem jak ja?!
To niemożliwe.
Zrywam się z ławki, chwytam w dłoń torbę i puszczam się biegiem, byle jak najszybciej uciec od tej istoty tak podobnej do mnie. Docieram do ulicy, gdzie na skrzyżowaniu właśnie rozpędzona honda uderza w idącą na pasach na zielonym świetle dziewczynkę.
Do moich uszu dociera ogłuszający huk, ciało dziewczynki unosi się nad asfaltem i opada kilkanaście metrów dalej. Krzyk młodej kobiety, okrzyki ludzi, by zatrzymać feralnego kierowcę, który próbuje uciec z miejsca wypadku. Chłopak, którego widziałam w parku, dobiega do samochodu, gwałtownie otwiera drzwi i wręcz targa za ubranie mężczyznę, każe mu opuścić samochód, a gdy ten stoi przed nim, obezwładnia go sprawnym ciosem w twarz. Kierowca osuwa się po samochodzie i siada na drodze, Deien - przypominam sobie imię chłopaka, krzyczy, by ktoś go pilnował. Podbiegam do dziewczynki, kucam tuż przy jej ciele, skąd do góry unosi się jej duch.
Jako córka anielicy mogę obserwować podróż dusz do nieba. Ta dusza powoli wypływa z ciała, jakby chciała w niej jeszcze zostać, jakby miała coś do zrobienia. Dotykam wykręconej pod dziwnym kątem ręki dziewczynki i wyczuwam puls. Ona wciąż żyje. Można ją uratować. Ja mogę ją uratować.
Zdejmuję torbę, by nie krępowała mi ruchów, pochylam się nad twarzą dziewczynki, która spogląda na mnie niewidzącym wzrokiem i do jej ust posyłam cząstkę swojej mocy. Cieniutki obłok mojej duszy wpływa do jej ciała, napełnia ją na nowo życiem. Rozpoczynam reanimację, dziękując w myślach Anne, że wysłała mnie na kurs pierwszej pomocy. Zastanawiam się, dlaczego jedynie ręka dziecka jest poszkodowana, nie widzę żadnej krwi, co może oznaczać, że do krwotoku doszło wewnątrz organizmu. Słyszę nadjeżdżającą karetkę, u mego boku pojawia się Deien, który chwyta głowę dziewczynki i posyła w jej wnętrze powietrze. Nie przerywam podjętej czynności, dopóki do mojego miejsca nie podchodzi z noszami kilku ratowników medycznych.
- Proszę się odsunąć.
Wstaję z klęczek i obserwuję, jak wyspecjalizowani ludzie podejmują walkę o życie poszkodowanej. Przeżyje, czuję to. W końcu dostała część anielskiej duszy, musi przeżyć.
Chcę odejść, ale po trzech krokach kręci mi się w głowie i prawie mdleję, gdyby nie silne ramiona Deiena, który podtrzymuje mnie i prowadzi z powrotem do parku. Posyłam rannej ostatnie spojrzenie i zostaję skryta przez drzewa.
Chciałabym móc czuć miłość przynajmniej mojej rodzicielki. Ojciec nigdy nie opuszcza piekieł, to rozkaz samego Lucyfera. Jego jeden błąd kosztował o wiele więcej – najgorsze zmiany, przy kotłach największych, ludzkich zbrodniarzy. Mam nadzieję, że uda mi się z nim zobaczyć, zanim się zestarzeje. Albo zanim Szatan wyśle go do swojej najgorszej komnaty, gdzie mieszka jego przyjaciółka, Śmierć.
Chcę opowiedzieć mamie o wszystkim, co się u mnie dzieje, ale nie znajduję odpowiednich słów, by opisać jej, jak ponownie pomogłam starszej sąsiadce w robieniu zakupów, jak wyprowadziłam po raz kolejny na spacer psy pani Goodman, jak prowadziłam korepetycje z angielskiego dla dzieci w podstawówce i jak świetnie się przy tym bawiłam. Powinnam też wspomnieć o tym, jak potłukłam kilka słoików ogórków konserwowych w sklepie, jak oblałam pana Bittermana wodą i jak to przez przypadek (zamierzony) uderzyłam pewnego kolegę z klasy. Postępuję dobrze, co pewnie pochwali, ale zdarzają mi się chwile bycia złą, co pewnie spotka się z dezaprobatą matki. Może to skłoni ją do odwiedzin? A może czekolada będzie w końcu lekiem na odchudzanie? Pomarzyć można.
