niedziela, 4 stycznia 2015

Świąteczny gbur

19 - 27 grudnia 2014 r.


Króliczkowi.
W dniu 15. urodzin.
Wszystkiego najlepszego!
Powodzenia w szkole!
Szalonych przygód z Żydziem!
Dużo weny!
Pięknej miłości do Soriela!
¡Felicidades!



________________________________________________

   Płatki śniegu, tak wyjątkowe, bo każde o innym, sobie tylko przypisanym kształcie, wirują wśród świateł latarni usianych regularnie wzdłuż alei. Migoczące lampki zdobiące powietrzną ścieżkę między słupami przykuwają wzrok swoimi kolorami. Biały puch ubity tysiącami stóp chrzęści delikatnie pod ich ciężarem. Sklepowe witryny przystrojone choinkami, bombkami i światełkami, a także mikołajami, bałwankami, reniferami i wszelkiego rodzaju słodyczami kuszą, zachęcają, by zajrzeć do środka i kupić kolejny prezent, choć to już naprawdę zbędne. Rodziny z roześmianymi dziećmi, licealiści, jak i poważni biznesmeni, renciści i dzieciaki z podstawówki - wszyscy udali się dziś na świąteczny jarmark w centrum miasta. Niestraszny im mróz barwiący nocy, uszy i nieokryte rękawiczkami dłonie na czerwono, nie przeszkadzają im kolejne podmuchy wiatru. Ludzie ci są pogodni i przede wszystkim bardzo podekscytowani zbliżającą się Gwiazdką.
   Wśród nich jestem i ja - z gołą głową, brązowymi włosami, które wiatr rozwiewa mi na wszystkie strony. w płaszczu, który nie ułatwia mi biegu, gdy jestem ciągnięta za dłoń przez młodszą siostrę. Może i jest biało, i tak radośnie, i może nawet odrobinę magicznie, ale ja mam już dość tych świąt. I co z tego, że jeszcze się nawet nie zaczęły? Jak dla mnie, mogłyby już nigdy nie nadchodzić.
   - Patrz, India! - woła moja towarzyszka, która najwidoczniej wciąż nie ma dość słuchania świątecznych piosenek z umieszczonych tu i ówdzie głośników, bo ciągnie mnie do jednego z nich i wskazuje na coś ręką. - Patrz! Wciąż tu jest! Widzisz? Czeka specjalnie na Ciebie!
   Uśmiecha się szeroko, a ja wzdycham ciężko. Przyprowadziła mnie już tutaj czwarty raz w tym tygodniu (a muszę zaznaczyć, że jest dopiero wtorek), to denerwujące, tylko tracimy czas, stojąc tutaj i wpatrując się w przedmiot na wystawie.
   - Caroline, ile razy mam ci powtarzać, że mnie na niego nie stać? Poza tym - robię krok w stronę zejścia z alei - prezenty są już pokupowane, a ja nie mam chęci marnować tylu swoich czy cudzych pieniędzy na jedną zachciankę.
   Przewraca oczami i ciągnie mnie za rękaw granatowego płaszcza, na który pracowałam przez całe wakacje, obsługując jedną z kilku stacji benzynowych w mieście.
   - Ale spójrz! Naprawdę cię nie kusi? Przecież całe życie o takim marzyłaś!
   Czternastolatka odrobinę idealizuje sprawę, ale ma rację - od wielu lat marzę o naszyjniku z prawdziwego srebra z wisiorkiem w kształcie żółwia. Od dziecka uwielbiam te zwierzęta, wiem o nich prawie wszystko, mam własnego - wabi się Tuptuś, a po skończeniu szkoły chcę lecieć na Galapagos, na co oszczędzam, od kiedy skończyłam dwanaście lat, a od tegorocznej przerwy wiosennej także pracuję. O moim marzeniu wie cała rodzina, dlatego nic dziwnego, że gdy tylko Caroline znalazła jeden pasujący do marzenia naszyjnik u lokalnego jubilera, przyprowadziła mnie tutaj. Za pierwszym razem zabrałam ze sobą pewną kwotę z oszczędności, pewna, że uda mi się go kupić, jednak jego cena szybko pomogła mi wrócić na ziemię.
   - Kusi mnie - przyznaję - ale wciąż jest dla mnie za drogi. - W końcu sto pięćdziesiąt dziewięć dolarów piechotą nie chodzi. -  Wracajmy do domu.
   Nastolatka idzie żwawym krokiem obok mnie, czarna torebka obija jej się o biodro, a ręce schowane w kieszeniach ogrzewają się materiałem wyściełającym jej kurtkę. To ja niosę torby z naszymi zakupami, a gołe ręce zaczynają szczypać z zimna.
   - Ale dlaczego? - Caroline nie daje za wygraną. - Przecież pracujesz trzy razy w tygodniu i dodatkowo w soboty, na pewno masz tyle pieniędzy, by go sobie kupić.
   Dobrze wiem, że siostra zazdrości mi tego, że sama na siebie zarabiam, ale też obie dobrze wiemy, że poza tym, że jest za młoda, Caroline w ogóle nie nadaje się do pracy. W domu nie chwyta się sprzątania czy mycia naczyń, o gotowaniu nie wspominając - jeden jedyny raz próbowała usmażyć jajecznicę, tata musiał zadzwonić po straż pożarną, tak wielki był dym. Dobrze, że chociaż herbatę umie zaparzyć, z kawą bywa różnie - czasami wsypuje pół szklanki ziaren, czasami nawet nie łyżeczkę. Zgadzam się z mamą - jeśli ktoś kiedykolwiek zechce ożenić się z Caroline, bez wątpienia musi być na tyle bogaty, by zatrudnić gospodynię i co najmniej jedną pokojówkę.
   - Owszem, mam oszczędności, Caroline, ale nie mogę ich użyć, dobrze wiesz dlaczego. - Każdorazowe podjęcie pewnych funduszy z rezerw powoduje, że muszę zapracować na ich stratę, co wydłuża pracę i oddala termin lotu na Galapagos. - Poza tym, w tym miesiącu i tak wydałam już za dużo pieniędzy na prezenty, w końcu kupiłam ci to, co chciałaś.
   Jej twarz rozjaśni szeroki uśmiech radości.
   - Naprawdę? - Klaszcze w dłonie. - Tak się cieszę! - Zastanawia się przez chwilę nad czymś. - Chwila. Ale moja lista wymarzonych prezentów pod choinkę na ten rok miała dziewiętnaście punktów. Który z nich masz na myśli?
   Nieznacznie przyspieszam kroku, co sprawia, że jestem jakieś pół metra przed siostrą.
   - Zgadnij - odpowiadam ze śmiechem, a Caroline staje w miejscu, tupie nogą w białych kozakach i krzyczy moje imię.
   Tak się śmieję ze zdenerwowania siostry i jej wybuchu złości, że nie zauważam idącego z naprzeciwka chłopaka - wpadam na niego, a puszczone przeze mnie torby lądują na chodniku wokół mnie. Siedzę na tyłku - siła uderzenia posłała mnie do tyłu i sprawiła, że wylądowałam w takiej pozycji, natomiast chłopak wciąż stoi twardo na nogach i posyła mi gniewne spojrzenie ciemnoniebieskich oczu. Ciemnoblond pasemka włosów wydostają się spod jego wełnianej czapki i opadają na majestatycznie wyglądające czoło. Twarz o wyraźnych rysach, zarysowane kości policzkowe, zgrabny nos, wąskie usta, ciemne rzęsy i brwi, lewy policzek zdobi niewielka biała blizna. Jest dość wysoki i dziwnie znajomy.
