Kolejny dzień, kolejne wyzwania.
________________________________
Książka
Książka, która czyni Cię szczęśliwą/ym
O jakiej by tu napisać? Najbardziej pasuje mi tu moja ulubiona książka. Projekt:"Rosie" autorstwa Graeme Simsion, australijskiego programowca. Powieść jest powstała na bazie scenariusza, który Simsion napisał podczas uczęszczania na zajęcia z kreatywnego pisania. Książka pełna jest ciekawy zdarzeń, a sam główny bohater, Don Tillman, przypomina Sheldona Coopera z "Teorii wielkiego podrywu".
Don ma trzydzieści dziewięć lat, jest profesorem genetyki na Uniwersytecie Melbourne i w żaden sposób nie radzi sobie w kontaktach z ludźmi. Posiada Plan Ujednoliconych Posiłków - w każdy dzień tygodnia jada to samo (we wtorki - homar). Jego życie to jeden wielki harmonogram, każdą minutę ma przeznaczoną dokładnie na coś. Tworzy projekt o dźwięcznej nazwie "Żona", który ma mu pomóc w znalezieniu partnerki do reprodukcji. Jego życie jest spokojne i poukładane, dopóki nie spotyka Rosie...
Jak wiecie, uwielbiam imię Rosie (i to bardzo <3), więc musiałam sięgnąć po tę pozycję. Choć właściwie zrobiłam to, bo moją uwagę przyciągnęła pomarańczowa okładka, opis i zdanie jakieś gazety, że "główny bohater jest podobny do Sheldona Coopera". Widziałam dwa sezony "TWP" i Sheldona polubiłam od razu. Więc skoro jest jego literacki odpowiednik, dlaczego miałabym go nie poznać?
Książkę czytałam już dwukrotnie, zrobiłam sobie nawet prezent na 20. urodziny i ją zakupiłam. Obecnie jest w moim rodzinnym domu, ale jak tylko wpadnę tam na weekend (kiedyś), to ją ze sobą wezmę i będę czytała w pociągu. To najbardziej inteligentna, zabawna i romantyczna książka, jaką czytałam, a Don jest postacią, którą szczerze lubię i której kibicowałam od pierwszych stron.
Dlaczego ta książka czyni mnie szczęśliwą? Bo pozwala mi wierzyć, że prawdziwa miłość istnieje, a genetyka i logika nie koniecznie mają tu wiele do powiedzenia ;)
Muzyka
Piosenka, która przypomina Ci o kimś
Haha, nie spodziewałam się tego pytania, a gdy je ujrzałam, przypomniały mi się czasy, gdy w wieku 13 zakochałam się w koledze braci. I wszyscy twierdzili, że weźmiemy ślub. Już nawet wymyślaliśmy ze znajomymi, że Bartek (tak miał na imię; jest dwa lata starszy ode mnie, od sześciu lat nie utrzymujemy kontaktu) będzie miał garnitur w australijskie moro (tzn. w kangury). Dziwne, że mielibyśmy być razem, skoro to była tak wkurzająca osoba, że podczas jednej wycieczki z parafii (ja byłam w Oazie, Bartek był ministrantem) do Ojcowa oberwał ode mnie w twarz cztery razy w przeciągu dziesięciu minut. Plus tak wbiłam mu paznokieć w skórę dłoni, że po pociągnięciu paznokcia w górę stracił odrobinę naskórka. Ałć, przypomniała mi się zielona skóra pod spodem, blee...
Dlaczego to opisuję? Bo z moją miłością do Bartka wiąże się ta oto piosenka:
Film
Ulubiony dramat
Dramaty to nie mój ulubiony gatunek, na poczekaniu nie przychodzi mi żaden tytuł, więc zaglądam na swój profil na filmwebie, sprawdzam, jak dramaty widziałam i wybiorę ten, który wstrząsnął mną najbardziej.
Mam.