Odrywam wzrok od kartki i wpatruję się w słońce, jego promienie otulają moją twarz swoim ciepłem. Świat zmierza ku zimie, więc teraz jak najczęściej chodzę po szkole na spacery, by wyprodukować jak najwięcej witaminy D, gdy jeszcze mam tę możliwość. W domu i tak nikt na mnie nie czeka, lodówka świeci pustkami, a Anne wróci z pracy tak późno, że nie będzie nic jadła, tylko wypije kieliszek czerwonego wina i pójdzie spać. Czasami zastanawiam się, dlaczego to właśnie ją wybrano na moją ziemską matkę. Choć czy powinnam narzekać? Nie wyobrażam sobie, by ktoś inny miał być moim opiekunem. Może i praca Anne nie daje jej podstaw do wychowywania dziecka, tym bardziej nastolatka - jest redaktorem lokalnej gazety - ale widzę, ile dobrego dla mnie robi. Stała się moją jedyną przyjaciółką, to dzięki niej od pięciu lat mam miejsce, które zwę domem.
Podpisuję się na liście, po czym chowam kartkę i długopis do czarnej torby. Wokół mnie panuje cisza, czasami jakiś zbłąkany wróbelek da o sobie znać. Ścieżki są puste, tafla jeziora zdaje się lśnić. Panuje spokój, który tak lubię. Zamykam oczy, chcąc oddać się tej chwili, by trwała ona jak najdłużej.
Niestety, moje szczęście szybko zostaje rozchwiane. Słyszę ciężkie kroki, chrzęst łamanych gałązek i żwiru. Podnoszę jedną powiekę i obserwuję, jak ciemnowłosy chłopak zbliża się do jeziora. Poznaję go. Chodzi do tego samego liceum, co ja. Również jest outsiderem, ale to z powodu jego wybuchowego, aspołecznego charakteru. Rozgląda się wokół, jakby się bał, że ktoś go śledzi, po czym ściąga z pleców szkolny plecak, kładzie go koło siebie, następnie pozbywa się kurtki chroniącej go przed delikatnym wiatrem i białej koszulki. Stoi nad jeziorem półnagi i… rozpościera skrzydła. Białe, anielskie skrzydło. I diabelskie, czarne jak noc.
Patrzę na niego, a z mojej piersi wydobywa się krótki krzyk. Odwraca się i wpatruje we mnie prawie białymi oczami. On także jest… odmieńcem jak ja?!
To niemożliwe.
Zrywam się z ławki, chwytam w dłoń torbę i puszczam się biegiem, byle jak najszybciej uciec od tej istoty tak podobnej do mnie. Docieram do ulicy, gdzie na skrzyżowaniu właśnie rozpędzona honda uderza w idącą na pasach na zielonym świetle dziewczynkę.
Do moich uszu dociera ogłuszający huk, ciało dziewczynki unosi się nad asfaltem i opada kilkanaście metrów dalej. Krzyk młodej kobiety, okrzyki ludzi, by zatrzymać feralnego kierowcę, który próbuje uciec z miejsca wypadku. Chłopak, którego widziałam w parku, dobiega do samochodu, gwałtownie otwiera drzwi i wręcz targa za ubranie mężczyznę, każe mu opuścić samochód, a gdy ten stoi przed nim, obezwładnia go sprawnym ciosem w twarz. Kierowca osuwa się po samochodzie i siada na drodze, Deien - przypominam sobie imię chłopaka, krzyczy, by ktoś go pilnował. Podbiegam do dziewczynki, kucam tuż przy jej ciele, skąd do góry unosi się jej duch.