   - India, nic ci się nie stało? - pyta czternastolatka, kucając przy mnie.
   Kręcę przecząco głową i zbieram porozrzucane torby, dopiero teraz blondyn reflektuje się i w milczeniu pomaga. Caroline przygląda mu się i kokieteryjnie mruga oczami, wprawiając wytuszowane rzęsy w dziwny taniec. Klnę w duchu. Zaczyna się misja "zarzucić sieci na zwierzynę". Dziewczyna nigdy nie przepuści okazji, by z kimś poflirtować, nieważne, gdzie i w jakich okolicznościach, ważne, by chłopak był przystojny i miał między piętnaście a dwadzieścia osiem lat.
   Pan Gniewny oddaje mi torby, a moje policzki pokrywają rumieńce wstydu i zażenowania.
   - Dziękuję. I przepraszam, że na ciebie wpadłam, powinnam być bardziej uważna, wybacz.
   On jedynie kiwa głową na znak, że dotarły do niego moje przeprosiny, jednak wyraz jego twarzy się nie zmienia. Znam skądś ten wyraz, ale nie umiem sobie przypomnieć skąd.
   Caroline wyciąga dłoń ku nastolatkowi i odzywa się słodziutkim głosem.
   - Cześć, jestem Caroline, a to moja siostra...
   - Wiem, kim ona jest - przerywa jej chłopak, ściskając jej dłoń, a ja doznaję olśnienia.
   Czternastolatka spogląda na mnie skonsternowana, a ja odchrząkuję.
   - Caroline, to Colton Byrne. Chodzimy razem na biologię i trygonometrię.
   - A także wf  - dodaje szesnastolatek, czym przypomina mi ostatni mecz siatkówki, gdy oberwał przeze mnie piłką w twarz. Na moje szczęście po tamtym wydarzeniu nie ma już śladu.
   - I na wf - przytakuję. - Jeszcze raz cię przepraszam, nie widziałam cię.
   - Nie szkodzi. - Macha ręką. - Przyzwyczaiłem się już do tego, że dla innych jestem niewidzialny.
   Chcę coś powiedzieć, ale gryzę się w język. Lepiej, by niektóre słowa nie zostały wypowiedziane.
   - Co cię tu sprowadza? - pyta moja siostra, a ja w duchu robię facepalm. Pomyślmy, po co ktoś przychodzi na świąteczny jarmark? Pewnie po indyka na Święto Dziękczynienia.
   Colton uśmiecha się pobłażliwie, ale uprzejmie odpowiada:
   - Przyszedłem rozejrzeć się za prezentami dla siostry i mamy, ale nie znalazłem jeszcze nic odpowiedniego.
   - To chyba musisz się pośpieszyć - zauważa Caroline. - Do Gwiazdki został zaledwie tydzień.
   Mam ochotę zrobić siostrze krzywdę za to, jak bardzo kompromituje nas przed szesnastolatkiem. Zerkam na tarczę zegarka, zaczynam się denerwować, bo robi się późno, a muszę jeszcze odrobić pracę domową.
   - Nie chcę przerywać rozmowy - odzywam się nieśmiało - ale musimy już iść, mama będzie na nas zła, gdy spóźnimy się na kolację.
   Czternastolatka nie reaguje jednak na moje słowa, wciąż stoi w miejscu i badawczo przygląda się niebieskookiemu, któremu chyba powoli zaczyna to przeszkadzać.
   Colton przenosi wzrok z Caroline na mnie i unosi brew, na co wzruszam jedynie ramionami. Przykro mi, stary, ale nie mam żadnego wpływu na tę tutaj pannę w kozaczkach, musisz się zwrócić z prośbą o pomoc w uwolnieniu do kogoś innego.
   Jednak ponawiam próbę.
   - Caroline, musimy już iść.
   Jest tak, jakbym mówiła do ściany, szatynka nie reaguje, więc ciągnę ją za rękaw, co odrobinę wytrąca ją z równowagi.
   - Jeśli nie masz pomysł na prezent dla mamy i siostry, to polecam ci tamtego jubilera. - Nastolatka wskazuje sklep, przed którym stałyśmy kilkanaście minut temu. - Jest tam naszyjnik, który strasznie podoba się Indii, ale go ona nie kupi, bo twierdzi, że jest za drogi. Ała!
   Krzywi się, gdy dostaje ode mnie niespodziewaną sójkę w bok. Czasami zastanawiam, czy naprawdę łączą nas więzy krwi. Caroline nie ma za grosz wyczucia taktu, który niby jest zaletą każdego członka naszej rodziny.
   Byrne patrzy we wskazaną stronę i drapie się po czapce.
   - Biżuterii ma już pokaźną kolekcję, szukam czegoś innego, ale dziękuję za propozycję. - Spogląda na mnie przelotnie. - Wybaczcie, ale muszę już iść. Miło cię było poznać, Caroline - posyła jej uśmiech, a później zwraca się do mnie. - Do zobaczenia jutro, India. Nie zapomnij - wciąż gramy w siatkówkę.
   Macha na pożegnanie dłonią i wraca tą samą drogę, którą tu przyszedł. Moja siostra spogląda za nim z rozanielonym wyrazem twarzy, który nie wróży nic dobrego.
   - India, dlaczego mi nie powiedziałaś, że znasz takiego przystojniaka? I to z trzeciej klasy? - Chyba zapomniała, że należę do tego samego rocznika co Colton.
   Myślami błądzi w innym świecie, znowu muszę ja pociągnąć za rękaw, inaczej zderzyłaby się z latarnią. Torby z prezentami powoli zaczynają ciążyć mi w rękach, jest mi coraz zimniej, zaczynam marzyć o ciepłej herbacie i wygodnym łóżku.
   - Nie powiedziałam, bo sama jakoś do tej pory nie zwracałam na niego uwagi.
   - Jak to? - Czternastolatka patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. - Chodzisz na te same zajęcia z istnym modelem i mówisz mi, że do tej pory nie zwróciłaś na niego uwagi? - Jej oburzenie mnie irytuje. - Ale co ja się dziwię, przecież ty w ogóle nie masz czasu na oglądanie się za chłopakami!
   Odbieram jej ostatnie zdanie jako zarzut. Zerkam na nią, a moją twarz pokrywa grymas.
   - Dobrze wiesz, że nie mam czasu na takie głupoty.
   Przewraca oczami.
   - Tak, tak, wiem, pracujesz. Ale czy nie masz wrażenia, że to, co najlepsze w byciu nastolatką, ucieka ci między palcami?
   Spoglądam w ciemne, czarnogranatowe niebo i wdycham mroźne powietrze.
   - Nie, nie mam poczucia, że coś tracę. Tak właśnie wyobrażałam sobie swoje nastoletnie życie.