"Wszystko za życie" (2007, reż. Sean Penn). Jest to biografia Christophera McCandlessa, który po ukończeniu studiów, zamiast zająć się karierą zawodową, rzuca wszystko i wyprowadza się na Alaskę.
Film oglądałam w wielki skupieniu, by dobrze zrozumieć. Teraźniejszość przeplatana jest z retrospekcjami. Pokazuje trudy życia na tym najbardziej wysuniętym na zachód stanie Stanów Zjednoczonych. I wyznam szczerze, że takiego końca się nie spodziewałam. Aż płakałam.
Film nie należy do przyjemnych, raczej do tych wzbudzających refleksje. Czy ja mogłabym porzucić wszystko - rodzinę, znajomych, świetlaną przyszłość, która się przede mną rysuje - dla życia samotnika? Nie wiem.
Ale podziwiam Christophera za próbę zerwania z wygodnym życiem, by zobaczyć, że można żyć też inaczej.
Ocena: 7/10
________________________________
Książka
Książka, która czyni Cię szczęśliwą/ym
O jakiej by tu napisać? Najbardziej pasuje mi tu moja ulubiona książka. Projekt:"Rosie" autorstwa Graeme Simsion, australijskiego programowca. Powieść jest powstała na bazie scenariusza, który Simsion napisał podczas uczęszczania na zajęcia z kreatywnego pisania. Książka pełna jest ciekawy zdarzeń, a sam główny bohater, Don Tillman, przypomina Sheldona Coopera z "Teorii wielkiego podrywu".
Don ma trzydzieści dziewięć lat, jest profesorem genetyki na Uniwersytecie Melbourne i w żaden sposób nie radzi sobie w kontaktach z ludźmi. Posiada Plan Ujednoliconych Posiłków - w każdy dzień tygodnia jada to samo (we wtorki - homar). Jego życie to jeden wielki harmonogram, każdą minutę ma przeznaczoną dokładnie na coś. Tworzy projekt o dźwięcznej nazwie "Żona", który ma mu pomóc w znalezieniu partnerki do reprodukcji. Jego życie jest spokojne i poukładane, dopóki nie spotyka Rosie...
Jak wiecie, uwielbiam imię Rosie (i to bardzo <3), więc musiałam sięgnąć po tę pozycję. Choć właściwie zrobiłam to, bo moją uwagę przyciągnęła pomarańczowa okładka, opis i zdanie jakieś gazety, że "główny bohater jest podobny do Sheldona Coopera". Widziałam dwa sezony "TWP" i Sheldona polubiłam od razu. Więc skoro jest jego literacki odpowiednik, dlaczego miałabym go nie poznać?
Książkę czytałam już dwukrotnie, zrobiłam sobie nawet prezent na 20. urodziny i ją zakupiłam. Obecnie jest w moim rodzinnym domu, ale jak tylko wpadnę tam na weekend (kiedyś), to ją ze sobą wezmę i będę czytała w pociągu. To najbardziej inteligentna, zabawna i romantyczna książka, jaką czytałam, a Don jest postacią, którą szczerze lubię i której kibicowałam od pierwszych stron.
Dlaczego ta książka czyni mnie szczęśliwą? Bo pozwala mi wierzyć, że prawdziwa miłość istnieje, a genetyka i logika nie koniecznie mają tu wiele do powiedzenia ;)
Zdjęcie pochodzi ze strony
parkliteracki.pl
Muzyka
Piosenka, która przypomina Ci o kimś
Haha, nie spodziewałam się tego pytania, a gdy je ujrzałam, przypomniały mi się czasy, gdy w wieku 13 zakochałam się w koledze braci. I wszyscy twierdzili, że weźmiemy ślub. Już nawet wymyślaliśmy ze znajomymi, że Bartek (tak miał na imię; jest dwa lata starszy ode mnie, od sześciu lat nie utrzymujemy kontaktu) będzie miał garnitur w australijskie moro (tzn. w kangury). Dziwne, że mielibyśmy być razem, skoro to była tak wkurzająca osoba, że podczas jednej wycieczki z parafii (ja byłam w Oazie, Bartek był ministrantem) do Ojcowa oberwał ode mnie w twarz cztery razy w przeciągu dziesięciu minut. Plus tak wbiłam mu paznokieć w skórę dłoni, że po pociągnięciu paznokcia w górę stracił odrobinę naskórka. Ałć, przypomniała mi się zielona skóra pod spodem, blee...