Jako córka anielicy mogę obserwować podróż dusz do nieba. Ta dusza powoli wypływa z ciała, jakby chciała w niej jeszcze zostać, jakby miała coś do zrobienia. Dotykam wykręconej pod dziwnym kątem ręki dziewczynki i wyczuwam puls. Ona wciąż żyje. Można ją uratować. Ja mogę ją uratować.
Zdejmuję torbę, by nie krępowała mi ruchów, pochylam się nad twarzą dziewczynki, która spogląda na mnie niewidzącym wzrokiem i do jej ust posyłam cząstkę swojej mocy. Cieniutki obłok mojej duszy wpływa do jej ciała, napełnia ją na nowo życiem. Rozpoczynam reanimację, dziękując w myślach Anne, że wysłała mnie na kurs pierwszej pomocy. Zastanawiam się, dlaczego jedynie ręka dziecka jest poszkodowana, nie widzę żadnej krwi, co może oznaczać, że do krwotoku doszło wewnątrz organizmu. Słyszę nadjeżdżającą karetkę, u mego boku pojawia się Deien, który chwyta głowę dziewczynki i posyła w jej wnętrze powietrze. Nie przerywam podjętej czynności, dopóki do mojego miejsca nie podchodzi z noszami kilku ratowników medycznych.
- Proszę się odsunąć.
Wstaję z klęczek i obserwuję, jak wyspecjalizowani ludzie podejmują walkę o życie poszkodowanej. Przeżyje, czuję to. W końcu dostała część anielskiej duszy, musi przeżyć.
Chcę odejść, ale po trzech krokach kręci mi się w głowie i prawie mdleję, gdyby nie silne ramiona Deiena, który podtrzymuje mnie i prowadzi z powrotem do parku. Posyłam rannej ostatnie spojrzenie i zostaję skryta przez drzewa.
****
Oddycham ciężko, z trudem, powietrze nie chce zagościć w moich płucach, ucieka ode mnie, serce bije szybko nawet jak na nadprzyrodzone stworzenie, mokre włosy kleją się do karku. Potrzebuję wody, spokoju, ciszy, ale nie jest mi to dane. Kulę się na ławce, nogi podciągam pod brodę i oplatam rękami, zwinięta w kokon. Wydarzenia ostatnich minut są wciąż żywe w mojej głowie, obrazy przesuwają się jeden po drugim, nie mogę ich zatrzymać, czuję ból, ale nie umiem znaleźć jego źródła.Otwieram oczy i dostrzegam Deiena, który szczypie mnie poniżej łokcia. Patrzę na niego odrobinę speszona. Nie znam go, a on mnie dotyka. To tylko nie najlepszy sposób na rozpoczęcie znajomości.
- Przestań - syczę. - To boli.
- Powinno. - Ciemnowłosy posyła mi uśmiech. - Chyba nie codziennie ratujesz śmiertelników od śmierci, prawda?
Przydługie pasmo włosów wpada mu do oka - białego oka z dużą, czarną źrenicą. Można by pomyśleć, że nosi soczewki, ale one nie tłumaczą skrzydeł.
- Jesteś hybrydą? - pytam, choć mój głos wciąż nie brzmi pewnie. - Jak ja?
Spogląda na mnie z łobuzerskim uśmiechem.
- Właściwie to ja powinienem zadać ci to pytanie, Amelien. Jestem od ciebie starszy.
Uderza we mnie to, co mówi. Jest starszy, to oczywiste na pierwszy rzut oka. Ale intryguje mnie coś innego.
- Skąd znasz moje imię? - Nigdy się nie poznaliśmy, właściwie to nie powinien zwracać na mnie większej uwagi, w szkole obracamy się w innych kręgach.
Wciąż z uśmiechem na twarzy kopie kamień, który dociera do moich stóp, po czym spogląda mi w oczy. Ma strasznie zarysowane wysokie kości policzkowe, ale jest przystojny, jak każdy anioł, nawet upadły.
- Anioł Stróż powinien znać imię swojego podopiecznego.