****

   Miałam dobre przeczucie, by nie zaczynać rozmowy z Coltonem. Dotarłyśmy do domu dosłownie minutę przed rozpoczęciem kolacji - srogie spojrzenie mamy prawie zrobiło mi dziurę w plecach, a wyrzuty sumienia tak przeciążyły, że niewiele podczas wieczornego posiłku zjadłam. A później do nocy męczyłam się z pracą domową.
   Do szkoły wstałam na wpół przytomna, a musiałam jeszcze siłą wyciągać Caroline z łóżka. Wczoraj opowiedziała mamie o naszym spotkaniu z Coltonem, co nasi młodsi bracia, bliźniacy Max i Connor skomentowali: "India znowu robi za babochłopem", a pięcioletnia Nina wdrapała mi się na kolana i zapytała, czy teraz przez Coltona wyprowadzę się z domu. Moje wytłumaczenia nic nie dały, tylko sprawiły, że długo myślałam o panu Byrne. Przez to się nie wyspałam i nie zdążyłam zjeść śniadania, o odśnieżeniu samochodu nawet nie mówiąc. Dobrze, że przystanek autobusowy jest tylko przecznicę od domu, inaczej spóźniłybyśmy się na lekcje.
   Nieprzytomna i głodna zasiadłam w pojeździe przy oknie, przez które wyglądam przez całą drogę i ignoruję szczebioczącą Caroline. Nie dam się wyciągnąć na kolejne zakupy do końca roku, to taka kara z mojej strony.
   - Dlaczego dowiaduję się o twoich przystojnych kolegach jedynie przez przypadek? Tak samo było z Rossem. Nie dowiedziałabym się o tym, że okazjonalnie śpiewasz w jego rockowej kapeli, gdyby nie przyjechał po ciebie w którąś wrześniową sobotę, by zabrać cię na próbę.
   Wzdycha ciężko.
   - Właśnie po tej akcji z Rossem nie poznaję cię z moimi znajomymi płci męskiej.
   - No wiesz co. - Nastolatka oburzona zakłada przed sobą ręce. - Przecież potrafię się zachować.
   - Caroline, ty flirtujesz z każdym moim kolegą! - mówię dobitnie. - Nie baczysz na to, czy to rockowiec, nerd czy sportowiec, z każdym z nich chcesz się umówić! Przez to wychodzisz przy nich na niedojrzałą smarkulę. - Dostrzegam w jej zielonych oczach łzy, obejmuję ją ramieniem i posyłam uśmiech. - Halo, kocie. Dobrze wiesz, że cię kocham i mówię to tylko po to, byś była szczęśliwa. Nie mogę pozwolić, byś oddalała od siebie szanse, które daje ci los.
   Rękawem płaszczyka ociera oko. Potrafię dostrzec to, że pod maską wyluzowanej nastolatki skrywa się przestraszona życiem dziewczyna, która sądzi, że istnieje dopiero wtedy, kiedy zwraca na nią uwagę. To odrobinę smutne, ale w dzisiejszych czasach spotykane na każdym kroku.
   - Może dzisiaj po szkole skoczymy do tej nowej cukierni? - proponuję, by poprawić jej humor. - Widziałam u nich takie ogromne pączki z nadzieniem ajerkoniakowym, z czekoladową polewą i kolorową posypką.
   Jeśli chodzi o słodycze, moja siostra mogłaby zabić za jednego pączka z cukrem. Uwielbia je do tego stopnia, że w dniu urodzin nie chciała wpuścić do domu naszego wujka, bo nie kupił jej w prezencie pączka. Gdy tylko je widzi, zapomina o wszelkich dietach czy dbaniu o linię, najważniejsze jest wtedy jej podniebienie i żołądek.
   - Ale przecież pracujesz po szkole - zauważa.
   Uśmiecham się, wiem już, że jest za - oczy jej błyszczą jak lampki na naszej choince przed domem.
   - Znajdę trochę wolnego czasu, poza tym pani Edelman będzie się cieszyć, gdy choć raz się spóźnię, chyba ma już dość mojej punktualności.
   - Możliwe. - Caroline mi przytakuje. - Wychodzi na to, że jesteś jej pracownicą , a robisz tylko na jedną czwartą etatu.
   Śmiejemy się, wychodząc z autobusu, jakaś drugoklasistka opuszcza pojazd po nas i zalicza glebę na oblodzonym chodniku. Caroline śmieje się jeszcze głośniej, piorunuję ją wzrokiem i pomagam licealistce, za co otrzymuję ciche "dziękuję".
   - Nic ci nie jest? - pytam. Nie zostawię jej samej, jeśli się zraniła. 
   Szukam wzrokiem Caroline, ale odchodzi już w stronę szkoły ze swoimi przyjaciółeczkami. To tyle, jeśli chodzi o siostrzany poranek.
   - Trochę boli mnie noga - jęczy cicho dziewczyna.
   - Zaprowadzę cię do pielęgniarki. - Zarzucam sobie jej ramię na szyję, obejmuję ją w pasie i powoli prowadzę do jednego ze skrzydeł.
   Nastolatka przyjmuje moją pomoc bez słowa, jest coraz bledsza i ciężko oddycha. Biorę odrobinę śniegu i przytykam jej do policzka, nie mogę pozwolić, by zaczęła tu wymiotować. 
   - Jeszcze trochę, dasz radę - próbuję dodać jej otuchy.
   Jesteśmy tuż przy drzwiach, znikąd pojawia się czyjaś dłoń, otwiera je i przytrzymuje, bym mogła wprowadzić ranną do środka. Colton. Posyłam mu uśmiech wdzięczności, nie odwzajemnia tego, znowu ma ten gniewny, gburowaty wyraz twarzy.
   - Dziękuję - szepczę cicho, gdy otwiera także te drzwi prowadzące bezpośrednio do gabinetu pielęgniarki.
   Kobieta siedzi przy biurku, gdy nas dostrzega, rzuca się gwałtownie w naszą stronę, jej obrotowe krzesło odjeżdża od mebla.
   - Mój Boże, co jej się stało?! Jest strasznie blada!
   Prowadzę młodszą koleżankę do kozetki, na której kładzie się z głośnym jękiem, Byrne wciąż stoi w drzwiach.
   - Poślizgnęła się na chodniku po wyjściu z autobusu - informuję pielęgniarkę. - Podejrzewam zwichnięcie lub skręcenie kostki.
   - Jak się nazywasz, dziecko? - pyta kobieta drugoklasistkę.
   - Beth Corban - odpowiada cicho nastolatka.
   Pielęgniarka ściąga jej z nogi kozaki, a ja ze współczuciem patrzę na jej opuchniętą kostkę, Jest jeden plus ubrania przez nastolatkę kozaków - są na suwaki, więc nie ma wielkiej szansy na zniszczenie buta przy ściąganiu. Obok obuwia ląduje skarpetka, nogawka spodni zostaje podciągnięta, a do opuchlizny przytknięty zostaje zimny kompres. Działa, na twarzy Beth pojawia się wyraz ulgi.
   - Wygląda na skręconą - ubrana w kitel kobieta podchodzi do wysokiej, wąskiej szafy, otwiera ją i wyciąga z niej bandaż elastyczny oraz maść rozgrzewającą. Kładzie to wszystko obok Beth, po czym zwraca się do mnie i Coltona. - Dziękuję, że ją tu przyprowadziliście. Możecie wracać na lekcje, tylko wypiszę wam usprawiedliwienia. Podajcie mi swoje nazwiska. - Spełniamy oboje jej prośbę. - Proszę. A teraz idźcie z tym do sekretariatu i do klas. Do widzenia.
   Opuszczamy gabinet i w milczeniu ruszamy korytarzem do głównej części szkoły. Colton idzie obok mnie i wpatruje się w jakiś punkt przed nami.
   - Dziękuję - mówię cicho. - Za otwarcie drzwi, dzięki temu lepiej poradziłam sobie z Beth.
   - Nie ma za co. - Kiwa lekko głową, ma poważny wyraz twarzy. - To twoja koleżanka? Zachowywałaś się odrobinę chłodno w stosunku do niej.
   - Bo jej nie znam - wyznaję. - Dopiero dzisiaj zamieniłam z nią słowo. Gdyby nie jej wypadek, pewnie to by się nie wydarzyło.
   - Nie zgubiłaś czegoś po drodze? - pyta mnie nagle blondyn.
   Przystaję i patrzę na niego. Chwila. Rano na pewno miałam przy sobie plecak z książkami i czarną, średniej wielkości sportową torbę z ubraniami do pracy. Teraz czuję ciężar na plecach, ale obie ręce mam wolne.
   - O nie! - jęczę cicho. - Moja torba! - Przypominam sobie, kiedy ostatni raz trzymałam ją w dłoni. - Pewnie porzuciłam ją na chodniku, gdy ruszyłam z pomocą tej dziewczynie.
   To nie jest dobry znak. Jeśli nie znajdę tej torby, mogę w ogóle nie pojawiać się w pracy - uniform to integralna część wystroju naszego sklepu, posiadam tylko jeden taki obowiązkowy strój, a teraz on zaginął.
   Czy dziwnie będzie wyglądać, gdy usiądę sobie między szafką a kaloryferem i zacznę płakać z bezsilności?
   Byrne patrzy na mnie, po czym wyciąga do góry dłoń, w której trzyma... pasek mojej torby!
   Szeroki uśmiech rozświetla moją twarz, łzy znikają z oczu, gdy z uwielbieniem sięgam po moją własność.
   - Widziałem, jak ją upuszczasz, nie chciałem, by ktoś ci ją ukradł, więc wziąłem ją ze sobą i pobiegłem za tobą, by ci ją oddać. To dlatego byłem w idealnym czasie przy drzwiach, by ci je otworzyć.
   Tłumacząc się, patrzy mi prosto w oczy, a wyraz jego twarzy nie zmienia się, wciąż jest gniewny, gburowaty.
   - Dziękuję. Dziękuję za wszystko.
   Szybko załatwiamy sprawę w sekretariacie, Colton odprowadza mnie pod moją szafkę, czym mnie intryguje - on wie, gdzie mam szafkę?! - i odchodzi. Patrzę za nim, gdy przez ramię rzuca mi miły uśmiech i rzuca:
   - Do zobaczenia na biologii.
   Nie wiem, co myśleć o zachowaniu niebieskookiego. Był pomocny, a przy tym zachowywał się jak jakiś ważniak. Jego wyniosła poza lekko działa mi na nerwy. Jestem mu wdzięczna za przypilnowanie mi torby, ale więcej niespodzianek z jego strony chyba już nie zniosę.