Dlaczego to opisuję? Bo z moją miłością do Bartka wiąże się ta oto piosenka:
Pasowała idealnie, bo Bartek nie widział we mnie nikogo więcej niż tylko kumpelę. Ach, to złamane przez rok serce...
Od tamtej pory jestem sama. Faceci to zło.
Poza Loganem oczywiście. I Nathielem. I Nealem. I kilkoma jeszcze :3
Od tamtej pory jestem sama. Faceci to zło.
Poza Loganem oczywiście. I Nathielem. I Nealem. I kilkoma jeszcze :3
Film
Ulubiony dramat
Dramaty to nie mój ulubiony gatunek, na poczekaniu nie przychodzi mi żaden tytuł, więc zaglądam na swój profil na filmwebie, sprawdzam, jak dramaty widziałam i wybiorę ten, który wstrząsnął mną najbardziej.
Mam.
"Wszystko za życie" (2007, reż. Sean Penn). Jest to biografia Christophera McCandlessa, który po ukończeniu studiów, zamiast zająć się karierą zawodową, rzuca wszystko i wyprowadza się na Alaskę.
Film oglądałam w wielki skupieniu, by dobrze zrozumieć. Teraźniejszość przeplatana jest z retrospekcjami. Pokazuje trudy życia na tym najbardziej wysuniętym na zachód stanie Stanów Zjednoczonych. I wyznam szczerze, że takiego końca się nie spodziewałam. Aż płakałam.
Film nie należy do przyjemnych, raczej do tych wzbudzających refleksje. Czy ja mogłabym porzucić wszystko - rodzinę, znajomych, świetlaną przyszłość, która się przede mną rysuje - dla życia samotnika? Nie wiem.
Ale podziwiam Christophera za próbę zerwania z wygodnym życiem, by zobaczyć, że można żyć też inaczej.
Ocena: 7/10
Plakat pochodzi ze strony
filmweb.pl
Hm, opis książki brzmi ciekawie. Może kiedyś przeczytam :)
OdpowiedzUsuńJa we wrześniu, kiedy zaczynałam liceum, nie umiałam spamiętać imion kolegów z klasy, i jak już któregoś zapamiętałam, to opowiadałam o nim przez trzy dni, i za każdym razem siostra mi dogryzała, i pytała, czy mi się któryś podoba i czy już z nim chodzę. Tak mi się to skojarzyło z Twoją historią i trochę z piosenką. :)
Poza tym zgadzam się, faceci to zło.
Rzadko oglądam dramaty, ale podobał mi się film "Kiedy mężczyzna kocha kobietę".
Książkę polecam z całego serducha! ;)
UsuńMnie się udawało spamiętać imiona ludzi w klasie w każdej szkole, bo to najwyżej trzydzieści osób. Na studiach, gdy rok liczy setkę ludzi, jest już dużo trudniej, więc znajduję dwie - trzy osoby, od których będę mogła pożyczać w przyszłości notatki.
Nie widziałam tego filmu, ale może obejrzę. ;)
Pozdrawiam!
Ja też w końcu nauczyłam się imion wszystkich kolegów i koleżanek, ale dokonanie tego w klasie liczącej trzydzieści osiem osób, a nikogo nie znałam wcześniej, to nie lada wyzwanie. Ale dałam radę ;)
UsuńPozdrawiam. :)