Przyglądam się, jak promienie słońca tworzą aureolę wokół jego głowy, słucham, jak cicho nuci jakąś starą piosenkę i utwierdzam się w przekonaniu, że jego słowa to jakiś żart. Przecież anioł, nawet upadły, nie potrzebuje swojego Anioła Stróża, sam decyduje o sobie, a właściwie ma narzuconą wolę swojego pana.
Wyplątuję się z własnych objęć, biorę torbę, wstaję z ławki i mijając nieznajomego nastolatka, ruszam przed siebie. Nie jest mi dane dojść daleko, gdy ktoś chwyta mnie za ramię.
- Dokąd się wybierasz? - Deien jest wyraźnie rozbawiony moim zachowaniem. Ja nie widzę w nim nic śmiesznego.
- Do domu, muszę ochłonąć po tym wypadku.
Zrzucam jego dłoń i idę dalej. Dogania mnie, staje przede mną i uniemożliwia mi posunięcie się naprzód.
- Czy mógłbyś mnie przepuścić? - pytam sztucznie uprzejmym głosem.
- Mógłbym, ale najpierw musimy porozmawiać.
Przyjmuję wrogą postawę, nie podoba mi się ten chłopak.
- A o czym chciałbyś rozmawiać, nieznajomy? O kolorze liści czy może o zbliżającym się wieczorze?
Wzdycha, wyraźnie go irytuję.
- Nie, nie chcę rozmawiać o pogodzie. - Patrzy na mnie uważnie. - Chcę porozmawiać o tym, że podzieliłaś się swoim życiem z tamtą dziewczynką, Amelien. Widziałem to. Widziałem kroplę anielskiego życia, którą posłałaś do jej płuc. Dlaczego to zrobiłaś?
Sięgam po leżący u moich stóp czarny jak noc kamień, badam palcami jego kontury, to pozwala mi nie patrzeć na chłopaka.
- Bo uznałam, że powinna jeszcze żyć, tylu rzeczy może jeszcze doświadczyć. - Uśmiecham się pod nosem. - Dawanie życia to jedyne, co podoba mi się w moim życiu, chcę się tym dzielić, ile mogę.
- Wow.
Zerkam na niego. Stoi kilka kroków ode mnie, wpatrzony w moje czarne oczy, a na jego twarzy maluje się podziw. Wyciąga ku mnie dłoń.
- Chodź ze mną.
- Chyba żartujesz.
Wzdycha, ale nie cofa dłoni.
- Proszę, Amelien. Chodź ze mną.
Zakładam przed sobą ramiona, wyczuwam jakiś postęp. Po kilku latach dowiaduję się, że w mojej szkole jest jeszcze jeden mieszaniec dwóch ras aniołów, w ciągu godziny zamieniam z nim więcej słów niż przez całe życie i mam mu niby ufać? Bóg z Lucyferem chyba nieźle się bawią moim kosztem.
- Dokąd chcesz mnie zaprowadzić?
- Dokądś. Zaufaj mi.
- Nie mam zamiaru.
W dwóch krokach, jest przy mnie, mimo mojego protestu zarzuca sobie mnie na barana (czyni to tak, jakbym nic nie ważyła) i kroczy w stronę jeziora.
- Postaw mnie na ziemię, ty nieszczęsny, anielski potworze!
Macham rękami, próbując go kopnąć, ale nie udaje mi się. Dziarskim krokiem zmierzam do błękitnej tafli, Deien nie zatrzymuje się, lecz wchodzi do wody, która moczy mi nogawkę dżinsów i moje ulubione trampki, chłopak na pewno mi za to zapłaci.
- Wybrałaś dobro, Amelien - odzywa się jasnooki. - To oznacza, że wybrałaś służbę Bogu, jak ja kilka lat temu. Teraz musisz przejść szkolenie w szkole Posłańców Życia w Bostonie.
- A co? Nowy Jork jest zbyt zaludniony, byście tam mieli szkołę? - pytam ironicznie.
- Nie. - Poprawia sobie mnie na swoich plecach. - Mamy szkołę w Nowym Jorku. Nawet główną filię.