****

   Kolejni klienci proszący o pomoc przy zakupie prezentów dla najbliższych, kolejne przedmioty pakowane w ozdobny papier, kolejne uśmiechy posyłane na "do widzenia", kolejne świąteczne piosenki słyszane z głośników.
   I ta sama Jasmine chodząca za mną krok w krok niczym cień i zarzucająca pytaniami.
   - Naprawdę cię o to poprosił? Tak normalnie po zajęciach?
   Jej niedowierzanie jest źródłem mojego ciężkiego westchnienia.
   - Tak, Jas, przecież już dwukrotnie ci o tym mówiłam - podszedł do mojej ławki po skończonej trygonometrii i zapytał, czy nie zechciałabym pouczyć się z nim do piątkowego testu.
   - A ty się zgodziłaś, tak? - pyta mnie rudowłosa przyjaciółka.
   Znamy się od ostatniej klasy podstawówki, kiedy to po przeprowadzce z Kentucky trafiła do tej samej ławki. Od tamtej pory się przyjaźnimy, choć czasami mam ochotę zabić Jasmine za jej głupotę albo brak taktu.
   - Tak, zgodziłam się. - Poprawiam figurkę aniołka na jednej ze sklepowych półek.
   - Dlaczego?
   Dobre pytanie.
   - Chyba byłam w zbyt dużym szoku, by mu odmówić - tłumaczę. - Poza tym przydałaby mi się powtórka do tego sprawdzianu.
   Jas przygląda mi się badawczo, jej zielone oczka wiercą mi dziurę na wysokości nosa.
   - O co chodzi? - pytam. Taka mina  wjej wykonaniu nie wróży niczego dobrego.
   - Nie przyszło ci do głowy, że może Colton odbierze tę waszą naukę jako randkę?
   Przystaję przy półce z ramkami na zdjęcia i patrzę zaskoczona na przyjaciółkę.
   - Randka? W szkolnej bibliotece? Chyba żartujesz.
   Rudowłosa wzrusza ramionami.
   - Kto go wie. Ale zauważ, że od wczoraj właściwie ciągle na niego wpadasz. Może się w tobie zakochał? I dlatego teraz stara się do ciebie zbliżyć?
   - A może po prostu chce się przygotować do testu? A każde nasze spotkanie to jedynie dziwny zbieg okoliczności?
   Dziewczyna zerka w stronę drzwi, skąd dochodzi nas dźwięk dzwoneczków obwieszczający nadejście kolejnego klienta.
   - To w takim razie musi być bardzo, bardzo dziwny zbieg okoliczności. - Wskazuje dłonią w stronę wejścia. - Właśnie tu jest.
   Zielonooka odchodzi w stronę kasy, a w moim kierunku kroczy Colton, ciemna kurtka i granatowy szalik chronią go przed chłodem, nie ma jednak na głowie czapki. Nie uśmiecha się, na twarzy ma ten gniewny wyraz. Może to wina botoksu, że mimika mu się nie zmienia? Czy szesnastolatek może mieć wstrzyknięty botoks? Czy to może prawnie zabronione?
   Jest coraz bliżej, biorę głęboki wdech , przywdziewam na twarz firmowy uśmiech.
   - Dzień dobry. Witam w sklepie z upominkami "Mariposa". Czy mogę służyć pomocą?
   Byrne lustruje mnie z góry na dół, po czym patrzy mi w oczy. Czuję się lekko oburzona. Nie jestem przedmiotem, który się ogląda, jestem człowiekiem.
   - Cześć. Co mogłabyś mi doradzić na świąteczny prezent dla trzynastolatki? - Jego gburowaty ton wyższości działa mi na nerwy, ale nie mogę dać po sobie poznać, iż obecność chłopaka w moim miejscu pracy dodatkowej mnie irytuje.
   - Bardzo wiele rzeczy. By doradzić coś bardziej konkretnego, muszę coś wiedzieć o osobie, która ma dostać prezent.
   Zastanawia się przez chwilę nad czymś, na czole pojawia się podwójną bruzda.
   - Moja siostra uwielbia robić zdjęcia sobie, swoim przyjaciółkom, z każdej wycieczki przywozi istną fotorelację. Jej fotografie zajmują już sześć albumów na zdjęcia i pół ściany w jej pokoju.
   - A czy ma jakieś ramki? - pytam i podchodzę do jednej z oglądanych przed przybyciem blondyna półek.
   - Nie, nie wydaje mi się. - Przeczesuje dłonią włosy, zauważam, że są one lekko wilgotne, najwidoczniej na zewnątrz znowu prószy.
   - W takim razie wydaje mi się być odpowiednim prezentem. - Sięgam po jedną prostokątną ramkę do powieszenia na trzy zdjęcia ze zdobiącym je napisem "miłość". - Są one upstrzone różnymi napisami, do których można włożyć tematyczne zdjęcia.
   Niebieskooki przegląda ramki, a w jego oczach pojawia się błysk.
   - Świetny pomysł. - Chwyta dodatkowe dwie ramki. - Wezmę te. Czy mogłabyś mi też coś doradzić na prezent dla prawie czterdziestoletniej kobiety, która uwielbia biżuterię?
   Piętnaście minut później pakuję w ozdobny papier ramki i stojak na kolczyki oraz drewnianą szkatułkę z narysowanym na górze sercem. Colton w milczeniu przygląda się mojej pracy, co już nie wprawia mnie w zażenowanie. Tutaj nie jesteśmy dla siebie kolegami ze szkoły, a klientem i pracownicą. Przybraliśmy nowe role odpowiednie do sytuacji i chyba oboje czujemy się w nich dość dobrze.
   - Zapłata wynosi osiemdziesiąt trzy dolary i siedemdziesiąt pięć centów. - Głupio mi trochę za tak wysoki rachunek, ale Byrne sam prosił jeszcze o świąteczne reklamówki na te zakupy, a nie są one zbyt tanie.
   Podaje mi banknot studolarowy, bez zerkania na ekran wydaję mu zgodną resztę.
   - Proszę. Dziękuję za skorzystanie z oferty naszego sklepu i zapraszam ponownie. Wesołych Świąt.
   Naszą standardową wersję podziękowań w okresie bożonarodzeniowym upiększamy o świąteczne życzenia, z moich obserwacji wynika, że ludzie częściej się uśmiechają. To naprawdę miłe, gdy na twarzy drugiego człowieka wykwita szczery, radosny uśmiech.
   Ale twarz Coltona chyba w ogóle nie wie, co to jest uśmiech. Poważny wpatruje się we mnie i chyba nawet lekko się spina.
   - India - odzywa się dziwnie nieśmiało, jakby badając moją reakcję. - Czy jutrzejsza nauka w bibliotece jest aktualna?
   Czyżby Pan Gbur bał się, że wystawię go do wiatru? Nie jestem takim człowiekiem. Posyłam blondynowi kojący uśmiech.
   - Oczywiście, że jest aktualna. Nie zapomnij książki z trygonometrii.
   Oddycha z ulgą, po czym pochyla się nad ladą i całuje mnie w policzek.
   - Do zobaczenia jutro, India. - Patrzy mi głęboko w oczy, po czym obraca się i opuszcza lokal, a ja zastygam w niemym zaskoczeniu z dłonią na ucałowanym policzku.
   Nie wiem, co planuje ten intrygujący szesnastolatek, ale bardzo nie mogę się tego doczekać.

****

   Szelest kartek, ruch długopisów po papierze, cisza zalegająca na regałach. Nie ma tu zbyt wielu uczniów, nie uśmiecha im się chyba oglądać zachód słońca przez okna szkolnej biblioteki. Poza mną, Coltonem i panią Vermont, przy biurkach siedzi sześcioro uczniów, głównie maturzystów.
   W spokoju rozwiązuję kolejne zadania z trygonometrii, co jakiś czas zerkając w bok na pracującego w milczeniu blondyna. Początkowo siedzieliśmy z Coltonem naprzeciwko siebie, ale kiedy zaczął narzekać na to, że do góry nogami nie jest w stanie przeczytać moich rozwiązań, zaproponowałam, by usiadł obok mnie.
   Od czasu do czasu uderza mnie łokciem w ramię, ale nie robi tego zbyt mocno i specjalnie. Zanurza się za bardzo w rozwiązywaniu i odcina się od świata, nie kontroluje ruchów. Nie spotkałam jeszcze kogoś, kto tak skupiałby się nad wykonywaną pracą.
   Wyczuwa, że mu się przyglądam, podnosi na mnie niebieskie oczy.
   - Co jest? - pyta, lustrując moją twarz. - Coś się stało?
   - Nie, nic. - Kiwam  przecząco głową. - Pomyślałam tylko, że w takim tempie to chyba będziemy musieli sięgnąć po podręcznik z zaawansowanej trygonometrii.
   Nie kłamię, naprawdę tak pomyślałam. W ciągu godziny rozwiązaliśmy prawie wszystkie ćwiczenia, które obowiązują nas do jutrzejszego testu.
   Colton zerka do podręcznika i podziela moje zdanie.
   - Nie sądziłem, że matematyka aż tak może pochłonąć. - Przeciąga się na krześle. - Będziesz zła, jeśli zrobimy sobie małą przerwę?
   Ponownie kręcę przecząco głową.
   - Nie, chętnie chwilę odpocznę. - Odkładam długopis i strzelam palcami dłoni, które wydają nieprzyjemny dźwięk. Bibliotekarka spogląda na mnie z oburzeniem, szeptem wypowiadam przeprosiny.
   Niebieskooki kładzie głowę na biurko, wygląda, jakby się zdrzemnął. Opieram łokcie o blat, na dłoniach układam głowę i wpatruję się w regały z książkami. Miałam obawy przed naszym spotkaniem, myślałam, że będziemy czuli się nieswojo w swoim towarzystwie. Jak widać, nie miałam się czego bać. Czuję się, jakby spędzała czas z dobrym znajomym.
   Wczorajszy pocałunek Jasmine skomentowała puszczonym oczkiem i jednym słowem. Zakochany. Wątpię w to. Przez trzy lata szkoły prawie go nie zauważałam, nie zamieniłam z nim więcej niż sto słów, z czego większość w ciągu ostatnich dni. Do tej pory schodziliśmy sobie nieświadomie z drogi. Więc nie mam pojęcia, kiedy niby Colton miałby się we mnie zakochać.
   - Dziękuję - odzywa się cicho, by nie przeszkadzać innym. - Za wczoraj. Naprawdę dobrze mi doradziłaś.
   Uśmiecham się lekko.
   - Chyba jeszcze nie pora, by to oceniać, Gwiazdka za kilka dni.
    - Ale muszę podziękować już teraz. W niedzielę wyjeżdżam z matką i siostrą do Waszyngtonu.
   To prawie tysiąc kilometrów od naszego miasta. Pewnie ma powód, by spędzać czas tak daleko od domu.
   - Mój tata pracuje w stolicy w pewnej korporacji, jest tam na rocznym kontrakcie, nie widzieliśmy go od początku wakacji - tłumaczy. - Może wiesz, co jemu mogę kupić na święta?
   Zastanawiam się przez chwilę.
   - Jeżeli jego praca polega jedynie na siedzeniu za biurkiem, to możesz podarować mu karnet na siłownię. A żeby pamiętał o swojej rodzinie, możecie kupić mu ramkę - kolejną - włożyć zdjęcie, na którym jest wasza czwórka o poprosić, by ustawił je na swoim biurku w pracy.
   Blondyn uważnie mi się przygląda.
   - Znasz się na prezentach, India. I na ludziach, umiesz ich trafnie ocenić. - W jego głosie słyszę podziw.
   Wzruszam ramionami.
   - Od czterech miesięcy pracuję w sklepie z upominkami, co nieco się tam nauczyłam. - Spoglądam na zegar na ścianie za plecami chłopaka. - Powinniśmy wrócić do pracy, jeśli chcemy skończyć przed zamknięciem.
   - W takim razie bierzmy się zadania, cosinusy już się chyba za mną stęskniły.
   Rozwiązujemy kolejne zadania, co jakiś czas konsultujemy się ze sobą w sprawie poprawnych rozwiązań i nanosimy zmiany, które pozwolą dotrzeć do mety.
   Na piętnaście minut przed zamknięciem biblioteki, gdy na dworze panuje już mrok, a śnieg błyszczy się w świetle latarni, zbieramy wszystkie materiały naukowe i pakujemy je do plecaków.
   - Czuję się tak, jakby obwody w mózgu zaczęły mi się przegrzewać. - Blondyn przeczesuje dłonią włosy i spogląda na mnie. - A ty chyba potrzebujesz kawy. Albo cukru.
   - Raczej cukru - odpowiadam, zapinając guziki kardiganu. - Najlepiej batoniki czekoladowe z karmelem i orzechami, ale żeby to nie były Snickersy.
   Chłopak lekko się uśmiecha, dopiero teraz dostrzegam, że jesteśmy ostatnimi bywalcami, a pani Vermont powoli porządkuje salę.
   - Jadasz je w każdą środę na lunch.
   Początkowo nie docierają do mnie słowa trzecioklasisty. Patrzę na niego zdziwiona. Czyżby zauważył?