- To dlaczego idziemy - zerkam na wodę - dostajemy się przez wodny portal do Bostonu?
- Bo to najbliżej tego miasta. A teraz bądź cicho przez kilka minut.
Na plecach siedemnastolatka zanurzam się i przedostaję do innego miejsca. Przede mną rozpościera się ogromny budynek.
Deien uśmiecha się łobuzersko, widząc moje zdziwienie.
- Witaj w szkole Posłańców Życia, Amelien, Obrończyni Śmiertelników.
****
Tam zaczyna się moje nowe życie. Moim głównym zadaniem jest chronienie śmiertelników przed śmiercią. Wreszcie czuję, że moje anielskie pochodzenie na coś się przydaje.
Wraz z Deienem i innymi kadetami mamy wiele przygód, śmiesznych i poważniejszych.
Ale to już opowieść na inną historię ;)
Ciekawe jest Twoje opowiadanie. Czytałam trochę opowiadań o aniołach, ale Twoje mimo wszystko jest takie... inne. Byłoby fajnie, gdyby nie skończyło się na tej jednej, konkursowej pracy. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Ja chyba naprawdę mam poważną sklerozę. Miałam skomentować przedwczoraj ale poszłam spać wcześniej... I przypomniałam sobie dopiero teraz... :/
OdpowiedzUsuńChciałam to przeczytać żeby wiedzieć o co chodzi w shocie do antologii :-D już drugi akapit i wzmianka o skrzydłach mnie zaciekawiła. Od razu skojarzyły mi się skrzydła Lucy u Królika. Ma to coś wspólnego? Czy pomysły powstały niezależnie? ;-)
Oczywiście nie mogło zabraknąć odrobiny ironii (fragment z listem do mamy xD) ale mi to pasuje. Lubię takie ukryte dogryzanie xD
Spotkanie Deiena... Nie dziwię się że uciekła. Przyzwyczaiła się że jest jedyna na świecie niepowtarzalna odtrącona a tu pojawia się druga taka osoba i to z jej otoczenia. Potem jeszcze to uratowanie życia i przejście do Szkoły. Czekam wtorku żebym mogła przeczytać kontynuację :-D
A tak ogólnie... Zauważyłam że krótka historia jak na ciebie ;) ale pisana w tamtym roku to trochę czasu minęło.
I jeszcze jedna sprawa. Na początku pisałaś że Amelien ma białe włosy i czarne oczy a Deien czarne włosy i białe oczy... A później jest że Deien patrzy w białe oczy Amelien? Czekaj... Spróbuję znaleźć ten fragment.
O, jest.
,, Stoi kilka kroków ode mnie, wpatrzony w moje białe oczy, a na jego twarzy maluje się podziw.''
To tylko tego się dojrzałam ;)
Cześć :)
OdpowiedzUsuńNie, pomysły były niezależne. Jak napisane w notce, to była praca na konkurs.
Dziękuję za wyłapanie, za chwilę to poprawię. I tak zamierzałam przejrzeć to opowiadanie, by sprawdzić, czy kontynuacja się zgadza.
Krótkie jak dla mnie? To dlatego, że miałam limit pięciu stron, których nie mogłam przekroczyć. Sen mrocznego nastolatka jest o wiele dłuższy.
Dziękuję za komentarz! :*
Uwielbiam sposób w jaki zostało to przedstawione. Bez przesadnego rozpędzenia się nad istotami, których w końcu nie ma. Jakby były one na porządku dziennym - jest realnie, bo przecież takie istoty nie uważają siebie za wybryk natury, nie? (No pomijany hybrydy ;) ) Deien jest moim bias, choć to Amelien powinna przyciągać naszą uwagę.
OdpowiedzUsuńNapisanie spójnie i przyjemnym językiem. Naprawdę masz talent do takich opowiadań, bo powiem ci szczerze, że trzeba mieć w sobie coś, by z tak oklepanego tematu, jak Anioły, wykrzesać że mnie jeszcze iskierkę zainteresowania. Czapki z głów!
Pozdrawiam,
Sophie Eve
lies-that-you-told-me.blogspot.com