   - Tak, to taka moja mała tradycja. Albo raczej rytuał. - Powoli ubieram płaszcz, walczę z rękawami, Byrne przychodzi mi z pomocą. - Dzięki.
   - Nie ma za co. Dlaczego to robisz? Skąd wziął się ten zwyczaj?
   Czuję się dziwnie połechtana jego ciekawością, choć czuję też lekkie zażenowanie. Czy on naprawdę chce tyle o mnie wiedzieć?
   - W każdą środę zaczynam pracę zaraz po szkole i pracuję do zamknięcia, do domu docieram najczęściej po dziewiątej, co oznacza, że nie jadam kolacji z rodziną. Dlatego też rano mam daje mi dwa czekoladowe batoniki z karmelem i orzechami - to moje ulubione słodycze z dzieciństwa, które kojarzą mi się z rodzinnym domem. To dziecinne, wiem, ale...
   - Nie - przerywa mi. - To nie dziecinne. To urocze. I pięknie obrazuje relacje w twojej rodzinie - zostałaś wychowana w miłości i trosce. To godne podziwu. - Uśmiecha się, po czym wyciąga ku mnie ramię. - Możemy już iść?
   Kiwam głową i ujmuję ramię, opuszczamy budynek szkoły, płatki śniegu wirują w powietrzu, osadzają się na moich włosach, które szybko nasiąkają wilgocią, a ja po raz kolejny pluję sobie w brodę za to, że nie zabrałam ze sobą czapki albo nie ubrałam sportowej kurtki z kapturem. Dlaczego płaszcz, przecież dzisiaj nie muszę być stylowa do pracy?
   - Przyjechałaś samochodem? - pyta Colton, z jego ust wydobywa się obłoczek pary.
   - Nie, nie lubię prowadzić zimą. Przejdę się do domu pieszo, wcale nie mam tak daleko.
   Prawie trzy kilometry, ale spacer dobrze mi robi. Szkolne autobusy już nie jeżdżą.
   Colton prowadzi mnie na szkolny parking, gdzie zaparkowano srebrny mercedes. Patrzę na niego z otwartą buzią. Do tej pory nie miałam możliwości oglądać takie cudo z bliska.
   - To twój samochód? - pytam chłopaka, który otwiera drzwi po stronie pasażera.
   - Tak, dostałem go od taty, zanim wyjechał. - Uśmiecha się. - Zapraszam.
   Pakuję się do środka, czyste wnętrze mnie onieśmiela - w porównaniu z moim fordem to tu jest tak ładnie, jakby to nie było wnętrze samochodu, tylko pałacu. W powietrzu czuć miętowy zapach gumy do żucia i wody kolońskiej. Zapadam się w siedzeniu, starając się zająć jak najmniej miejsca. Dobrze wiem, że tutaj nie pasuję. Jestem zwykłą dziewczyną z wielodzietnej rodziny, nie znam się n modzie, nie stać mnie na zagraniczne wyjazdy podczas ferii, lubię siedzieć z nosem w książkach. Colton pochodzi z zupełnie innego świata. Dlaczego więc się ze mną zadaje?
   Zakochany.
   - Nie musisz mnie odwozić - protestuję słabo. W środku jest zdecydowanie cieplej niż na zewnątrz. W dodatku jest tak przyjemnie. - Mogę się przejść, naprawdę.
   Byrne uśmiecha się złośliwie.
   - Coś ci nie wierzę. - Zapuszcza silnik. - Zapnij pasy.
   Wypełniam rozkaz, po czym wpatruję się w okno. Mijamy kolejne ulice, nigdzie nie widać żywego ducha. Colton prowadzi sprawnie, ale nie szarżuje. Za kierownicą czuje się pewnie, ręce trzyma nonszalancko. Zauważam, że pojazd posiada manualną skrzynię biegów, co mnie zaskakuje. Do tej pory myślałam, że bogaci kupują auta z automatyczną skrzynią biegów, by się zbytnio nie narobić przy prowadzeniu. Każda reguła ma swój wyjątek.
   Jedziemy w milczeniu, z radia dobywają się cicho dźwięki jakieś rockowej piosenki. Po dniach wypełnionych świąteczną muzyką to dla mnie prawdziwa ulga. Zamykam oczy i staram się porzucić zbędne myśli. Droga mija mi szybko niczym mrugnięcie. Ledwie udaje mi się odprężyć, a Colton już parkuje przed moim domem.
   Chwila.
   - Nie podawałam ci adresu - zauważam. - Skąd wiesz, gdzie mieszkam?
  Niebieskooki unika mojego wzroku, ale odpowiada.
   - W zeszłym roku jeździłem tym samym autobusem co ty. Widziałem, gdzie wsiadasz. A w którąś wakacyjną niedzielę przejeżdżałem tędy i widziałem, jak bawisz się przed domem z rodzeństwem.
   Czyli że on zauważał mnie już wcześniej? I ja tego nie dostrzegłam? Dziwne.
   Sięgam dłonią do klamki i otwieram drzwi.
   - Dziękuję za podwiezienie i wspólną naukę. Może ten test nie będzie aż taką porażką.
   - Mam nadzieję. - Patrzy na mnie. - To ja dziękuję. Wreszcie rozumiem wszystkie prawa rządzące sinusami i cosinusami.
   Odwzajemniam uśmiech i opuszczam samochód.
   - Dobranoc.
   Stawiam krok na chodniku w stronę domu, gdy Colton pojawia się u mojego boku.
   - India. - Patrzy mi w oczy, po czym pochyla się i całuje mnie w policzek. - Dobranoc - szepcze i odchodzi, a ja zarumieniona dotykam dłonią policzka.
   Wchodzę do domu jak zombie, a w nim zostaje zasypana pytaniami przez mamę i Caroline. Czuję się dziwnie. Jakby rzucono mnie na chwilę do innego świata i nagle z niego wyciągnięte. cały wieczór zachowuję się jak automat, a leżąc później w łóżku, rozmyślam nad zachowaniem blondyna. Chciałabym wiedzieć, co nim kieruje, że tak się zachowuje.
   I czy Jasmine może mieć co do niego rację.

****

   Siedzę przy biurku i wpatruję się w małe pudełeczko, jego zawartość raduje moje oczy, jednocześnie budzi pytanie: Dlaczego? Obok niego leży kartka zapisana ładnym charakterem pisma. Niby są na niej wyjaśnienia, ale nie docierają one do mnie. Seria cyfr na dole papieru intryguje mnie, ale nie sięgam po telefon. Muszę pomyśleć.
   Na dole panuje gwar. Nina śpiewa kolędę, której nauczyła się w przedszkolu, Connor i Max próbują z tatą zniszczyć samochodziki, które trafiły w ich ręce rano, a Caroline tłumaczy mamie, jak należy dobrać kolor cieni do powiek, by oko wyglądało intrygująco.
   Jest Boże Narodzenie, a ja siedzę w pokoju i zastanawiam się, dlaczego dostałam prezent od Coltona. Czternastoletnia siostra wyznała mi już, że to ona pomogła Byrne'owi przemycić podarunek do naszego domu. Wzdycham. Myślenie nad tym doprowadza mnie do szału.
   Rozlega się pukanie do drzwi.
   - Proszę.
   Do pokoju wchodzi Nina, ma na sobie słodką, czerwoną sukienkę, a brązowe włosy związane w dwie urocze kitki. Odsuwam się na krześle od biurka i pozwalam małej siąść sobie na kolana. Pięciolatka przytula się do mnie na chwilę, po czym patrzy na mnie swoimi dużymi, brązowymi oczami.
   - Dlaczego nie mas na syi nasyknika od Coltona? - pyta. - Psecież zawse taki chciałaś.
   Spoglądam na pudełeczko. Srebrny wisiorek żółwia przyzywa mnie do siebie. Uśmiecham się do siostry.
   - Bo nie było w pobliżu nikogo, kto by mi go zapiął.
   Sięgam po naszyjnik i podaję go Ninie, która ujmuje łańcuszek w małych dłoniach. Spinam wysoko włosy, a pięciolatka zapina naszyjnik.
   - Wyglądas w nim pięknie - mówi z zachwytem.
   - Dziękuję. - Na moich policzkach wykwita rumieniec.
   Dziewczynka schodzi z moich kolan i idzie w stronę drzwi.
   - Zadzwoń do niego - mówi poważnym głosem. - I pozwól mu się kochać.
   Wychodzi, a ja zastanawiam się, skąd w tej małej istotce tyle mądrości.
   Za jej radą sięgam po telefon. Wstukuję numer z kartki i czekam. Colton odbiera po trzecim sygnale.
   - Słucham?
   Serce bije mi jak oszalałe. Co mam mu powiedzieć? Odchrząkuję.
   - Cześć, Colton, tu India. - Cisza. - Wesołych Świąt. - Cisza. - Nie przeszkadzam?
   - Nie, nie przeszkadzasz. Cieszę się, że dzwonisz. Wesołych Świąt. Cześć.
   Wydaje się być odrobinę zdenerwowany, chyba jednak zadzwoniłam o niedobrej porze.
   - Chciałam ci podziękować za prezent. Jest piękny. Ale nie musiałeś mi go kupować. Ja nie mam nic dla ciebie i...
   - India, przestań. Nie musiałem, ale chciałem ci go kupić. To w podzięce za wspólną naukę i doradzenie w prezentach, wszystkim bardzo się spodobały. No i teraz jesteś o jedno marzenie do przodu.
   Caroline musiała mu się wygadać. A to mała, kochana żmija.
   Dotykam wisiorka i uśmiecham się.
   - Co słychać w Waszyngtonie? - pytam.
   - Zimno, biało i dość pusto. Strasznie spokojnie. Nie to, co u nas.
   - Czyżbyś tęsknił za naszą małą mieściną?
   - Tak, bo jest tam ktoś, z kim chciałbym spędzić teraz czas.
   Moje serce wykonuje salto. Jeszcze żaden chłopak nie wywołał u mnie takiego stanu.
   - Pytanie, czy ta osoba chce spędzać czas z taki gburem ja ty?
   - Uważasz, że jestem gburem? - Słyszę jego śmiech. - To ja chyba poproszę o zwrot tego naszyjnika.
   Ten prezent jest drogi, a ja chcę mu się jakoś odwdzięczyć. Mam nawet pomysł, jak.
   Zdobywam się na odwagę.
   - Colton, kiedy wracasz do domu? Masz jakieś plany na Sylwestra?
   Przez chwilę milczy.
   - Wracam za cztery dni i nie mam planów na sylwestrową noc. Dlaczego pytasz?
   - Moja przyjaciółka, Jasmine, robi domówkę i byłoby mi miło, gdybyś zechciał pójść do niej ze mną.
   Słyszę jego radosny śmiech.
   - Wytrąciłaś mi kartę z dłoni. Sam chciałem cię gdzieś zaprosić w najbliższym czasie. Chętnie pójdę z tobą na tę imprezę.
   Oddycham z ulgą. Uczyniliśmy krok na przód. Cieszę się z tego powodu do tego stopnia, że po obiedzie z przyjemnością zabieram rodzeństwo na sanki.
   Jeśli tak wygląda pierwsza miłość, to proszę Boga, by nigdy się nie skończyła.

6 komentarzy :

  1. Cleosiu, jeszcze raz bardzo Ci dziękuję! <3 Czynisz mój dzień jeszcze piękniejszym! :* I Sally z balonikami! *____*
    Chcę czytać rozdział i co chwila słyszę jakieś dziwne małpie odgłosy. O-okeej. o.O Może zrezygnuję z muzyki.
    Ucichło. Kurde, jak to napisałam, znowu usłyszałam. God, co robię źle? ;___;
    "Czternastolatka odrobinę idealizuje sprawę, ale ma rację - od wielu lat marzę o naszyjniku z prawdziwego srebra z wisiorkiem w kształcie żółwia."- Żółw tak bardzo kojarzy się z WiPem. Muszę to nadrobić. Dzisiaj już i tak rezygnuję z biologii na rzecz relaksu.
    "W końcu sto pięćdziesiąt dziewięć dolarów piechotą nie chodzi."- Zawsze tutaj widzę taki zielony banknocik w meloniku, binoklach, wąsach i laseczce w dłoni, która przechadza się elegancko w świetle latarni. :3
    "W domu nie chwyta się sprzątania czy mycia naczyń, o gotowaniu nie wspominając - jeden jedyny raz próbowała usmażyć jajecznicę, tata musiał zadzwonić po straż pożarną, tak wielki był dym. Dobrze, że chociaż herbatę umie zaparzyć, z kawą bywa różnie - czasami wsypuje pół szklanki ziaren, czasami nawet nie łyżeczkę. Zgadzam się z mamą - jeśli ktoś kiedykolwiek zechce ożenić się z Caroline, bez wątpienia musi być na tyle bogaty, by zatrudnić gospodynię i co najmniej jedną pokojówkę."- Nie wiem dlaczego, ale w tej chwili polubiłam Calorine. Tak bardzo suodka i niezdarna. :D
    Małpki ucichły. A może to w teledysku było? Dobra, nie włączam już tamtej piosenki.
    " Tak się śmieję ze zdenerwowania siostry i jej wybuchu złości, że nie zauważam idącego z naprzeciwka chłopaka - wpadam na niego, a puszczone przeze mnie torby lądują na chodniku wokół mnie."- Colton! OHOHOH! <3 I już uśmiech na twarzy. :3
    "Caroline przygląda mu się i kokieteryjnie mruga oczami, wprawiając wytuszowane rzęsy w dziwny taniec. "- Eeeee, macarena, macarena! (?)
    " - Nie szkodzi. - Macha ręką. - Przyzwyczaiłem się już do tego, że dla innych jestem niewidzialny."- Smutne, ale prawdziwe!
    "(...) a pięcioletnia Nina wdrapała mi się na kolana i zapytała, czy teraz przez Coltona wyprowadzę się z domu."- Dzieci. <3
    " Oddycha z ulgą, po czym pochyla się nad ladą i całuje mnie w policzek."- *bunnies screaming in the background*
    " - Jadasz je w każdą środę na lunch."- Stalker Colton? :o
    " - India. - Patrzy mi w oczy, po czym pochyla się i całuje mnie w policzek. - Dobranoc - szepcze i odchodzi, a ja zarumieniona dotykam dłonią policzka."- *screaming bunnies in the background again*
    " - Zadzwoń do niego - mówi poważnym głosem. - I pozwól mu się kochać."- Nina taka kochana i szczera! <3
    "Jeśli tak wygląda pierwsza miłość, to proszę Boga, by nigdy się nie skończyła."- Zakończenie = uwielbienie!
    Strasznie mi się podobało. <3 Tak szybko mi mignęło czytanie.
    Jeszcze raz dziękuję za dedykację. <3 Jesteś jedną z nielicznych osób, która zaczarowała dla mnie ten dzień. 4 stycznia forever. ^^
    COLTOOOON! <3
    Dziękuję! <3
    Weny i pozdrowienia ślę. :)
    - Króliczek. Wcale nie piłam soku pomarańczowego przed komentowaniem. Nawet czekolady nie tknęłam, naprawdę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tknęłaś czekolady ani soku, a brzmisz, jakbyś się tego napchała :D
      A proszę Cię bardzo, to taki mały prezencik ode mnie ;)
      Cieszę się, że to opowiadanie Ci się spodobało, na Twojej opinii zależało mi przy nim najbardziej :)
      Sally z balonikami musiała być, a co! :D
      Myślę nad wysłaniem Ci w urodzinowym prezencie paczki żelek i fajną kartkę. Choć jak znowu to ma iść Pocztą przez tydzień... A co tam, wyślę :3

      Wszystkiego najlepszego po raz kolejny! :**

      Usuń
    2. Czekolady nie tknęłam zaraz przed komentowaniem, bo ogólnie to znowu się jej nażarłam *faza na czekoladę*, a soku pomarańczowego nie piłam w ogóle, bo się skończył. :c A nie, jednak jest, będę świętować. Zaraz pójdę sobie zrobić, ohoho.
      Mały prezencik? Cleosiu, właśnie takie coś cieszy mnie najbardziej. <3
      You make me cry. Dziś mam syndrom wrażliwego Naffa, beczałam już 2 razy, w tym raz jak bóbr, a wzruszyłam się tyle razy, że nie pamiętam już.
      Ostatnio goniłam listonosza, może zobaczył jak mi zależy na listach i przyjdzie do mnie wcześniej. :D
      Dziękuję po raz kolejny! <3

      Usuń
    3. Syndrom wrażliwego Naffa? :D Dobrze wiedzieć, że takie coś istnieje.
      A co mi tam, wyślę kartkę. I żelki. Dla Sally.
      Tęsknię za batonikami z karmelem i orzechami z Tesco ... :3

      Usuń
  2. Świetne opowiadanie, zresztą jak zawsze :D
    W końcu doczekałam się blondyna z niebieskim oczami <3
    Co do wydania miniatur na papierze jestem za :) Świetny pomysł :D
    Magdycja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiało nadejść opowiadanie bez bruneta ;)
      Może kiedyś je wydam ^.^

      Dziękuję za komentarz :**

      Usuń

Hope Land of Grafic